Ziemowit Szczerek "Tatuaż z tryzubem"

Jeśli ktoś zapytałby mnie, czym się kieruję, wybierając lektury, odpowiedziałabym, że można podzielić je na dwie grupy. Pierwsza to książki, które nazwałabym z przypadku. Sięgam po nie pod wpływem rekomendacji recenzentów, rzadziej znajomych. Jeśli doznaję literackiego spełnienia, ich autorzy awansują do drugiej grupy. Tu już nie ma mowy o przypadku, to świadomy wybór. Decyduje o nim kategoria ulubiony autor albo temat, którego ominąć nie mogę. Oczywiście to nie jest tak, że czytam wszystkie pozycje dotyczące ważnej dla mnie tematyki. To przecież niemożliwe. O jednych nie wiem, inne z jakiegoś powodu wydają mi się mniej interesujące, ale po te ważniejsze, dyskutowane prędzej czy później się zabiorę. Do tej drugiej kategorii należy reporterska(?), eseistyczna(?) książka Ziemowita Szczerka "Tatuaż z tryzubem" (Czarne 2014). Tu zdecydował oczywiście temat, czyli Ukraina. Właściwie nie umiem wytłumaczyć, dlaczego dotąd nie przeczytałam pierwszej ukraińskiej książki Szczerka "Przyjdzie Mordor i nas zje". Kiedy tylko zamknęłam "Tatuaż", miałam ochotę natychmiast zabrać się za "Mordor", ale potrzeba płodozmianu zwyciężyła. Tak, tak, czytelniku tej notki, nie mylisz się, to oznacza, że zapis licznych szczerkowych wypraw na Ukrainę połknęłam jednym tchem.

To książka, dzięki której możemy spróbować poczuć ducha miejsca, zrozumieć jego charakter. A to wszystko oczywiście przefiltrowane przez wrażliwość i przenikliwość autora, który na Ukrainę jeździ od dawna i często. Nie wiem, czy powiedzenie, że na Ukrainie zęby zjadł jest odpowiednie, ale przyjmijmy, że tak. Szczerek chce pokazać w swojej książce Ukrainę pomajdanową, ale obraz tego, co dziś, miesza się z przeszłością. Chociaż zasadniczą osią książki jest teraźniejszość, świat postapokaliptyczny, jak go wielokrotnie określa, to autor żongluje czasem. Dość swobodnie nakłada na siebie swoje podróże. Jeśli na przykład jest w Kijowie, to wspomina swoje wcześniejsze pobyty w tym mieście. Porównuje, zauważa zmiany. Czasem na lepsze, czasem na gorsze. Pisze o ludziach, o zdarzeniach drobnych, aby zaraz przejść do czegoś istotnego. Kryterium porządkującym są miejsca, nie czas. Stąd tytuły rozdziałów, które poza dwoma wyjątkami odnoszą się właśnie do miejsc. Granica, Jedenastka (numer drogi od granicy do Lwowa), Hałyczyna (Galicja), Wschód czy oczywiście Donbas. To nie koniec, książka jest dłuższa.

"Tatuaż z tryzubem" to typ reportażu, gdzie miejsce, problem, inni ludzie są tak samo ważni jak autor. Stąd ta pozorna przecież swoboda przerzucania się z tematu na temat, bo jednak ujęta w jakieś karby. Stąd pisanie o tym, co się przypomni, stąd liczne anegdoty, nic nieznaczące sceny, ot choćby taka, jak Szczerek pewnej zimowej, śliskiej nocy wiele lat temu poszukiwał w Kijowie noclegu. Stąd wreszcie miejscami dosadny język utkany od czasu do czasu kurwami, innym razem emocjonalny, twórczy, nacechowany indywidualnością autora. Uwielbiam te jego bezformia (to o otoczeniu), Radziecję czy Poradziecję, Radziecjan, Peerelczyków (to o nas oczywiście). Uwielbiam takie frazy, o nie, przepraszam, zdania - Okolica wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać. czy wygwizdów na pół świata albo o ludziach wyzwoleni z okowów wyglądalności (o przepraszam, dwie ostatnie to jednak frazy). Dlatego pisanie Szczerka trochę, ale tylko trochę, przypomina pisanie Stasiuka. W budowaniu nastroju, w delektowaniu się szczegółem, w opowieści o wielkim nic i wielkim nigdzie. Różnica jest jednak zasadnicza. Szczerek oprócz tego, że nie jest aż tak liryczny, tak szczególarski, stawia przed sobą konkretne zadanie. Jest nim próba zrozumienia Ukrainy i Ukraińców, oddania atmosfery i charakteru kraju w momencie przełomowym. Zastanawia się, czym jest ukraińskość, kiedy właściwie, dlaczego i jak zmaterializowała się idea niepodległej Ukrainy, idea ukraińskiego narodu. Uświadamia, jakie to wszystko skomplikowane, niepoddające się myślowym schematom i stereotypowym wyobrażeniom. Wiele miejsca poświęca odrębności Galicji, podziałowi na Zachód i Wschód. Zastanawia się, co każe mieszkańcowi zabitej dechami wioski Limna, na końcu świata, dwa kilometry od polskiej granicy bić się za Donbas odległy o ponad tysiąc kilometrów. To tyle samo co Limny do Rzymu, Szwajcarii, do granicy Francji czy Danii. Pokazuje, jak było, jak jest i zastanawia się, co z tego wyniknie. Dlatego odwołuje się często do historii, porządkuje wiedzę, tłumaczy, wyjaśnia. Robi to bardzo udatnie, syntetycznie i trafnie. Ot na przykład w jednym z rozdziałów dostajemy świetną historię Ukrainy w pigułce. Jednym słowem Szczerek Ukrainę i Ukraińców lubi, Ukrainą i Ukraińcami przejmuje się mimo bezformia tego świata, miejscami jego brzydoty. Ale, dodajmy uczciwie, że równie często zachwyca się jego pięknem.

Na koniec oprócz rytualnego stwierdzenia, że "Tatuaż z tryzubem" jest oczywiście znacznie bogatszy, niż udało mi się to oddać w krótkiej, ale na potrzeby blogu i tak za długiej, notce, muszę zasygnalizować jeszcze jeden istotny aspekt tej książki. Otóż autor pisze nie tylko o Ukraińcach, ale i o nas, Polakach. Często porównuje, szuka podobieństw i różnic. Jednym słowem eseistyczny reportaż Szczerka koniecznie trzeba przeczytać. A pochłania się go błyskawicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty