Yanick Lahens "Błogie odwroty"

Ostatnio mam szczęście do powieści. Każda przynajmniej bardzo dobra, każdą połknęłam jednym tchem, no i najważniejsze, żadna nie okazała się pospolitym czytadłem. Tak było i tym razem, kiedy z czeluści mojego czytnika wydobyłam powieść haitańskiej pisarki Yanick Lahens "Błogie odwroty" (Karakter 2018; przełożył Jacek Giszczak). Kupiłam ją jesienią po spotkaniu z autorką, która była gościem jednego z literackich festiwali. Od dawna się do niej zbierałam, ale teraz po lekturze "Zostań ze mną" nigeryjskiej pisarki Ayobami Adebayo przyszedł jej czas. Jedna niszowa literatura przyciąga drugą niszową literaturę. Ale do rzeczy.

Akcja tej niewielkich rozmiarów książeczki toczy się współcześnie w stolicy Haiti Port-au-Prince. Powieść ma wielu bohaterów o różnych kolorach skóry, w różnym wieku, z różnych warstw społecznych. Znają się albo są ze sobą jakoś powiązani. Trudno powiedzieć, kto jest bohaterem głównym. Wszyscy są jednakowo ważni. Najstarszy, Pierre,  samotny gej. Jego siostrzenica Brune, początkująca pieśniarka. Cyprien, czarny, młody adwokat, który za wszelką cenę chce zrobić karierę, wydobyć się z dna kotła, nie opaść poniżej piany. Przez jakiś czas chłopak Brune. Nerline, przyjaciółka tej ostatniej, projektuje kostiumy teatralne. Ezechiel, student, poeta, czarny, mieszka z matką i braćmi w dzielnicy slumsów. Zbuntowany, bierze udział w studenckich manifestacjach. Waner, przeciwieństwo Ezechiela, nie aprobuje przemocy, uważa, że świat można zmieniać pracą u podstaw. Ronny i Francis zagraniczni dziennikarze. Ten drugi przyjechał na Haiti na chwilę, aby napisać gładki reportaż. O pięknych krajobrazach, o ciekawych ludziach, o różnorodności kulturowej, o tyglu artystycznym. Żadnych brudów, żadnych problemów. To nie interesuje czytelników gazety, od której dostał zlecenie. No i Joubert, sąsiad Ezechiela. Ma partnerkę, dziecko, kochankę. Najchętniej żyłby sobie w miarę wygodnie i spokojnie, oglądając programy na kanałach telewizyjnych z całego świata. Szemrana postać, więcej nie zdradzę. W krótkich rozdziałach na świat, na wydarzenia patrzymy naprzemiennie z punktu widzenia jednego bohatera. Poznajemy jego historię, marzenia, lęki, obawy, pragnienia, poglądy. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, ale od czasu do czasu zmienia się w pierwszoosobową. 

Pozornie niewiele się dzieje. Brune występuje w jednym z klubów stolicy, przyjaciele chodzą na jej występy, co tydzień spotykają się na kolacji u Pierre'a, którą on sam przygotowuje. Ezechiel bierze udział w manifestacji studenckiej, a Cyprien zostaje dopuszczony przez swojego szefa do bardzo ważnego klienta. Joubert dostanie kolejne zlecenie, które przybliży go do kupna wymarzonej anteny satelitarnej. Ale Haiti i Port-au-Prince to nie jest spokojne miejsce. Bogate dzielnice sąsiadują ze slumsami, bieda miesza się z bogactwem, piękne krajobrazy są skażone zbrodnią. Napady, zuchwałe kradzieże, strzelaniny na ulicach, ciemne interesy, korupcja, przekupni politycy, płatni zabójcy, wyroki śmierci wydawane na ludzi, którzy są przeszkodą w wielkich, nie zawsze legalnych, przedsięwzięciach, to tutejsza codzienność. Tak kilka miesięcy wcześniej zginął ojciec Brune, nieprzekupny sędzia, który wiedział za dużo i nie chciał zapomnieć. Pierre próbuje przez swych ustosunkowanych przyjaciół odkryć, co ustalono w śledztwie. Pozornie niezwiązane ze sobą zdarzenia zaczynają tworzyć jedną całość. To samo dotyczy bohaterów tej powieści. Nawet jeśli się nie znają, coś ich jednak łączy. 

Nieoczekiwanie, bo początek tego nie zapowiadał, powieść okazuje się być jak puzzle, które trzeba umiejętnie złożyć, aby naszym oczom ukazał się jakiś obraz. I chociaż na koniec poznamy prawdę o tym, dlaczego i jak zginął ojciec Brune, dowiemy się nawet, kto go zabił, to przecież nie to jest najważniejsze. Nie o ten obraz w tych powieściowych puzzlach chodzi. One mają swoje drugie dno. Czarne, przygnębiające i frustrujące. To miasto i kraj pogrążone w chaosie. Niepewność losu, przypadkowa śmierć może czyhać za każdym zakrętem. Jeśli miałeś pecha i urodziłeś się w złej dzielnicy, jeśli na dodatek masz czarny kolor skóry, to twoje szanse na odbicie się od dna kotła, na pławienie się w pianie są niewielkie. A jeśli się to uda, cena może okazać się ogromna. Jakie jest wyjście? Ucieczka? Nie ma ucieczki, bo cały świat pogrąża się w chaosie. Chociaż myślę, że nasz europejski chaos ciągle jeszcze mieszkańcowi Haiti mógłby się wydać oazą spokoju. 

Być może, czytelniku tej notki, uznasz, że to nic odkrywczego, że to wszystko wiemy. Masz oczywiście rację, ale rzecz w tym jak znakomicie jest to napisane. Skondensowany, a jednocześnie kunsztowny, piękny, nasycony metaforami język powoduje, że, po pierwsze, trudno oderwać się od wykreowanego świata. Czyta się to jak w transie, podobnie jak "Internat" Żadana, o którym niedawno pisałam. A po drugie tworzy się melancholijny nastrój, który działa. Czytelnik, podobnie jak bohaterowie, dostaje obuchem w łeb, czuje trwogę świata.

Ale mimo całej grozy oni wszyscy próbują jakoś żyć w tym strasznym mieście. Utrzymać się na powierzchni, zająć się swoimi sprawami, czerpać przyjemność, kiedy tylko to możliwe. Z poezji, z piosenki, z dobrego jedzenia, z miłego towarzystwa. I tak to się plecie - drobne sprawy, radości, chwile szczęścia, często jego źródłem jest seks, a tuż obok zbrodnia, śmierć, tragedie, brudy świata. Dużo tu pesymizmu, czarnych barw, ale jest też na przekór wszystkiemu jakaś nadzieja, jakieś światło.

PS. Powieść jest nasycona cytatami z piosenek i wierszy oraz aluzjami do tekstów literackich i filozoficznych. Na koniec zostały podane ich źródła. To dodatkowa wartość, ale dla bardzo erudycyjnego czytelnika, jakim nie jestem. Ale i bez tego lektura "Błogich odwrotów" dostarcza wielkiej satysfakcji.

PS. Ponieważ o Haiti właściwie nic nie wiedziałam, zaczęłam szperać w internecie. Znalazłam ciekawy wywiad z Yanick Lahens i kilka innych artykułów oraz reportaży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty