Filmowe remanenty - "Zabij to i wyjedź z tego miasta", "Sound of Metal"

Otwarto kina, więc stęskniona pobiegłam czym prędzej, tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo ten stan się utrzyma. Obejrzałam dwa filmy, oba w ramach pokazów przedpremierowych.


Na pierwszy ogień poszła animacja Mariusza Wilczyńskiego "Zabij to i wyjedź z tego miasta". Tu muszę się do czegoś przyznać - zwykle jak ognia unikam filmów animowanych w każdej postaci. Taką mam przypadłość. Wobec tego zupełnie nie znam twórczości Mariusza Wilczyńskiego, co nie znaczy, że nie wiem, kim jest, i nie widziałam jego charakterystycznej kreski. Ale z tym filmem było zupełnie inaczej. I nie, nie chodzi o Złote Lwy w Gdyni. O "Zabij to i wyjedź z tego miasta" słyszałam już od dawna, pewnie nawet ponad rok temu, kiedy film zaczął święcić triumfy na festiwalach zagranicznych. Wysłuchałam kilku rozmów z autorem i to one sprawiły, że tak bardzo chciałam go zobaczyć. Zaintrygował mnie temat i recepcja wśród widzów. Premiera przesuwana była kilkakrotnie w związku z lockdownem, teraz planowana jest na 5 marca. To obraz bardzo osobisty, twórca poświęcił mu całe czternaście lat, projekt w międzyczasie rozrósł się do filmu pełnometrażowego. 

 

 

Mariusz Wilczyński wraca do czasów swojego dzieciństwa spędzonego w Łodzi, wówczas szarej, zadymionej i smutnej, i nad morze, synonim beztroskich wakacji i innego świata. Bardzo precyzyjnie odtwarza czas swojego dzieciństwa, młodości, świat PRL-u z jego artefaktami i absurdami. Ale ten film jest też jego rozliczeniem z relacji ze starszymi już rodzicami, którym, jak mówi, nie poświęcał tyle czasu, ile potrzebowali. Swoim dziełem przywraca pamięć o nich, o ich młodości, o chwilach, kiedy jeszcze miłość, która ich połączyła, dawała nadzieję na życie długie i szczęśliwe. Ale nie tylko oni zostali uwiecznieni w filmie. Na zawsze zostaną w nim głosy osób już nieżyjących - Ireny Kwiatkowskiej, Andrzeja Wajdy, Tomasza Stańki, Krzysztofa Kowalewskiego czy Tadeusza Nalepy, z którym Wilczyński się przyjaźnił. Wielką rolę w filmie odgrywają jego muzyka i piosenki. Stanowią komentarz do tego, co na ekranie i budują melancholijny, nostalgiczny nastrój. Ponieważ, jak wspominałam, nie znałam twórczości autora, po wysłuchaniu tych kilku rozmów z nim, spodziewałam się filmu realistycznego. Tak jest tylko do pewnego momentu. Potem realizm miesza się z obrazami surrealistycznymi, onirycznymi. Tu wszystko może się wydarzyć, można cofnąć czas, można odwrócić relacje między światem zwierząt i ludzi, można marzyć o ucieczce gdzieś daleko na wielkim statku. Chociaż nie jest to moja poetyka, to filmowe obrazy wciągają, działają melancholijnym nastrojem podbijanym przez muzykę i piosenki Tadeusza Nalepy. Idąc do kina, zastanawiałam się, czy przeżyję go emocjonalnie. Nie, takich nostalgicznych nut we mnie nie obudził, może dlatego, że inaczej wspominam swoje dzieciństwo, inne miałam relacje z rodzicami. Była to dla mnie dziwna, całkiem odmienna przygoda, ale może także dlatego bardzo ciekawa. A znakomity komentarz do filmu Mariusza Wilczyńskiego objaśniający, szczególnie najmłodszym widzom, świat PRL-u znalazłam na stronie culture.pl. Warto tam zajrzeć.

Drugi film, na który wybrałam się, trochę z przypadku, bo tak bardzo głodna jestem kina, to amerykański "Sound of Metal". Początkowo w ogóle o nim nie myślałam, chociaż słyszałam, że warto. To historia pary, Rubena i Lu, których połączyła muzyka. On jest perkusistą w metalowym zespole, ona gra na basie i śpiewa. Mają za sobą jakąś mroczną przeszłość, ratunkiem jest dla nich miłość i muzyka. Są właśnie w trasie koncertowej, w najbliższej przyszłości być może uda im się nagrać płytę, kiedy nagle, niemal z dnia na dzień, Ruben prawie zupełnie traci słuch. Diagnoza lekarzy nie pozostawia złudzeń - sytuacja może się tylko pogorszyć. Ratunkiem jest nierefundowane wszczepienie drogiego implantu. Skąd wziąć na to pieniądze? Jeśli się nie uda, pozostaje porzucić muzyczne marzenia i zbudować życie na nowo. Łatwo domyślić się, że bohater musi przejść przez fazę buntu i rozpaczy. Stanie też w pewnym momencie przed wyborem - jaką ścieżką podążyć? Co dalej, co wybierze - zdradzić nie mogę, bo trudno o tym filmie pisać tak, żeby nie spojlerować i nie odbierać przyjemności oglądania. Jaką drogą pójdzie? Zacznie walczyć czy się podda i stoczy? Czy uczucie przetrwa tę próbę? Ponieważ na te pytania odpowiedzieć nie mogę, wobec tego z konieczności moje refleksje będą bardzo ogólnikowe. Film obejrzałam z bardzo dużym zainteresowaniem, chociaż dostrzegam pewne uproszczenia łagodzące kanty trudnej i ponurej sytuacji, w jakiej znalazł się główny bohater. Ale najbardziej poruszyło mnie zakończenie. Jak je rozumieć? Co oznacza? Przyznam, że ja odebrałam je pesymistycznie, ale nie wykluczam, że intencja twórców była inna. Każdy może je zinterpretować po swojemu. Mnie nie dawało spokoju. Wielką zaletą filmu jest rola Riza Ahmeda grającego Rubena. Ma w sobie coś magnetycznego, co nie pozwala oderwać od niego wzroku. Ciekawy, niedający spokoju film. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty