O książce słoweńskiego filmowca i pisarza Gorana Vojnovicia "MojaJugosławia" (Wydawnictwo Akademickie Sedno 2019; przełożyła Joanna Pomorska) usłyszałam wiele miesięcy temu w audycji radiowej. Musiałam jednak słuchać bardzo nieuważnie, skoro, wstyd przyznać, nie zorientowałam się nawet, że to powieść. Przypomniałam sobie o niej, kiedy znalazła się na długiej liście nominowanych do Angelusa, a kiedy weszła do ścisłego finału, zastrzygłam uszami. A potem, znowu w radiu, wysłuchałam bardzo ciekawej rozmowy z profesorem Maciejem Czerwińskim o książce, jej autorze i o Słowenii. Już wtedy wiedziałam, że muszę ją przeczytać. A kiedy w końcu jakoś tak zupełnie niezauważenie, bez echa, to właśnie Goran Vojnović dostał Angelusa, prawie natychmiast rzuciłam się do lektury. W końcu pokonał samego Serhija Żadana i jego fenomenalny "Internat". Od razu bez owijania w bawełnę napiszę, że chociaż moim zdaniem to właśnie powieść Żadana powinna wygrać w tym pojedynku (pozostałych finalistek nie znam), to jednak "Moja Jugosławia" jest rzeczywiście książką bardzo dobrą, poruszającą i ważną. Szkoda, że tak niewiele się o niej mówiło, naprawdę zasługuje na uwagę. Niestety obawiam się, że Angelus niewiele tu pomoże, bo chyba nie ma takiego przełożenia na wzrost popularności autora i książki jak choćby nagroda Nike. Ale może się mylę. Oby.
Zaczyna się dość niefrasobliwie, nie od razu mnie porwało, ale szybko zaczęłam się wciągać, aż wreszcie nie mogłam się oderwać, a potem czytałam ze ściśniętym gardłem. Akcja rozgrywa się na dwóch planach czasowych - na przemian w roku 1991, kiedy w krwawej wojnie domowej rozpada się Jugosławia, i mniej więcej siedemnaście lat później (o ile dobrze policzyłam). Narratorem jest zbliżający się do trzydziestki Vladan, syn Serba i Słowenki, któremu w 1991 roku rozpadła się nie tylko jego Jugosławia, ale także rodzina, a właściwie życie. Śmiało można powiedzieć, że nigdy nie podźwignął się po tamtej stracie. Po latach niezabliźniona rana zaczęła krwawić na nowo, kiedy w internecie odkrył, że jego ojciec, oficer Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, nie tylko żyje (Vladan był przekonany, że zginął w czasie wojny), ale jest poszukiwany jako zbrodniarz wojenny. Za wszelką cenę postanawia go odnaleźć. Świadomość, że ktoś, kogo opłakał, kogo pamięta jako swojego ukochanego tatę, okazał się zbrodniarzem, który z zimną krwią spacyfikował chorwacką wioskę, mordując kobiety, dzieci i starców, nie pozwala mu normalnie żyć. Jak to się mieści w jednym człowieku? Dręczy go to pytanie i sprzeczne uczucia. Czy może spróbować czyn ojca zrozumieć? Jakoś usprawiedliwić? Czy próbując to zrobić, stanie się współodpowiedzialny? Czy powinien tylko potępić i swoją nienawiść wykrzyczeć mu w twarz, jeśli uda mu się go odnaleźć? Czy ma przyjąć za dobrą monetę wyjaśnienie, że ojciec był tylko trybikiem w machinie wojny, polityki, nienawiści i krwawej drugowojennej przeszłości? Że to wina przeklętego losu i przeklętego fatum?
Vladan opuszcza Lublanę, w której zamieszkał z matką, kiedy rozpadł się ich świat, i wyrusza swoim starym samochodem do Serbii, aby spróbować odnaleźć ojca i skonfrontować się z tymi wszystkimi uczuciami i rozterkami. Desperacko chce go odnaleźć, a jednocześnie bardzo boi się tego spotkania. Zmartwychwstanie ojca i odwiedziny miejsc, w których był jako jedenastolatek, przywołują wspomnienia z dzieciństwa. Te szczęśliwe, z czasów, kiedy z rodzicami mieszkał w Puli, gdzie miał kolegów z podwórka i ze szkoły, gdzie beztrosko kąpał się w ciepłym morzu, gdzie razem z ojcem chodził na występy do Areny, gdzie był jego szczęśliwy świat. I te nieszczęśliwe, kiedy wszystko się rozpadło w dniu, w którym ojciec nagle dostał przeniesienie do Belgradu. W ciągu jednego paru godzin musieli się spakować, opuścić mieszkanie, zamieszkać w belgradzkim hotelu wraz z takimi nieszczęśnikami jak oni. Potem było jeszcze gorzej - ojciec wyruszył w teren, jak eufemistycznie on i matka nazywali front.
Powieść Gorana Vojnovicia skupia się na kilku równorzędnych tematach. O wojnie już pisałam. Kolejnym jest przekleństwo pamięci i idącej za nią zemsty, z której narody zamieszkujące dawną Jugosławię nie potrafią się wyrwać. Niech przemówią cytaty. W gruncie rzeczy nie oni zabijali - zabijały groby ich ojców i matek, braci i sióstr, w ich imieniu robili to, co robili. Gwałcili, palili, mordowali. Bo w imieniu grobów wszystko jest święte ... i wszystko potrzebne. I cytat drugi. Przeklęte są te opowieści ... powinno się zabronić ich powtarzania, a tych, którzy to robią, powinno się zastrzelić, bo zatruwają nimi własne dzieci i wnuki, bo je zarzynają. I jeszcze jeden, króciutki. Ludzie pamiętają (...) to jest ich największe przekleństwo. Ofiarą tego przekleństwa pamięci jest między innymi ojciec Vladana. Nie tylko pamięci, także armii, która stała się dla niego remedium na metafizyczną pustkę.
Inny temat, niezwykle przejmujący, to dezintegracja rodziny i potworna samotność, która stanie się udziałem jedenastoletniego chłopca, jego matki i pewnie ojca. Tego ostatniego możemy się tylko domyślać. Matka, która kiedyś zerwała więzi z rodzicami, uciekając z patriarchalnej rodziny, nie radzi sobie w momencie, gdy po raz kolejny rozpada się jej świat. Wtedy, przed laty, dokonała świadomego wyboru, którego konsekwencją był nowy, wspaniały początek. Teraz zdecydowano za nią i w tamtej chwili ani nie potrafi, ani nie ma możliwości, żeby zaczynać jeszcze raz. Męczy ją tymczasowość i niepewność, co będzie dalej. Męczy ją milczenie męża dźwięczące w słuchawce telefonu. Nie znajduje siły, aby zająć się swoim jedenastoletnim synem, który nagle stracił wszystko. Ona całe dnie wędruje po Belgradzie, on spędza samotne godziny w obskurnym hotelowym pokoju. W Lublanie, gdzie ostatecznie zamieszkają, wcale nie będzie lepiej. Matka i syn będą wiedli osobne życia w ciasnym mieszkanku. Dla chłopca wszystko będzie tu nowe i obce. Nawet, a może zwłaszcza, język. Samotność i poczucie wykorzenienia nie miną nigdy. Vladan nie nauczy się kochać, nie nauczy się prosić o czyjąś uwagę i obecność. Przejmujące są jego wspomnienia. Ale nawet jeśli początkowo obwiniałam jego matkę, że właściwie porzuciła syna, kiedy w końcu poznałam jej perspektywę, nie potrafiłam jej potępić.
Wreszcie temat ostatni, ale przecież równie ważny. To problem tożsamości, który pojawia się nagle wraz z rozpadem Jugosławii. Dawniej, to znaczy wtedy, kiedy Vladan był dzieckiem, nie miało znaczenia, kto był kim. Jego ojciec to Serb, matka Słowenka, mieszkali w chorwackiej Puli mocno naznaczonej wpływami włoskimi. Aż tu nagle staje się ważne, kto mówi jakim językiem. Nagle imiona i nazwiska wyznaczają tożsamość. O tym wszystkim Vladan jeszcze niedawno nie miał pojęcia. Teraz przechodzi błyskawiczną edukację, którą prowadzi jego kolega ze szkolnej ławki. Za tym idzie pogarda podsycana stereotypami, czasem nienawiść, tak rodzi się nacjonalizm. Kim jest Vladan? Urodzony i wychowany w Puli? Z ojca Serba, z matki Słowenki?
Chociaż z powieści bije dojmujący smutek, to jest tu wiele scen pogodnych i zabawnych, sporo trafnych, ironicznych obserwacji obyczajowych. Mnie szczególnie podobał się epizod rozgrywający się w Nowym Sadzie, gdzie matka i syn przez jakiś czas zatrzymali się u kuzyna ojca. Opisy jego rodziny i najbliższych sąsiadów są naprawdę pyszne. Ale w kolejnym rozdziale zostają skontrowane opowieścią o starym, owdowiałym człowieku, który został sam w mieszkaniu i nie radzi sobie z codziennością. Dojmujące jest poczucie pustki, rozpadu, upływu bezlitosnego czasu, który wszystko obraca w niwecz. Przejmująca książka.
Takie klimaty lubię a i rejon Europy bliski moim zainteresowaniom. Mam nadzieję, że będzie okazja przeczytać.
OdpowiedzUsuń