I znowu premiera goni premierę. Mimo koszmarnych mrozów wybrałam się do kina aż na dwa filmy pięciogwiazdkowe (pięć gwiazdek w Co Jest Grane).
Pierwszy to argentyński kandydat do Oskara, "Honorowy obywatel". Oskarem się zupełnie nie przejmuję, natomiast oprócz wspomnianych gwiazdek do wyjścia z domu zachęciła mnie recenzja Tadeusza Sobolewskiego, której oczywiście jeszcze nie przeczytałam. Wystarczył sam fakt, wszak Sobolewski o byle czym nie pisze. No i kino argentyńskie. Jeśli już trafiają do nas filmy z Ameryki Południowej, są najczęściej warte uwagi. "Honorowy obywatel" to opowieść o argentyńskim pisarzu światowej sławy, laureacie Nagrody Nobla, który z powodu znużenia obowiązkami pisarza światowej sławy, powodowany impulsem postanawia przyjąć nieoczekiwane zaproszenie od burmistrza argentyńskiego miasteczka Salas, w którym urodził się i wychował. Mimo że opuścił je przed czterdziestu laty, mimo że od dawna mieszka w Hiszpanii, cały czas jest ono inspiracją jego twórczości. To tam toczy się akcja jego powieści i opowiadań, to stamtąd czerpie. Ta podróż ma w założeniu być pewnie sentymentalna, miło połechtać próżność pisarza światowej sławy, przecież odbierze tytuł Honorowego Obywatela, przyjmie hołdy, spotka się z czytelnikami dumnymi, że laureat literackiego Nobla pochodzi z ich miasteczka. Oczywiście rzeczywistość okaże się inna. Pisarz światowej sławy szybko zrozumie, że słusznie zrobił czmychając z Salas. Zderza się z rzeczywistością, której nie akceptuje i nie rozumie. To kompletnie inny świat. Jest wyobcowany, nie na swoim miejscu, najczęściej towarzyszy mu poczucie zażenowania. Honory okazują się pozorami, burmistrz ma swoje do ugrania, większość mieszkańców miasteczka nie interesuje się nim, inni traktują go jak swego rodzaju atrakcję. Ci, którzy jego książki znają, albo czegoś od niego oczekują, albo go nienawidzą, bo własne gniazdo śmie kalać. A jak tu nie kalać, kiedy ci ludzie są rzeczywiście straszni. Sam pisarz światowej sławy też zresztą nie zrobił na mnie sympatycznego wrażenia. Jest bufonowaty, zamknięty w wieży z kości słoniowej. Film opowiada o tym wszystkim w dyskretny sposób komediowy, z czasem coraz bardziej skręca w kierunku groteski. Ma rację Tadeusz Sobolewski, twierdząc, że akcja "Honorowego obywatela" mogłaby się dziać w Polsce (to z leadu). Pewnie także w Stanach, we Francji, pewnie niemal wszędzie. Film jest ciekawy, oglądałam go z zainteresowaniem, ale już po paru godzinach emocje zblakły. Tu podzielę się pewną refleksją. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że każda przeczytana książka we mnie zostaje. Nawet jeśli nie pamiętam jej tytułu, zapomniałam nazwiska autora, kojarzę treść. Z filmami jest inaczej. Kiedy czasem przeglądam te notki, łapię się na tym, że spora część tytułów filmów nic mi nie mówi. Żeby je jakoś umiejscowić, muszę zajrzeć do moich zapisków. I "Honorowy obywatel" jest właśnie takim filmem. Dziś wydaje się ciekawy i ważny, po kilku miesiącach nie będę miała o nim bladego pojęcia.
Podobnie pewnie będzie z drugim filmem, jaki obejrzałam, czyli z włoskim "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie", ale tu pretensji mieć nie będę, bo z góry wiedziałam, że idę na elegancką włoską komedię. I z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu. Trzy zaprzyjaźnione pary oraz jeden singiel spotykają się na kolacji. Nagle jedna z bohaterek proponuje zabawę - każdy wykłada swoją komórkę na stół, czytane są wszystkie przychodzące sms-y a wszystkie rozmowy przełączane na tryb głośnomówiący. Wiadomo, jak to się musi skończyć. Jest naprawdę śmiesznie, tym bardziej, że dochodzi do nieoczekiwanego nieporozumienia, jednak z czasem robi się coraz straszniej. To oczywiście było do przewidzenia, ale przecież tak ma właśnie być, "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" jest przecież kinem gatunkowym. Oprócz zdrad i tajemnic małżeńskich mniejszego kalibru, które wyjdą na jaw (niczego nie spojleruję, przecież właśnie tego się spodziewamy), pojawi się też problem całkiem poważny. Bo w miłym towarzystwie nie tylko dobrze się kłamie, ale też nie trzeba zachowywać politycznej poprawności, można czuć się swobodnie. No i z przyjaźni nici. Film jest śmieszny, elegancki (ładni ludzie, ładne wnętrze), ma świetne dialogi, mimo konwencji kilka razy zaskakuje, a przy okazji może niejednego wpędzić w poczucie winy. Bo któż z nas czegoś nie ukrywa? Czy zawsze warto wszystko wiedzieć? Gdzie jest ta granica? I jeszcze jedno. W filmie gra Polka, Kasia Smutniak, niegdyś modelka, teraz włoska aktorka. Jak usłyszałam w poważnej filmowej audycji, bardzo we Włoszech ceniona i popularna. Dzięki mądrej decyzji i pracy (nauka języka) dziś we włoskich filmach nie musi grać cudzoziemek. Miłe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz