"Syn Szawła"

Kto interesuje się kinem, ten z pewnością wie, o czym opowiada węgierski "Syn Szawła" nakręcony przez debiutanta Laszlo Nemesa. Kto jest widzem weekendowym, być może też coś słyszał, bo film jest dość intensywnie promowany. Spoty w telewizji, bardzo ciekawe wywiady z Gezą Rohringiem grającym tytułowego bohatera. Swoje zrobiły nagrody w Cannes i Złoty Glob, no i nominacja do Oskara. "Syn Szawła" to film bardzo dobry, bardzo przejmujący, bardzo ważny i bardzo mocny. Niestety pewnie ze względu na temat i niezwykłą siłę oddziaływania nie znajdzie wielu widzów. Ja jednak namawiam. Warto znaleźć w sobie siłę i obejrzeć ten film. To historia węgierskiego Żyda, Szawła, członka Sonderkommando w obozie Auschwitz-Birkenau. Czy powinnam tłumaczyć, czym było Sonderkommando? To oddział, do którego wcielano siłą niektórych więźniów, ich zadaniem była obsługa komór gazowych. Asystowali więźniom przy rozbieraniu się, wchodzeniu do środka, potem sprzątali, przeszukiwali ubrania, wrzucali ciała do pieców, usuwali popioły. Aż trudno o tym pisać. I to wszystko widzimy na ekranie. Niezwykła siła oddziaływania tego filmu polega na tym, że widz patrzy na obóz z perspektywy bohatera. Kadr jest zawężony, plany bliskie, zbliżenia, obraz często niewyraźny, pole widzenia ograniczone i z boku zamazane. Niby dzięki takiemu zabiegowi mniej widzimy, ale z drugiej strony jesteśmy tuż przy Szawle. Jesteśmy nim. Towarzyszymy mu w jego codziennych zadaniach. Przez ponad półtorej godziny. To dużo gorsze niż kilka mocnych, krwawych scen. Ciemne, klaustrofobiczne, ponure wnętrza, szybkie tempo, wściekłe komendy wydawane przez kapo, krzyki, wycie, płacz więźniów, potworna, wykonywana mechanicznie praca, która czyni z więźnia współsprawcę zbrodni. To musi boleć. Nie można pozostać obojętnym. Obrazy wracają, nie dają o sobie zapomnieć. Ale to nie wszystko. Twórcy pytają, czy można ocalić człowieczeństwo w takiej koszmarnej sytuacji. Jak to zrobić? Jakim kosztem? Pytanie, które pada w spocie reklamowym: "A ty co byś ocalił w sytuacji bez wyjścia?", oddaje trafnie istotę postawionego w filmie problemu. Tyle w tej części, żeby pisać dalej, muszę odnieść się do treści. Kto już w kinie był, może czytać ciąg dalszy, kto nie był, powinien pójść mimo trudów, jakich "Syn Szawła" od widza wymaga. Sztuka nie zawsze jest przyjemna. Czasem musi boleć.

Naprawdę nie spodziewałam się, że pisanie o "Synu Szawła" będzie tak trudne. Rzeczywiście Laszlo Nemes dokonał rzeczy niezwykłej, sprawił, że widz naprawdę doświadcza potworności obozu, zaczyna rozumieć, przed jakimi dylematami stawali więźniowie. Niezwykle trudno jest na nowo obudzić wrażliwość kogoś, kto tyle filmów na ten temat obejrzał, przeczytał ileś książek, był w muzeum Auschwitz. A jednak się udało. Kiedy patrzyłam, co robią członkowie Sonderkommando, jak pracują zrozumiałam na nowo, że obóz to odczłowieczona, potworna fabryka śmierci. Wszystko sprawnie zorganizowane. Taśma produkcyjna, praca niemal na akord. Zmiana dzienna i zmiana nocna, a kiedy trzeba to robota na okrągło, bez wytchnienia. Szybciej, szybciej, bo wciąż przybywają nowi więźniowie, których trzeba błyskawicznie, sprawnie unicestwić. Muszą zrobić miejsce kolejnym transportom. Ciała trzeba szybko spalić, piece oczyścić z prochów. Ubrania przeszukać, posegregować, zwłokom wyrwać złote zęby. Krwawe ślady zmyć. Brzmi potwornie? Ale przecież tak było.

Druga sprawa, którą zrozumiałam, to pułapka, w jakiej znaleźli się więźniowie wytypowani do pracy w Sonderkommando. Za cenę przedłużenia życia, ale nie ocalenia, po jakimś czasie byli likwidowani i zastępowani innymi, za lepsze warunki, stawali się współsprawcami zbrodni. Nie tylko wykonywali te potworne czynności, ale musieli zrobić wszystko, aby prowadzeni do komór więźniowie zachowywali się spokojnie. Brali udział w oszustwie, bo podtrzymywali fikcję, mówili, że idą do łaźni, a potem będą pracować, i brali udział w morderstwie. Wprowadzali do komór, zamykali drzwi, kto się opierał, był ciągnięty siłą, słuchali potwornego wycia. I tak dzień po dniu, noc po nocy. Jaki mieli wybór? Niezgoda oznaczała śmierć. Czy byli tacy? Pewnie tak, pewnie nieliczni. Nie nam oceniać. Jak można było przetrwać? Zamienić się w maszynę, w robota, który nie myśląc, wykonuje pracę. Wyłączyć świadomość. Przystosować się. I film to pokazuje. Życie, które toczy się równolegle. Jakieś interesy, jakaś konspiracja.

I jest wreszcie trzecia sprawa, która mnie poruszyła. To pytania, jakie stawiają twórcy filmu. Czy można ocalić w tej potwornej sytuacji człowieczeństwo? Jak? Jakim kosztem? Szaweł próbuje. Postanawia pochować chłopca, który jakimś cudem przeżył, aby umrzeć chwilę potem. Z irracjonalnym uporem dąży do celu, nie zważając na koszty. A zadanie wydaje się niemożliwe. I takie jest. Wszystko, co można zrobić, to zmówić kadisz. Tyle robi rabin, kiedy wśród zagazowanych  więźniowie rozpoznają swoich bliskich. To, czego chce Szaweł, jest szaleństwem. Oczywiście nie zdarzył się cud. Jego wysiłek, trud, wszystkie zabiegi i starania poszły na marne. Bezsilnie patrzy, jak ciało odpływa. Próbując wypełnić swój ludzki obowiązek, naraża innych. Lekarza, współwięźniów. Gubi proch i osłabia szansę powodzenia buntu. Zdradziłeś żywych dla umarłych - mówi mu któryś z kolegów. My już jesteśmy martwi - odpowiada Szaweł i ma rację. Bunt to zadanie beznadziejne, nie uda się. Wszyscy zginą. Ale nawet gdyby przeżyli i tak w symbolicznym sensie byliby martwi. Bo jak żyć z takim bagażem? Szaweł staje w sytuacji Antygony. Prawo boskie (pochówek zmarłego) kontra prawo ludzkie, kontra zdrowy rozsądek. Ten nakazuje nie narażać innych w sytuacji beznadziejnej. Ale czy racji nie ma Szaweł? Skoro i tak jesteśmy martwi, wszystko, co możemy zrobić, to wykonać ten ludzki, wielki gest. Chociaż przez chwilę być człowiekiem. Nie znajduję odpowiedzi. A jest ona tym trudniejsza, że nie wiemy, kim właściwie był ten chłopiec dla Szawła. Twierdzi, że synem, ale współwięźniowie są pewni, że on nie ma syna. Prawdopodobnie  tak im wcześniej powiedział. Kłamał? W pewnym momencie mówi coś, co może sugerować, że to jego nieślubne dziecko. Ale może to też nieprawda? Co łączy go z kobietą, która daje mu proch. Znają się, chociaż on chyba nie wiedział, kogo spotka. Może to jej dziecko? Może ich wspólne? A może nie dziecko ich łączy? Może rzeczywiście ten chłopiec jest mu obcy, a tylko niezwykły przypadek sprawił, że to właśnie jego chce pochować? Bo umarł na stole, a  nie w komorze gazowej jak tysiące innych, a dzięki temu stał się kimś bliskim? Kimś, kogo twarz się zapamiętuje. Nie ma odpowiedzi na te pytania. Znakomity, poruszający, mocny film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty