"Boże Ciało"

Jesienna obfitość interesujących premier filmowych trwa. A ten weekend od dawna zapowiadał się szczególnie - do kin weszły aż trzy tytuły, które koniecznie należy obejrzeć. Trudno, musiałam złamać ustanowioną jakiś czas temu zasadę, że nie chodzę w weekend do kina dwa razy. W pierwszej kolejności pognałam na "Boże Ciało", w drugiej na "Wysoką dziewczynę", a izraelskie "Synonimy" muszą poczekać. Film Jana Komasy obejrzałam z zapartym tchem, wyszłam pod wrażeniem, a przed oczami wciąż mam niezwykłą twarz znakomitego Bartosza Bieleni. Że jest to aktor niezwykle utalentowany, doskonale wiem, bo widziałam go wielokrotnie w teatrze. 


"Boże Ciało" to historia dwudziestoletniego Daniela odsiadującego karę w zakładzie poprawczym. Wielki wpływ ma na niego ksiądz, któremu służy do mszy. Chłopak chciałby pójść do seminarium, ale kryminalna przeszłość uniemożliwia mu zrealizowanie marzenia. Kiedy jednak zostanie zwolniony warunkowo, zamiast podjąć pracę w zakładzie stolarskim, trochę przez przypadek zaczyna udawać księdza. Jego kontrowersyjne metody, wynikające początkowo z bezradności, zaskakują, z czasem jednak sprawiają, że coraz więcej wiernych z parafii przekonuje się do niego. Bo Daniel ma charyzmę i wydaje się szczerze wierzyć. Nie buduje dystansu, jest z ludźmi, angażuje się w ich problemy, słucha, próbuje dawać otuchę i nieść nadzieję, a przy tym śmiało przyznaje się do swoich słabości, wątpliwości, do swojej marności, oczywiście nie zdradzając prawdy o sobie. Z drugiej strony w zaciszu plebanii jest dawnym Danielem, zwyczajnym, młodym chłopakiem, który wyszedł z zakładu poprawczego. Tak naprawdę nie wiemy, czy rzeczywiście wierzy, bo przeszedł duchową przemianę, czy może jest tylko zafascynowany rolą księdza. Widzimy, jak do tej roli dorasta, jak początkowo zagubiony, czemu trudno się dziwić, z czasem staje się coraz bardziej pewny siebie, w dobrym tego słowa znaczeniu, i angażuje się w konflikt toczący miejscową społeczność, chcąc za wszelką cenę doprowadzić do jego rozwiązania, nie zważając przy tym na koszty, jakie może ponieść. 


Z historią Daniela bardzo mocno splata się drugi istotny temat tego filmu - to analiza zamkniętej wiejskiej społeczności, która przeżywa traumę spowodowaną tragedią, do jakiej doszło kilka miesięcy wcześniej. Ukrywanie niewygodnych faktów, wydanie wyroku, mentalny lincz, ostracyzm, układy, układziki. Daniel razem z niepokorną Elizą (znakomita Eliza Rycembel), córką kościelnej, Lidii (również znakomita Aleksandra Konieczna), próbują wyświetlić prawdę i doprowadzić do pojednania. Są jak para sprawiedliwych, którzy muszą zderzyć się ze społecznym oporem. Na ironię zakrawa fakt, że tym sprawiedliwym jest chłopak z poprawczaka, który ma za sobą nieciekawą przeszłość. Właściwie dlaczego tak mnie to dziwi? W starych dobrych westernach tez tak bywało. 


Ale oba wątki, kościelny i historia zamkniętej społeczności, spaja pytanie o wiarę. Co to znaczy wierzyć? Co z przykazaniem miłości bliźniego? Co z nakazem wybaczania? Co z nierzucaniem fałszywego świadectwa? Wiara to jedno, a życie drugie. Codzienność daleka jest od tego, jak powinien żyć prawdziwie wierzący katolik. Nie ma tu nic, czego byśmy nie byli świadomi. Z podobnymi praktykami, choć niekoniecznie w tak tragicznych okolicznościach, mamy do czynienia na co dzień. Wszędzie. W najbliższym otoczeniu i w życiu publicznym. Przecież jest oczywiste, że gdyby ci wszyscy, którzy mienią się katolikami, naprawdę próbowali wcielić przykazania w czyn, żylibyśmy w zupełnie innym społeczeństwie. I nie myślę tu tylko o politryce, ale choćby o takich codziennych sprawach jak przemoc domowa, jak wyzyskiwanie innych, jak drobne i większe kombinatorstwo, jak atakowanie tych, z którymi nam nie po drodze, z różańcem w ręku albo z Bogiem na ustach. 


Wielkość filmu Komasy polega jednak na tym, że nic tu nie jest czarno-białe. Twórcy filmu pochylają się nad wszystkimi bohaterami, starają się ich zrozumieć, nie wyszydzają ich, nie walą na odlew młotem krytyki, nie przemawiają z wyżyn swojej wielkomiejskości i moralnych racji. Chociaż bywa śmiesznie, chociaż film niesie nadzieję, pokazuje, że można się przełamać, stanąć w prawdzie, to jednak ta historia okazuje się bardzo gorzka. Daniel i Eliza są jak bohaterowie antycznej tragedii. Szczególnie on. Jego dążenie do prawdy, do wyznaczonego celu, musi zostać okupione ofiarą. Ofiarą z ciała i krwi. Czy ta ofiara na dłuższą metę obróci się na dobre? Jakie skutki dla mieszkańców wioski przyniesie jego krótka obecność? Z tymi pytaniami zostajemy. 

Im dłużej myślę o tym filmie, tym głębsze jego pokłady odkrywam. Jest tu kilka zapadających w pamięć scen znakomicie pokazywanych. Myślę nie tylko o ich ustawieniu, rozegraniu, ale także o obrazie. Szczególnie jedna zrobiła na mnie wrażenie swoją malarską urodą. Twarze, poorane zmarszczkami, naznaczone cierpieniem, pewnie też alkoholem, wyłaniają się z ciemności. W ogóle film wizualnie jest piękny. Sielska, górska okolica kontrastuje z chaosem świata, z tragedią, z nienawiścią, jaka zżera mieszkańców wsi. Jest tu też kilka świetnie nakreślonych postaci, także tych z drugiego czy trzeciego planu. No i historia Daniela z jednej strony zanurzona w rzeczywistości, z drugiej metaforyczna. Jest przecież jednocześnie i nawróconym łotrem, i człowiekiem, który dla wyższego celu decyduje się złożyć ofiarę z siebie. Jest wreszcie rozbicie między dojmującą, brudną codziennością, a pragnieniem duchowości. Czy Daniel będzie miał w sobie siłę, aby w tej koszmarnej sytuacji, w jakiej ostatecznie się znalazł, ocalić w sobie ten metafizyczny pierwiastek i dobro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty