O książce Niklasa Orreniusa "Strzały w Kopenhadze" (Wydawnictwo Poznańskie 2018; przełożyła Katarzyna Tubylewicz) usłyszałam w radiowej audycji. Wszyscy dyskutanci tak bardzo się nią zachwycali, że kupiłam ją przy pierwszej sprzyjającej cenowej okazji. Potem reportaż szwedzkiego dziennikarza znalazł się na liście tytułów nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, co tylko potwierdziło jego wagę. Wprawdzie kiedy piszę ten tekst, już wiadomo, że nie wszedł do finałowej piątki, ale samo znalezienie się na dłuższej liście też nobilituje. Nie czekałam dłużej i zabrałam się do czytania. O czym jest ta historia?
Być może niektórzy pamiętają awanturę, jaka wybuchła w roku 2006 w świecie islamskim, kiedy duńska gazeta Jyllands-Posten zamieszczała na swoich łamach karykatury Mahometa. Za to na pewno wszyscy mają w pamięci zamach z 2015 roku na paryskie satyryczne pismo Charlie Hebdo, które te karykatury przedrukowywało I publikowało własne o podobnej treści. Niklas Orrenius zajął się w swoim reportażu podobną sprawą. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy o niej słyszałam, czy zlała mi się z duńską historią, bo początek obu jest podobny. Punktem wyjścia dla reportażu Orreniusa jest zamach w Kopenhadze dokonany w roku 2015 na szwedzkiego artystę Larsa Vilksa, który w 2007 roku narysował rysunek przedstawiający Mahometa jako psa. Obelga była podwójna - po pierwsze islam zabrania rysowania czy malowania portretów proroka, po drugie został on przedstawiony jako pies. Natychmiast w świecie islamskim zrobił się wokół tego szum, radykalne organizacje wydały na Vilksa wyrok, a ówczesny premier Szwecji starając się sytuację załagodzić, spotkał się z ambasadorami krajów, które przeciwko rysunkowi i jego autorowi protestowały. Vilks dostał od państwa ochronę, a od zamachu nie mieszka w swoim domu - systematycznie zmienia miejsce pobytu. Całą dobę strzeże go kilku ochroniarzy, nie może zrobić bez nich kroku. Każde jego pojawienie się w jakimś miejscu, na wykładzie, w restauracji, w muzeum, na seminarium czy festiwalu literackim, w którym bierze udział, poprzedzone jest logistyczną operacją i wymaga dodatkowej ochrony.
Kiedy, czytelniku tej notki, przeczytałeś to wprowadzenie, zapewne zacząłeś współczuć Vilksowi, który stał się ofiarą wolności słowa. Do współczucia dojdzie oburzenie, kiedy przypomnisz sobie, że zamach na Charlie Ebdo był powiązany z atakiem na żydowski koszerny sklep, w którym też zginęli ludzie. Podobnie było z atakiem terrorystycznym w Kopenhadze. I tam terrorysta zaatakował tego samego popołudnia największą synagogę w mieście. Początkowo ja też czułam i myślałam podobnie. Ale z każdym kolejnym przeczytanym rozdziałem zaczynałam rozumieć, że sprawa Vilksa nie jest taka prosta. Na tym właśnie między innymi polega wartość reportażu Orreniusa, że naświetla problem z różnych stron i stale zwodzi czytelnika. Autor przez rok obserwował szwedzkiego artystę - spotykał się z nim wielokrotnie, brał udział w wydarzeniach, w których on uczestniczył, przeprowadził wiele rozmów z ludźmi ze świata sztuki, ze szwedzkimi muzułmanami i z wieloma innymi osobami bezpośrednio lub tylko pośrednio związanymi z jego sprawą. Chciał go poznać i zrozumieć, chciał odpowiedzieć na kilka pytań. Dlaczego Vilks narysował ten kontrowersyjny rysunek? Czy rzeczywiście cierpi? Czy jest ofiarą? Czy jest wrogiem ludu jak bohater Ibsena? Czy rację mają ci ludzie sztuki, którzy nie chcą go widzieć na wernisażach, nie chcą wystawiać jego prac, odcinają się od niego? Czy może ci, nieliczni, którzy stoją za nim murem, broniąc wolności słowa i wolności artysty do swobodnej wypowiedzi? Jaką wartość artystyczną przedstawiają w ogóle jego prace? Każdy, kto przeczyta książkę Orreniusa, wyrobi sobie własne zdanie.
Dla mnie przy ocenie jego postawy ważne są dwie sprawy. Po pierwsze wydaje się, że Vilks czuje się w tej sytuacji jak ryba w wodzie. Dlaczego? Bo takie ma podejście do twórczości. Dzieło sztuki ma wywoływać reakcję, wchodzić w relację ze światem, z rzeczywistością, prowokować. Żeby to zrozumieć, Orrenius śledzi historię jego wcześniejszej drogi twórczej. Przede wszystkim kontrowersji, jakie budziło jego najbardziej znane dzieło Nimis - stale rozbudowywana rzeźba z resztek drewna ustawiona bez pozwolenia w rezerwacie przyrody. Warto zobaczyć jej zdjęcia w internecie. Z punktu widzenia Vilksa wszystko, co dzieje się wokół niego od roku 2007, kiedy narysował Mahometa - awantury, dyskusje, kontrowersje, a nawet niedogodności, jakie go spotykają, to nieustanny proces twórczy. Dlatego bagatelizuje i lekceważy ograniczenia, jakim musiał się podporządkować. Twierdzi, że warto ponosić takie koszta. Podobnie traktował liczne procesy, jakie wytaczała mu gmina za bezprawne ustawienie Nimis w rezerwacie przyrody. Dlatego nie mogę powiedzieć, abym go żałowała. Z czasem zaczął mnie irytować. Oczywiście nie można wykluczyć, że udaje i gra. Jeśli tak jest, to Orreniusowi nie udało się go zdemaskować.
Ale oceniając postawę Vilksa, trzeba wziąć pod uwagę coś znacznie ważniejszego. Otóż stał się on z jednej strony ofiarą muzułmańskich fanatyków religijnych, ale jednocześnie został ulubieńcem środowisk antyimigranckich, rasistowskich, skrajnie nacjonalistycznych i prawicowych, a nawet neonazistowskich. Mało tego. Przyjmuje zaproszenia od takich organizacji, bywa gościem honorowym na organizowanych przez nich imprezach i spotkaniach. Lekceważy pytania o to, czy sam jest rasistą, czy nie przeszkadzają mu antyimigranckie i rasistowskie poglądy ludzi, którzy go hołubią i zapraszają. Orreniusowi również nie udało się uzyskać odpowiedzi na te pytania. Szczególną czcią otaczany jest w Danii, a w rodzinnej Szwecji na sztandary wzięli go sobie Szwedzcy Demokraci. Niezorientowanym wyjaśniam, że wbrew nazwie jest to partia skrajnie prawicowa, antyimigrancka, która z każdymi kolejnymi wyborami zdobywa coraz więcej miejsc w parlamencie. Kiedy to wszystko czytałam, Vilks stawał się w moich oczach postacią coraz mniej zasługująca na współczucie, za to budził we mnie coraz większą niechęć. Moim zdaniem przekroczył granice, jakich przekraczać nie wolno. Bo poglądy głoszone przez środowiska, od których nie odżegnuje się szwedzki artysta, nie pozostają bez wpływu na atmosferę w Szwecji, o czym za chwilę.
Ale Orrenius w swojej książce stawia znacznie więcej ważnych pytań. Czy szwedzcy muzułmanie mają prawo domagać się ograniczenia wolności słowa, ba, wprowadzenia pewnych zakazów z tym związanych do konstytucji? Jaka jest odpowiedzialność polityków? Czy po awanturze wywołanej przez rysunek Vilksa ówczesny premier powinien twardo bronić szwedzkich wartości, czy załagodzić spór dla dobra współobywateli, którzy mogą stać się ofiarami zamachów? A odpowiedzialność samego artysty? A galerii sztuki, które podobne prace zechcą ewentualnie wystawiać? Czy to już autocenzura, czy rozsądek i odpowiedzialność? Czy moralne jest łożenie ogromnych sum na ochronę Vilksa? Dlaczego tyle mówi się o zagrożeniu, jakie grozi mu ze strony muzułmańskich fanatyków, a milczy się o atakach na artystów ze strony Szwedzkich Demokratów i neonazistów?
Aby odpowiedzieć na te pytania i dokładnie oświetlić sprawę Vilksa, Orrenius przedstawia bardzo szeroki kontekst. Pisze dogłębnie między innymi o historii Szwedzkich Demokratów, o środowiskach skrajnie antyimigranckich, o sytuacji imigrantów, o zwiększającej się liczbie ataków na nich, ale też o młodych muzułmanach wyjeżdżających do Iraku i Syrii, aby walczyć po stronie ISIS. Żeby wyjaśnić, dlaczego Vilks tak bardzo hołubiony jest w Danii, a tak niewielu zwolenników znajduje w Szwecji, przedstawia różnice w sytuacji politycznej i społecznej między oboma krajami. Bardzo to wszystko ciekawe, bardzo dużo można się dowiedzieć.
Chociaż czasami książka odrobinę mnie nużyła, w żadnym razie nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Warto reportaż Orreniusa przeczytać. Aby poszerzyć swoje horyzonty, aby dać się sprowokować, aby skonfrontować się z trudnymi pytaniami. Jest on doskonałym uzupełnieniem innej książki o Szwecji. Myślę tu o Katarzynie Tubylewicz i jej reportażu "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz