Michel Laub "Dziennik upadku"

Krótką powieść "Dziennik upadku" brazylijskiego pisarza Michela

Lauba (Pauza 2020; przełożył Wojciech Charchalis) postanowiłam przeczytać, bo splotły się dwa powody. Jeden to entuzjastyczne recenzje ludzi robiących w literaturze, którym ufam, co nie znaczy, że potem zawsze się z nimi zgadzam. Drugi to niewielkie i stosunkowo nowe wydawnictwo Pauza, którego ofertę bacznie śledzę. To dzięki niemu ukazały się w Polsce książki Edouarda Louisa "Koniec z Eddym" i "Historia przemocy", a w tym roku wyjdzie kolejna, "Kto zabił mojego ojca". 

"Dziennik upadku" to pozycja niewielkich rozmiarów, niby prosta, pisana oszczędnym, czasem chropawym językiem, ale zmuszająca do myślenia. Na początku może zaskakiwać. Dlaczego? Bo prezentowana jest jako powieść, a ja mam wątpliwości, czy rzeczywiście można ją tak zaklasyfikować. Nie o to chodzi, że oprócz partii narracyjnych mieści w sobie fragmenty dziennika, wspomnień ojca narratora i zeszytów o dziwnej treści zapisywanych przez kilka ostatnich lat życia przez seniora rodu, dziadka. Takie zabiegi w powieściach przecież nie zaskakują. Ale moim zdaniem "Dziennikowi upadku" bliżej do eseju, bo oprócz historii rodziny skupionej głównie na mężczyznach - dziadku, ojcu, wnuku - czytelnik dostaje refleksje, rozważania i pytania stawiane przez narratora. I one tu są najważniejsze. I to właśnie one sprawiają, że czytać trzeba uważnie, cały czas towarzysząc bohaterowi tej opowieści. W tym kontekście podczas lektury zastanawiałam się, czy Michel Laub opowiada swoją historię, czy też może wszystko jest fikcją literacką. Pisząc te słowa, nadal nie wiem. Wprawdzie Pauza zamieszcza informację o pisarzu, a w  sieci znalazłam jego krótki biogram w angielskiej Wikipedii, ale na dwoje z nich babka wróżyła. Pewne tropy mogą wskazywać na to, że jest to historia bardzo osobista, ale czy rzeczywiście jeden do jednego? Być może odpowiedź znalazłabym w jedynym (chyba) przeprowadzonym w Polsce wywiadzie z autorem, który znajduje się w książce Michała Nogasia "Z niejednej półki", ale jej (jeszcze?) nie mam. Czy to wszystko jednak ma jakiekolwiek znaczenie dla recepcji "Dziennika upadku"? Oczywiście nie. Powieść, esej czy pomieszanie gatunków, czy autor opowiada o swoim życiu, czy wychodząc od własnych doświadczeń wymyślił tę historię, nie ma przecież znaczenia. 

A teraz do rzeczy, bo przecież to jest w tej książce najciekawsze. Jak już wspominałam, narrator opowiada historię swoją, łącząc ją z historią dziadka - Żyda, który przeżył Auschwitz i po wojnie przybył do Brazylii, aby tu rozpocząć życie na nowo - i z historią swojego ojca, który w wieku czternastu lat musiał wziąć odpowiedzialność za matkę i za siebie. To, co przeżył dziadek, naznaczyło syna i wnuka, chociaż ten ostatni bardzo się przed tym bronił. Jako nastolatek wykrzyczał ojcu, że nie obchodzi go to, co spotkało dziadka, więcej, że nie obchodzi go to całe Auschwitz. Oczywiście zrobił to znacznie dosadniej. Przeżycia seniora rodu miały wpływ na relacje między nimi, na ich życiowe wybory, błędy, upadki i doświadczenia.  Czy mamy tu wobec tego opowieść o drugim i trzecim pokoleniu Holokaustu, które dziedziczy traumę, o czym pisał w swojej książce "Oskarżam Auschwitz" Mikołaj Grynberg? I tak, i nie. Na pewno dziedziczy traumę ojciec, czego świadectwo daje w swoich wspomnieniach, które mogłyby mieć tytuł Jak naprawdę było. Dlatego swojego syna wysyła do żydowskiej szkoły, chcąc chronić go przed antysemityzmem. Ale już narrator przed takim postawieniem sprawy bardzo się broni. Nie tylko wtedy, kiedy jako nieświadomy nastolatek krzyczy, że nic go dziadkowe i żydowskie cierpienie nie obchodzi, ale także jako dorosły, świadomy człowiek, który zadaje pytania. I te pytania, i snute wokół nich rozważania są istotą "Dziennika upadku". Z nimi musi zmierzyć się czytelnik. 

Czy zapisywane przez dziadka zeszyty, rodzaj dziwacznego leksykonu, który mógłby mieć tytuł Jaki powinien być świat, to efekt traumy, czy po prostu objaw dziwactwa lub psychicznego skrzywienia? Czy efektem traumy po Holokauście dziedziczonej w drugim i trzecim pokoleniu są zaburzone relacje między ojcami i synami? Czy krzywda, jaką wyrządził narrator i jego szkolni koledzy jedynemu nieżydowskiemu uczniowi, Joao, to efekt tego samego, czy może przejaw zwyczajnej młodzieńczej złośliwości i bezmyślności? A może chodziło o to, że jako jedyny nie pasował do nich, chłopców z zamożnych rodzin, bo jego ojciec z trudem wiązał koniec z końcem i żyły sobie wypruwał, aby posłać syna do prywatnej szkoły? Czy dziedziczoną traumą można usprawiedliwić życiowe porażki - alkoholizm i nieudane małżeństwa? Czy tragiczny łańcuch zdarzeń, jaki był udziałem dziadka, ojca i wnuka, to też jej efekt? Czy można zrównać dokuczanie komuś, bo jest Żydem, z naśmiewaniem się ze śmierci czyjejś matki? Zastanawiając się nad tym wszystkim, narrator stale wraca do centralnego zdarzenia ze swojego dzieciństwa - krzywdy, jaką razem z kolegami wyrządzili Joao. Dla niego tragedia tego chłopaka, do której się przyczynili, jest bardziej dotkliwa i bardziej waży na jego życiu niż miliony zgładzone w Auschwitz, w innych obozach i te, które zginęły w wyniku wojny w inny sposób. Indywidualny los i doświadczenie kontra wielkie liczby i Historia. Cały czas jednak zastanawia się, czy pomiędzy jednym i drugim jest jakiś związek? Sens tych pytań, które tu zapisałam, najlepiej oddaje wyliczanka, jaką narrator od czasu do czasu przytacza, zastanawiając się, czy istnieje związek między tragedią dziadka, a jego (narratora) pogmatwanym życiem - Joao, Auschwitz, dziadek i tata, bezsensowność doświadczenia ludzkiego we wszystkich czasach i miejscach. Jego ojca przygniotła ta bezsensowność, on sam jako dojrzały mężczyzna chyba znajduje lekarstwo na ten bezsens. Mimo że moim zdaniem nie sama opowieść jest w "Dzienniku upadku" najważniejsza, nie będę zdradzać, jakie doświadczenia doprowadziły go do tego i co okazało się ratunkiem. Niby ta historia kończy się optymistycznie, ale ja stawiam sobie pytanie - czy rzeczywiście to będzie ratunek? Czy cała karuzela nie zacznie się na nowo? Czy los nie zgotuje mu kolejnej traumy? Wszak trudno zaprzeczyć tej bezsensowności doświadczenia ludzkiego we wszystkich czasach i we wszystkich miejscach. Stąd to moje chyba.

Bardzo ciekawa, bo zmuszająca to stawiania sobie pytań, książka. Polecam, ale na pewno nie wszystkim. Ci czytelnicy, którzy szukają w literaturze przede wszystkim ciekawej, żywo opowiedzianej historii, mogą czuć się "Dziennikiem upadku" rozczarowani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty