Powieść amerykańskiej pisarki Brit Bennett "Moja znikająca
połowa" (Agora 2020; przełożył Jarek Westermark) wciąga od pierwszej strony i tak jest do końca. To jedna z tych książek, która łączy zwyczajną czytelniczą przyjemność podsycaną pytaniami: co będzie dalej? jak skończy się ta historia? z ważkością problemów, jakie porusza. Prosta, nieudziwniona forma, umiejętnie budowane napięcie osiągnięte między innymi brakiem chronologii, wnikliwe portrety bohaterów, zróżnicowany język, czasem kunsztowny, czasem dowcipny, czasem gawędziarski, to wszystko sprawia, że "Moją znikającą połowę" pochłania się jednym tchem. Jest to powieść bardzo dobra i trudno się do czegoś przyczepić, brakuje jej jednak tego czegoś nieuchwytnego, co mają w sobie książki Edouarda Louisa ("Koniec z Eddym", "Historia przemocy"), Rebecci Makkai ("Wierzyliśmy jak nikt"), Didiera Eribona ("Powrót do Reims"), Chigozie Obiomy ("Rybacy", "Orkiestra bezbronnych"), Gorana Vojnovicia ("Moja Jugosławia") czy opowiadania Lucii Berlin ("Instrukcja dla pań sprzątających", "Wieczór w raju"). To książki z ostatnich dwóch, trzech lat, które tkwią we mnie bardzo mocno. O powieściach Mario Vargasa Llosy ("Rozmowa w Katedrze", "Święto Kozła") czy o opowiadaniach Josefa Skvoreckiego ("Gorzki świat") nawet nie wspominam, bo to jeszcze wyższa półka. Dziwnie wygląda ta wyliczanka, ale trudno mi się powstrzymać, aby nie wykrzyczeć tych wszystkich ważnych dla mnie tytułów.Kiedy pisząc to, próbowałam uchwycić różnicę, doszłam do wniosku, że "Moja znikająca połowa" jest typem powieści, która w przyjemnie i miło opowiada o poważnych, skomplikowanych, dramatycznych sprawach. Taki sposób pisania stępia ostrze. Czyta się świetnie, ale trudno powiedzieć, abym czuła się przeczołgana. A ja lubię, kiedy książka mną potrząśnie, szarpnie, nie daje spokoju. No ale to mój subiektywny osąd. Być może, ktoś uzna, że czepiam się i marudzę. A teraz do sedna.
Akcja powieści zaczyna się w latach sześćdziesiątych zeszłego wieku, a kończy ponad dwadzieścia lat później. Bohaterkami są dwie czarne siostry bliźniaczki, Stella i Desiree Vignes. Napisałam czarne, ale odcień ich skóry jest niemal biały. Mieszkają w małej miejscowości w Luizjanie, w której żyją Afroamerykanie tylko tacy jak one. Kiedy po kilku latach od ucieczki z miasteczka Desiree wróci do matki razem ze swoją kilkuletnią córką Jude o skórze wyjątkowo czarnej, dziewczynka w szkole spotka się z ostracyzmem i odrzuceniem. Będzie wyzywana i pozostanie samotna. Poniżani i prześladowani sami poniżają i prześladują. Zanim jednak tak się stanie, szesnastoletnie bliźniaczki uciekają do Nowego Orleanu w poszukiwaniu lepszego życia. Ich losy ułożą się zupełnie inaczej. Desiree pozostanie tym, kim się urodziła - czarną kobietą, mimo że jej skóra jest niemal biała. Chociaż zgodnie z prawem segregacja rasowa już się skończyła, to w praktyce nadal trwa, czego wielokrotnie doświadczy, a jeszcze bardziej jej czarna córka. Tymczasem Stella, która początkowo wydaje się tą słabszą, mniej stanowczą, trochę dzięki szczęśliwemu splotowi okoliczności, trochę dzięki determinacji, wybierze inny los. Będzie udawać białą kobietę. Udawać - jak dziwacznie to brzmi w jej wypadku. Przecież jest biała, bo ma białą skórę!
Nie jest to sytuacja wydumana, ucieczka od swojej rasy ma nawet nazwę - racial passing. Dziś ten termin jest rozumiany jeszcze szerzej. Podobna historia była tematem "Ludzkiej skazy" Phlipa Rotha, ostatniej części cyklu nazywanego amerykańską trylogią. Taki wybór nie tylko wymaga przekroczenia, pewności siebie, pewnej dozy bezczelności, uważności i wczucia się w mentalność białego, ale okupiony jest wielką ceną. Stella musi zerwać z rodziną i budować swoje życie na kłamstwie. Stale towarzyszy jej strach, że zostanie zdemaskowana albo dlatego, że przypadkowo natrafi na kogoś z dawnego życia, albo dlatego, że czymś się zdradzi, będzie nie dość dobrze udawać. Paradoks polega na tym, że decyduje się na taki krok ze strachu, a potem jeden strach zamienia na inny. Dlatego kiedy w dzielnicy, w której mieszka z mężem i córką, w dzielnicy zamożnych białych, nagle pojawi się pierwsza czarna rodzina, to ona, zwykle cicha i wycofana, będzie najgłośniej protestować. Konfrontacja białej społeczności z tą jedną czarną rodziną, o ironio, znacznie zamożniejszą niż oni, pokaże, że segregacja, chociaż niezgodna z prawem, wcale się nie skończyła.
Uczynienie bohaterkami powieści bliźniaczek tym mocniej pokazuje siłę uprzedzeń i stereotypów. Przecież siostry mają taką samą skórę, są do siebie podobne, wychowane zostały przez tych samych rodziców, w tym samym środowisku, a ich los jest tak diametralnie różny. Z jednej strony o wszystkim decyduje przypadek, z drugiej ich historia pokazuje, że tożsamość jest płynna. Można ją różnie kształtować. To społeczeństwo, rodzina, otoczenie wpychają nas w role. Kwestią siły woli i chęci jest, czy w nich pozostaniemy. Ale problem tożsamości pokazany jest w powieści w jeszcze inny sposób. Jednym z bohaterów jest czarnoskóry Reese, który urodził się jako dziewczynka, ale czuł się chłopcem. Wychowany w konserwatywnej rodzinie, pamiętajmy - w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, musi uciec od swoich bliskich, aby stać się sobą - mężczyzną. Korekta płci w Stanach nie była wtedy sprawą prostą i tanią. Właściwie dokonywano jej na granicy prawa. Nie chcę więcej zdradzać, napiszę tylko, że historia Reese'a i dziewczyny, z którą się wiąże, jest w powieści chyba najbardziej wzruszająca i budująca.
Bohaterkami "Mojej znikającej połowy" są też córki bliźniaczek, czarna Jude i biała Kennedy. Jak potoczą się losy matek i córek, czy Stella wróci kiedyś do rodzinnego domu, czy zostanie zdemaskowana albo zdecyduje się opowiedzieć prawdę o swojej przeszłości, o tym oczywiście pisać nie mogę. Bo, jak wspominałam, sama historia, przyjemność płynąca z jej odkrywania jest w tej powieści ważna. Dodam jeszcze, że autorka wyraźnie lubi swoich bohaterów i sprawia, że czytelnik podziela jej sympatię. Nawet jeśli niektórzy z nich mają swoje ciemne strony.
Chętnie przeczytam, w bibliotece u mnie była dzisiaj pani, która bardzo polecała tę książkę, a jest niezwykle wybredna ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się ta powieść podobała, nawet zarwałam noc. Jedna z najfajniejszych książek ubiegłego roku a może nawet i kilku ostatnich lat. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń