Każda książka ma swój czas, powtarzam to często, bo rzeczywiście
tak się dzieje w wypadku tytułów, które od lat tkwią w głębinach moich czytników, szczególnie tego pierwszego, albo, znacznie rzadziej, zalegają na półce regału. W takim wypadku najczęściej musi być jakiś impuls, aby sobie o nich przypomnieć. Tak było z książką tureckiej pisarki Ayfer Tunç "Historie z ojczyzny" (Książkowe Klimaty 2020; przełożyła Agnieszka Erdogan), którą kupiłam kilka lat temu po interesującym dla mnie spotkaniu na Festiwalu Conrada, gdzie gościła. Zdążyłam już o niej zapomnieć, ale właśnie przyszedł na nią idealny moment - uznałam, że będzie znakomitą lekturą w czasie mojej podróży po wschodniej Turcji. Przeczytałam ją jednak dopiero po powrocie, bo na miejscu mierzyłam się z najnowszą powieścią Orhana Pamuka "Noce zarazy", którą wzięłam ze sobą z tego samego powodu. Może dobrze się stało, bo dzięki "Historiom z ojczyzny" wróciły do mnie miłe wspomnienia, tym bardziej, że pojawiają się w tam miejscowości czy okolice, które odwiedziłam.Zanim przejdę do książki, jeszcze kilka słów o samej pisarce. Jest też dziennikarką i scenarzystką. Pisze opowiadania i powieści. Pozostaje mi wyrazić żal, że w Polsce ukazała się tylko ta jedna jej książka. Szkoda, że Książkowe Klimaty nie poszły za ciosem i nie wydają innych. To, co napisałam przed chwilą, najdobitniej świadczy o moim stosunku do "Historii z ojczyzny" - tak, tak, po prostu mnie urzekły.
Ta książka to zbiór opowiadań poprzedzonych sześcioma krótkimi esejami i rozdziałem, w którym autorka analizuje kilka starych fotografii stanowiących dokumentację działalności pewnej prowincjonalnej orkiestry. Wnikliwie przyglądając się zdjęciom, pokazuje świat, jakiego już nie ma. Warto też wspomnieć, jakim zagadnieniom poświęca swoje eseje. Pisze w nich o czarnych plamach w tureckiej historii, przypominając, jak wielonarodowym krajem było kiedyś imperium osmańskie i jak doszło do tego, że współczesna Turcja już taka wielobarwna nie jest. W innym eseju przygląda się pojęciu narodu, wskazując na to, jak różne korzenie mają mieszkańcy niby jednorodnej dziś Turcji. Zastanawia się też, czym jest ojczyzna, co ważniejsze - ta duża czy ta mała. Kolejnym interesującym ją zagadnieniem są rozważania o prowincji. Jak w tym kontekście rozumieć słowo Zachód? Czym innym jest ono dla mieszkańca Stambułu, a czym innym dla kogoś, kto mieszka we wschodniej Turcji. Wreszcie pisze o Stambule - raz się nim zachwycając, raz wskazując na wady. Takie hate-love.
Te eseje nie pojawiają się przypadkiem, bo to właśnie takie tematy porusza Ayfer Tunç w opowiadaniach zamieszczonych w tym tomie. Koniecznie jeszcze muszę dodać, że książka jest nawiązaniem do opowiadań tureckiego pisarza Refika Halita Karaya, która ukazała się w roku 1919 pod takim samym tytułem. Niestety w Polsce oczywiście nie wyszła. Pozostaje mi po raz drugi wyrazić żal, że Książkowe Klimaty nie zdecydowały się przy okazji jej wydać. Myślę, że obraz tureckiego społeczeństwa z czasów, kiedy imperium osmańskie przekształcało się w Turcję, byłby bardzo ciekawy.
Właściwie miałabym ochotę te krótkie opowiadania zamieszczone w tomie "Historie z ojczyzny" nazwać obrazkami. Dlaczego? Bo nie są to opowiadania w sensie ścisłym. Ayfer Tunç pisze o ludziach, których poznała albo o takich, o których ktoś jej opowiedział, o miejscach, z którymi była związana. Czasem opowiada tylko o jakimś momencie z ich życia, innym razem wybiega w przyszłość, zdradzając ich dalsze losy, co stanowi pointę lub kontrapunkt. Dzięki temu jesteśmy też świadkiem przemian, jakie zachodziły w społeczeństwie tureckim i w krajobrazie. Dostajemy obraz Turcji sprzed lat dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu, a niektóre z historii sięgają jeszcze dalej w przeszłość. Te opowiadania zatrzymują czas, jak fotografie, które autorka analizuje wcześniej. A tematy wokół których krążą, są właśnie takie jak w zamieszczonych na początku tomu esejach.
Autorka pokazuje, że chociaż pozornie społeczeństwo jest w większości etnicznie tureckie, to jednak jego korzenie są wielonarodowe. To zagadnienie wraca bardzo często. Innym tematem jest prowincja i prowincjonalność oraz związane z tym poczucie wyższości lub gorszości. Jeśli pojawia się bohaterka czy bohater ze Stambułu albo z zagranicy, natychmiast staje się obiektem towarzyskiego pożądania, a na rodzinę, która gości kogoś takiego w swoim domu, spada jej blask i choćby na moment czuje się lepsza.
Od kiedy ludzie dowiedzieli się, że lekarz przyjechał z Ameryki, chcą zaprzyjaźnić się z Panem Doktorem, o którym mówią "amerykański", jakby pogawędki z nim miały podnieść ich status społeczny.
Ale to zderzenie rodzi też konflikty i nieporozumienia wynikające z różnic, a także wstyd, poczucie, że Turcja, szczególnie ta prowincjonalna, mocno odstaje od mitologizowanego Zachodu.
O toalecie wolą nawet nie myśleć. Skoro wstydzą się ubikacji w swoim domu, chociaż mają tam drzwi, umywalkę, wyszukany papier toaletowy - to w końcu alaturka - jak mają zabrać niemiecką synową do rozpadającego się ustępu, który stoi zapewne gdzieś na podwórzu? (...) Nie są gotowi, żeby młoda Europejka stanęła twarzą w twarz z zacofaną o sto lat wsią, która niegdyś znajdowała się na zachodzie ich własnego kraju.
Akcja większości opowiadań toczy się właśnie na prowincji w miejscowościach basenu Morza Czarnego, czasem na wschodzie Turcji. Niby wszyscy mieszkają w jednym kraju, niby stanowią jeden turecki naród, a nie rozumieją się wzajemnie.
W pewnym momencie zwraca się do młodej dziewczyny: "Wy z Zachodu". "Wy z Zachodu jesteście tacy a tacy ...". Dziewczyna nie słyszy dalszej części zdania, jest zaskoczona, niewiarygodnie zaskoczona. Te słowa spadają na nią jak grom z jasnego nieba: "Wy z Zachodu!". Dziewczyna nigdy nie myślała, że jest z Zachodu. Ona przez ludzi z Zachodu rozumie Europejczyków.
Innym tematem jest pogoń za nowoczesnością, która okazuje się powierzchowna.
Mieszkając na Wschodzie, patrzą na Zachód. Edukują swoje dzieci, chcą, żeby zostały lekarzami, inżynierami, adwokatami, oficerami. Gonią za sławą, chwałą, stanowiskami. Chcą pozostać blisko tradycji, a jednocześnie żyć nowocześnie. Właściwie nie mają pojęcia o nowoczesnym życiu. (...) Nie potrafią pojąć ani przyswoić sobie takich spraw jak kwestionowanie reguł, decydowanie się na bycie innym niż wszyscy, okazywanie szacunku i wyrozumiałości wobec przekonań innych.
Opowiadania przepełnione są nostalgią za tym, co minione. Takie samo uczucie towarzyszy nam właśnie, kiedy oglądamy stare fotografie. Co charakterystyczne, autorka, chociaż nieobca jest jej delikatna ironia, lubi osoby, o których opowiada, a ja razem z nią.
Co urzekło mnie w tych opowiadaniach? Co sprawiło mi wielką przyjemność? Historie bohaterek i bohaterów - niby codzienne, niby nie ma w nich nic nadzwyczajnego, a jednak przykuwają uwagę. Z niecierpliwością i ciekawością zaczynałam czytać każdą kolejną opowiastkę. Bardzo ciekawa była cała warstwa obyczajowa. Ujął mnie też dyskretny humor i takaż ironia. Może dzięki temu czyta się te opowiadania bardzo lekko, z drugiej jednak strony ma się poczucie, że te historie są ważne, mówią coś istotnego o społeczeństwie tureckim. Obcowanie z tymi opowiadaniami sprawia rzeczywiście taką samą przyjemność jak oglądanie starych fotografii. Poza tym dla mnie wartością dodaną były wzmianki o miejscowościach, które odwiedziłam, opisy krajobrazów, które widziałam. Dzięki lekturze wracałam wspomnieniami do mojej podróży.
Cieszę się, że z głębin czytnika wydostałam wreszcie książkę Ayfer Tunç.