Letnie remanenty filmowe - "Ikar. Legenda Mietka Kosza", "(Nie)znajomi"

Jak zwykle latem nadrabiam filmowe zaległości. Napisałam jak zwykle, ale wcale nie było oczywiste, że moje ulubione kino zorganizuje tego lata tradycyjny wakacyjny festiwal filmowy, już czternasty. Ale jest. W tym roku częściej jednak wybieram to, co już widziałam niż to, co mi umknęło. 


Najpierw wybrałam się na bardzo palącą zaległość - "Ikar. Legenda Mietka Kosza" film Macieja Pieprzycy nagrodzony Srebrnymi Lwami na zeszłorocznej Gdyni i wieloma innymi nagrodami, w tym dla Dawida Ogrodnika za główna rolę męską. Kiedy był grany jesienią, miał silną konkurencję, wybrałam inne tytuły. Sprawdziłam na blogu - obejrzałam wtedy "Portret kobiety w ogniu", "Wysoką dziewczynę" i "Boże Ciało", wszystkie znakomite. W tej stawce opowieść o zapomnianym, niewidomym jazzmanie,  Mietku Koszu, rzeczywiście wydaje mi się najsłabsza, ale to przecież bardzo dobry film, prawdę mówiąc, znacznie lepszy, niż myślałam. Czego się spodziewałam? Sprawnie, lecz sztampowo opowiedzianej historii wyciskającej łzy z oczu. Coś w duchu "Chce się żyć" również z Dawidem Ogrodnikiem w roli głównej, za którym to filmem ja nie przepadam. Tymczasem "Ikar. Legenda Mietka Kosza" to inna bajka - opowiedziany niechronologicznie, stopniowo odkrywający przed widzem tajemnice biografii Mietka Kosza i jego niełatwej osobowości. Oczywiście, że  wzrusza, ale nie jest to gładka opowieść. Bo gładki nie był główny bohater - pochodzący z zamojskiej wsi Mietek Kosz, dla którego muzyka, a w szczególności jazz, stał się nie tylko wielką miłością, ale sposobem komunikacji ze światem. To opowieść o wyboistej drodze do muzyki, ale jednak w tamtych czasach, lata sześćdziesiąte, możliwej, o sukcesach, także międzynarodowych, upadkach, trudnym, despotycznym, wybuchowym charakterze i wielkiej samotności. A kiedy wszystko zaczęło się znowu układać, także prywatnie, nastąpił tragiczny wypadek. Mieczysław Kosz zginął w wieku 29 lat. Wypadł przez okno w niejasnych okolicznościach - legenda głosi, że popełnił samobójstwo, chociaż jego bliscy nie wierzą w tę wersję. Niewiele zachowało się po artyście, może dlatego został przez miłośników jazzu zapomniany. Chwała więc Maciejowi Pieprzycy, że przywrócił szerokiej publiczności tego kompozytora i pianistę. To niejedyne zalety filmu. O znakomitej roli Dawida Ogrodnika wiadomo, ale bardzo dobrych ról jest tu znacznie więcej. Świetny jest Cyprian Grabowski grający Mietka Kosza w dzieciństwie. Świetne są Wiktoria Gorodeckaja i Justyna Wasilewska, świetni Piotr Adamczyk i Grzegorz Mielczarek, którego dzięki charakteryzacji zupełnie nie poznałam. A jest jeszcze bardzo dużo ról epizodycznych, także bardzo dobrych. Mnóstwo w filmie znakomitej muzyki, głównie jazzu, bardzo dobre są zdjęcia. Twórcy filmu starali się pokazać, jak widział i odbierał świat niedowidzący, a potem już całkowicie niewidomy Mietek Kosz. Kto jeszcze nie widział, niech obejrzy koniecznie!


Drugi film, który zobaczyłam w ramach wakacyjnego festiwalu, to "(Nie)znajomi" - polska wersja włoskiej komedii "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" z Kasią Smutniak w tej samej roli. Punkt wyjścia identyczny - przyjaciele spotykają się na kolacji i postanawiają, że będą czytać wszystkie przychodzące smsy, a wszystkie rozmowy telefoniczne prowadzić na głos. Na jaw wychodzą mniejsze i większe sekrety, jest śmiesznie, ale w gruncie rzeczy strasznie. Również bohaterowie i ich problemy są takie same jak we włoskiej wersji, pojawiają się tylko drobne polskie smaczki. Na przykład taki, że za oknem eleganckiego mieszkania, w którym rozgrywa się akcja, trwa budowa kolejnego apartamentowca, co psuje widok z tarasu i zakłóca spokój.  Czy wobec tego warto oglądać polską wersję? Nie jest to filmowe must see, ale obejrzeć można. Przyjemny film o poważnych, codziennych sprawach. Eleganckie wnętrze, eleganccy ludzie, pierwsza liga aktorska. Idąc do kina, doskonale wiedziałam, co zobaczę. Przecież najbardziej lubimy piosenki, które dobrze znamy. Ale są dwa momenty, które robią wrażenie i mącą beztroską zabawę. To dwa monologi. Pierwszy pamiętałam z włoskiego pierwowzoru - uwaga spojler, kto nie widział żadnej wersji, niech nie czyta - to wyznanie jednego z bohaterów, dlaczego nie przyznał się dotąd, że jest gejem. Kilka zdań trafionych w punkt. Można by je pokazywać jako filmik instruktażowy tym wszystkim, którzy nie rozumieją, z czym mierzą się takie osoby. Drugi to monolog żony i matki, tkwiącej w klasycznym układzie patriarchalnym, bardzo dobitnie wypowiedziany przez Maję Ostaszewską. Obie kwestie zabrzmiały niezwykle mocno i niezwykle aktualnie w czasach szczucia na osoby takie jak bohater i w czasach, kiedy władza grozi wypowiedzeniem konwencji antyprzemocowej i pod rękę z Kościołem zagoniłaby kobiety do przysłowiowej kuchni.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty