Sezon filmowy w pełni. Nie zwlekając, wybrałam się na nowy obraz Jana Komasy "Sala samobójców. Hejter". Wyszłam z kina bardzo zgnębiona. Z każdą minutą to, co oglądałam, przerażało mnie coraz bardziej. A jednocześnie trudno oderwać oczy od ekranu. Opowiadane zdarzenia śledzi się z zapartym tchem. No i znowu znakomite aktorstwo. Maciej Musiałowski, którego wcześniej nie znałam, słyszałam tylko jego nazwisko, tworzy rolę równie wyrazistą, przykuwającą uwagę i świetną jak Bartosz Bielenia w poprzednim filmie Komasy, "Bożym Ciele". Warto wybrać się na "Hejtera", jak najmniej o nim wiedząc.Wprawdzie widziałam trailer, ale po pierwsze zrobiłam to niezbyt dokładnie, a może to kwestia zawodnej pamięci, a po drugie nakręcony jest tak, że kieruje uwagę widza na zupełnie inne tropy. A ponieważ dodatkowo nie zadałam sobie trudu, aby przeczytać notkę dystrybutora, co często mi się zdarza, jeśli bez względu na wszystko chcę film obejrzeć, byłam bardzo zaskoczona. Dlatego, czytelniku tej notki, jeśli nie byłeś w kinie, może lepiej przerwij lekturę w tym momencie. Niech ci teraz wystarczy, że film jest znakomity, bardzo ważny i trzeba obejrzeć go koniecznie. I jeszcze jedno - nie musisz znać "Sali samobójców", do której nawiązuje tytuł. "Hejter" to tylko luźne nawiązanie. Ja nie znam.
Filmowy Tomek Giemza, nazywany Tomalą, to postać kameleon. Jest człowiekiem do wynajęcia, bez poglądów, ale jeśli trzeba, natychmiast się dostosuje. Z jednej strony przeraża, odpycha, z drugiej w jednej chwili potrafi wzruszyć i sprawić, że pochylamy się nad jego losem. Twarz pana nikt nagle pokrywa się pokerową maską, grymasem nienawiści, zaciętości, determinacji, bezwzględności, aby dosłownie w następnej chwili przybrać wyraz cierpienia, nieszczęścia, wzruszenia, zakłopotania, szczerości, niewinności. Łzy płyną mu z oczu na zawołanie. Są momenty, kiedy łatwo się na tę jego niewinną, cierpiącą minę nabrać. Tak działa na widza i na bohaterów filmu. Sama łapałam się na tym, że byłam gotowa uwierzyć, iż ten plagiat to jakieś nieporozumienie - jest niewinny, nic złego nie zrobił. Brak cudzysłowu to tylko zwyczajne przeoczenie. Kiedy jest szczery? I czy w ogóle?
Wydaje się, że szczere i wzruszające jest jego uczucie do Gabi. Czy odrzucenie - a właściwie protekcjonalne lekceważenie i ukrywana starannie pogarda, którą zdemaskował, bo Gabi nie daje mu kosza w sensie dosłownym, a on prosi ją tylko o dodanie do znajomych, na więcej na razie nie ma odwagi - stało się prapoczątkiem jego demonicznej drogi? Czy też zło tkwi w nim? A może chodzi o zdradę? Przecież opowiedziała rodzicom o tym, że popełnił plagiat i wyleciał ze studiów, co on starannie przed nimi ukrywał. Zgoda, jego postawa trudna jest do obrony, świadomie brnie w kłamstwa. Czym innym jest przemilczenie plagiatu, mogę zrozumieć wstyd, a czym innym kłamstwa o godzeniu studiów i pracy. Ale problem polega na tym, że samej Gabi daleko do świętości. W czym jest lepsza od niego? Też gra, też udaje. Ćpa, imprezuje, nie studiuje. Też chce więcej. Obraca się w środowisku, w którym norma to nauka na zagranicznych uczelniach. Nie wystarczą jej studia w Polsce. Różnica jest jednak zasadnicza. Za nią stoją pieniądze jej zamożnych rodziców i cały background, jaki dostała w prezencie od losu, który sprawił, że przyszła na świat w takiej właśnie rodzinie. Tomala musi liczyć tylko na siebie. Jak mówią Krasuccy trochę z pogardą, trochę z litością - z takiej wiochy, z takiej rodziny. Czy ich gest - wypłacane z własnej kieszeni regularne stypendium na naukę - wynika z dobrego serca? Czy robią to, bo tak wypada? Wypada dzielić się z innymi, skoro się tyle ma? Czy może kryje się za tym jakiś wyrzut sumienia? Jest w filmie scena, która może umknąć. Sadowska, bezwzględna, cyniczna szefowa Tomali, pyta go w pewnym momencie, dlaczego jego matka została pochowana w Holandii i dlaczego Krasuccy dają mu pieniądze. Na te pytania nie pada odpowiedź, wątek nie zostaje pociągnięty dalej, pewnie celowo, ale wątpliwości zostają zasiane. Czy kryje się za tym jakaś tajemnica?
Twórcy filmu walą równo. Nie ma tu postaci jednoznacznie pozytywnych. Krasuccy to nadęte, snobistyczne bufony gardzące ludźmi z innego, czytaj gorszego, środowiska, z prowincji. Słowa o siłach ciemności, które zagrażają Europie, słowa litości i współczucia skierowane w kierunku uchodźców, pewnie szczere, brzmią sztucznie, górnolotnie, potwornie patetycznie. Mowa trawa, za którą nic się nie kryje poza pustymi gestami. Podobnie jest z całym środowiskiem, jakie reprezentują. Z sercem przepełnionym litością piją w swoim pięknym mieszkaniu przysłowiową sojową latte. Czy jestem od nich lepsza? Może trochę. Nie mam tylu pieniędzy, takiego mieszkania, takich znajomych, mam za to lewicowe, albo progresywne, poglądy, więc staram się nie pielęgnować w sobie pogardy. Zrozumieć przyczyny, dla których ktoś myśli inaczej niż ja i dokonuje innych politycznych wyborów. Na ile jednak jest to szczere, a na ile przemawia przeze mnie swoista lewicowa, progresywna poprawność polityczna? I przecież niejednokrotnie przy okazji pisania o różnych lekturach i filmach dawałam na tych łamach wyraz swoim wątpliwościom i dylematom - ja też litując się nad losem wykluczonych, cierpiących, uciekających, biednych, żyję sobie całkiem wygodnie. I nie jest to żadna ironia, naprawdę mnie porusza mnie ich los.
Wracam do pytania, które postawiłam jakiś czas temu. Na ile zachowanie Tomali jest skutkiem zawiedzionych uczuć, zdrady, chęci zdobycia pieniędzy, dorównania Krasuckim tego świata, a na ile zło tkwi w nim? Na ile od początku więcej w nim złego niż dobrego? Cynizmu, bezwzględności, umiejętności przystosowania się, pochlebiania, komu trzeba, zdolności do chodzenia na skróty? Kiedy oglądałam "Hejtera", cały czas zadawałam sobie pytanie - kogo przypomina mi Tomala? Ja już go przecież gdzieś widziałam. Tak, to przecież współczesne wcielenie Lutka Danielaka z "Wodzireja" Feliksa Falka. Tylko czasy są inne, możliwości i apetyty większe. Danielak był tylko zwyczajną szują, która dla kariery była gotowa zrobić bardzo dużo, nawet wyrolować przyjaciela, bohater "Hejtera" jest jeszcze bardziej bezwzględny, cyniczny i niebezpieczny. I ma do dyspozycji nieograniczone środki oddziaływania. I to jest przerażające.
- Rozpisałam się, kończę, a przecież nie wspomniałam zupełnie o kolejnym ważnym temacie filmu Komasy - manipulacji i hejcie. To wszystko tam też przecież jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz