Wyznanie będzie z gatunku tych wstydliwych - otóż już dawno żadna książka nie wzruszyła mnie tak bardzo jak "Wierzyliśmy jak nikt" Rebecci Makkai (Wydawnictwo Poznańskie 2020; przełożył Sebastian Musielak). Wzruszyła to za słabo powiedziane - po prostu płakałam kilkakrotnie w czasie lektury. A przecież nie jest to przysłowiowa powieść dla pensjonarek. Autorce udało się połączyć ważny, bolesny temat z taką konstrukcją bohaterów, że stali mi się tak bliscy, jakby byli żywymi ludźmi. A przy tym książkę czyta się znakomicie, naprawdę trudno się od niej oderwać. Także ze zwykłej czytelniczej ciekawości - co stanie się dalej.
Chociaż bohaterowie i miejsca są tworem autorskiej wyobraźni, to kontekst jest jak najbardziej prawdziwy. Rebecca Makkai napisała powieść o epidemii AIDS w Chicago w latach osiemdziesiątych, która zbierała swoje żniwo w środowiskach gejowskich. Jeszcze nie ma skutecznego leku, specjalistyczna opieka lekarska jest ciągle w powijakach, dopiero niedawno pojawiły się testy wykrywające wirus. Konserwatywna administracja prezydenta Reagana nie robi nic, aby wspomagać zakażonych i chorujących - nie wspiera badań nad lekami, nie tworzy specjalistycznych oddziałów szpitalnych, nie refunduje jedynego dostępnego lekarstwa. Przeciwnie. Choroba, która w tamtym momencie kojarzona jest przede wszystkim ze środowiskiem gejowskim, rozgrywana jest politycznie, sprzyja homofobicznej histerii. Stąd niechęć wielu gejów do robienia testu, no bo wiadomo - kto go zrobi, znaczy gej. Sytuację komplikuje system nieobowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych w USA. Nieubezpieczony nie ma żadnych szans na przyzwoite leczenie, a właściwie na śmierć w przyzwoitych, godnych warunkach, bo przecież wtedy AIDS był równoznaczny z wyrokiem. Mylisz się, czytelniku tej notki, jeśli sądzisz, że ubezpieczenie rozwiązywało problem. Chory musiał toczyć długą i podstępną walkę z ubezpieczycielem, aby wyegzekwować swoje prawa, bo ten za wszelką cenę chciał udowodnić, że zaraził się przed zawarciem umowy. Powstają organizacje, które walczą o wszystko, co potrzebne zakażonym i chorym.
O tym samym problemie opowiada bardzo dobry francuski film sprzed dwóch lat - "120 uderzeń serca", który w poetyce dokumentu skupia się na pokazaniu aktywistów francuskiego oddziału amerykańskiej organizacji ACT UP, którzy wszelki metodami, często drastycznymi, starają się zwrócić uwagę opinii publicznej na problem. W powieści też obserwujemy scenę olbrzymiej demonstracji zorganizowanej w Chicago przez tę organizację, jednak autorka skupia się przede wszystkim na pokazaniu środowiska gejowskiego i spustoszeniach, jakie spowodowała epidemia AIDS.
Akcja powieści rozgrywa się naprzemiennie na dwóch planach czasowych. Jeden to lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych w Chicago, drugi to rok 2015 w Paryżu, wybrany nieprzypadkowo, bo w czasie, kiedy doszło do zamachów terrorystycznych na teatr Bataclan, kawiarnię i kilka innych miejsc. Głównych bohaterów jest dwoje. Trzydziestokilkuletni Yale Tishman, gej pracujący w galerii sztuki należącej do jednej z chicagowskich uczelni. Wspominam o tym, bo wątek jego pracy jest bardzo istotny i ciekawy, a nawet dla polskiego czytelnika odkrywczy. Yale od kilku lat żyje w monogamicznym związku z Charliem. Właśnie teraz nadarzyła mu się wspaniała zawodowa szansa - galeria, w której pracuje, może pozyskać bardzo ciekawą i cenną kolekcję szkiców, rysunków i obrazów - między innymi Modiglianiego i innych malarzy tworzących w Paryżu na początku dwudziestego wieku. Dzieła ofiarowane zostaną za darmo, ale potrzebne są olbrzymie pieniądze na ich uwierzytelnienie, bo nie są to oczywiście prace powszechnie znane, i na ich renowację. Z pozyskaniem kolekcji i funduszy łączy się wiele dylematów moralnych. Yale musi dokonywać trudnych wyborów, stawiać na szali zawodową karierę, jeśli chce pozostać wierny swoim ideałom i słowu danemu niemal dziewięćdziesięcioletniej ofiarodawczyni. Równowaga pomiędzy przyjaźnią, lojalnością, pasją, obowiązkami, zawodowymi układami, obłaskawianiem sponsorów jest bardzo krucha. To stąpanie po cienkim lodzie.
Drugą bohaterką jest Fiona, która w roku 1985, kiedy zaczyna się akcja, ma dwadzieścia jeden lat. Jej brat, Nico, właśnie umarł na AIDS. Od jego pogrzebu rozpoczyna się akcja powieści. Przed laty został wyrzucony przez ojca z domu, kiedy dokonał coming outu, matka nie potrafiła stanąć w jego obronie, za to Fiona potajemnie wspierała go przez cały czas. Nie chodzi tylko o wsparcie duchowe, ale i o materialne na miarę jej skromnych możliwości. Dzięki bratu Fiona przyjaźni się z innymi gejami, jego przyjaciółmi, między innymi z Yale'm. Ta młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, dźwiga na swoich barkach ciężar niewyobrażalny. Śmierć ukochanego brata jest dla niej ogromnym ciosem, ale wkrótce następują kolejne śmierci jego przyjaciół. Fiona staje się prawnym powiernikiem i wykonawczynią ostatniej woli kilku z nich. Dlaczego? Bo bardzo często odwróciły się od nich rodziny, a jeśli zjawiają się tuż przed ich śmiercią, to na ogół zupełnie nie respektują ich woli. Nie życzą sobie na pogrzebie ich partnerów, nie pozwalają im zabrać choćby tylko pamiątek po ukochanym. Tak było z Nico. Te traumatyczne przeżycia położą się cieniem na całym życiu Fiony, na jej małżeństwie, a zwłaszcza na macierzyństwie, szczególnie , że jej córka, Claire, urodziła się w bardzo dramatycznym dla niej momencie. W 2015 roku Fiona przyjeżdża do Paryża, aby odszukać dorosłą Claire, która od kilku lat nie odzywa się do rodziców. Zatrzymuje się u Richarda, znanego fotografa, geja, którego doskonale zna z czasów chicagowskiej młodości. Richard dokumentował tamte lata, teraz przygotowuje się do retrospektywnej wystawy. To pomost, który łączy Fionę z dawnymi czasami. Właściwie trudno powiedzieć, że zapomniała o tamtych okresie swojego życia i tamtych ludziach. Mimo terapii przeszłość wciąż jest ciężarem.
O sile powieści Rebecci Makkai stanowi chyba to, że bardzo lubimy jej bohaterów. Zwłaszcza Yale'a. Dlatego możemy tak dobrze zrozumieć dramat jego i całego środowiska. Nie tylko obserwować, ale i odczuwać boleśnie śmierć jego przyjaciół, dzielić lęk o to, czy pomimo ostrożności sam się nie zaraził. Patrzeć, jak stopniowo staje się coraz bardziej samotny, jak jego świat rozpada się na kawałki. Spróbować wczuć się w to, co czuje człowiek, kiedy po kolei chorują i umierają jego bliżsi i dalsi znajomi, kiedy nagle tak dojmująco ubywa ludzi. Nieprzypadkowo Yale'a doświadczenie zostaje tu zestawione z doświadczeniem Nory, ofiarodawczyni kolekcji, której świat rozpadł się w wyniku I wojny światowej. Chociaż wtedy zginęło oczywiście nieporównywalnie więcej ludzi, to poczucie pustki jest bardzo podobne. Ale w roku 2015 świadomość kruchości życia, końca znanego świata też jest bardzo silna. Wprawdzie AIDS to już nie wyrok, ale świat zawsze kończy się z jakiegoś powodu. W roku 2015 to terroryzm. A przecież dziś, kilka lat później, wcale nie jest lepiej. Doszły kolejne zagrożenia. Pewnie także dlatego tak bardzo wczułam się w nastrój powieści. Dlatego tak bardzo rozumiem bohaterów, którzy mówią, że żyli w złotym wieku, wieku sprzed epidemii, i nie wiedzieli o tym. Dlatego tak bardzo za swoje biorę słowa ... pędzi człowiek wyłącznie przed siebie w przerażająca przyszłość, wciąż dalej i dalej od tego, co kiedyś dawało mu szczęście. Czy jest ratunek? Jakieś antidotum? Tak. Drobne osobiste zwycięstwa, porządkowanie swoich spraw, miłość. Chociaż ta ostatnia przynosi też cierpienie, to przecież każdy zły ciąg dalszy, był kiedyś obietnicą i dobrym początkiem. Bo powieść Rebecci Makkai jest też książką o miłości, często takiej, której nie sposób zapomnieć, która tkwi cierniem przez całe życie. Jakże często kochamy tych, których nie powinniśmy. No i znowu zrobiło się ponuro, ale zapewniam, że można w tej powieści odnaleźć jakieś iskierki pocieszenia.
Kończąc, muszę napisać, że to jeszcze nie wszystko. Jest w książce Rebecci Makkai znacznie więcej, choćby obyczajowa opowieść o życiu gejowskim w Chicago, no a przede wszystkim opis dylematów moralnych, jakie rozstrzygać musi Yale. Jego osobista historia doskonale wpisuje się w schemat antycznej tragedii - przed fatum uciec się nie da, nie wszystko od nas zależy, choćbyśmy bardzo chcieli.
Lubię takie powieści, kiedy po skończeniu lektury, mam świadomość, że nie był to czas stracony. Przejmujące i ważne, a jednocześnie po prostu ciekawe. Nieczęsto się trafiają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz