"Barany. Islandzka opowieść"

Przez kilka ostatnich tygodni niemal nie wychodziłam z kina. Zasiadałam przed ekranem w każdy weekend, czasem nawet oglądając dwa filmy, a i tak nie nadążałam i kilka tytułów sobie darowałam. Przesyt sprawił, że na islandzki film "Barany. Islandzka opowieść", bardzo chwalony, polecany, nominowany i nagradzany, poszłam z tygodniowym opóźnieniem, na dodatek bardzo się ociągając. Wydawało mi się, że historia dwóch skonfliktowanych braci, hodowców owiec, żyjących w odizolowanej od świata dolinie niczym zaskoczyć mnie już nie może. Ileż się już podobnych historii naoglądałam. W końcu jednak uległam i przyznaję rację tym, którzy twierdzili, że to pozycja obowiązkowa. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie tyle jest ważne, co się opowiada, ile jak to się robi. I nie myślę tu wcale o eksperymentach formalnych, ale o emocjach. Film jest prościutki, tradycyjny, akcja toczy się niespiesznie, wiele tu ciszy, chociaż nie jest tak, że na ekranie oglądamy tylko dwóch milczących braci. Mimo tego opowieść wciąga, magnetyzuje, los bohaterów przejmuje. I, czego się nie spodziewałam, jednak kilkakrotnie zaskakuje, do samego końca. Ale uwaga! To nie jest komedia! A tak się "Barany" reklamuje. Jeśli ktoś wybierze się do kina zwabiony mylną informacją dystrybutora, oczekując ciepłej, krzepiącej historii, może srodze się rozczarować. To poważna, surowa, przejmująca, ale nie sentymentalna, opowieść o konflikcie dwóch braci, o samotności, o społeczności żyjącej w izolacji, o surowej naturze i wreszcie o miłości do baranów. A trzeba wiedzieć, że owce dla Islandczyków oznaczają bardzo wiele, to narodowe dobro i narodowa świętość. Czas w dolinie płynie wolno, niewiele się zmienia, życie jest twarde, a człowiek zdany w dużej mierze nadal na kaprysy natury. Stanowi jej część. Przyroda daje, ale i odbiera. I jeszcze jedno - wbrew przypuszczeniom krajobrazy nie powalają pięknem, są raczej surowe i majestatyczne. Nawet kiedy kamera odjeżdża, pokazując perspektywę na dolinę, to i tak ma się wrażenie klaustrofobii, zamknięcia. Naprawdę warto wybrać się na ten film. A jeśli ktoś już widział, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Zwykle, kiedy dzielę moją filmową notkę na dwie części, oznacza to, że jest o czym pisać.  Dziś nie będę się specjalnie rozwodzić, bo film, chociaż bardzo dobry, to prosty i nie daje pola do wielu rozważań, ale muszę wspomnieć o kilku sprawach, o których bez spoilerowania trudno pisać. Właściwie chciałam się odnieść do interpretacji, z jakimi się spotkałam.

Podkreśla się, że braci, którzy czterdzieści lat nie rozmawiali ze sobą, jednoczy tragedia. Utrata owiec sprawia, że pękają bariery i odwieczny konflikt idzie w niepamięć. Moim zdaniem nie do końca tak jest. Owszem, Gummi prosi o pomoc Kiddiego, a ten mu jej udziela, nawet bardzo ochoczo, ale przecież nie szukają kontaktu ze sobą z powodu samotności i nieszczęścia, które ich dotknęło. Przeciwnie. Kiddi, outsider (Warto zwrócić uwagę, że nawet w czasie świątecznego spotkania z sąsiadami siedzi samotnie pochylony nad ciastem, odwrócony plecami do towarzystwa. Gummi jednak jest inny, świętuje wspólnie.), swoją rozpacz topi w alkoholu, ma za złe bratu, że przekazał służbom weterynaryjnym informację o chorobie jego ukochanego barana, uważa, że zrobił to z zemsty. A Gummiego też nie bardzo obchodzi los brata, o ile tylko jego upór nie zagraża jemu. Próbuje coś zrobić dopiero wtedy, kiedy urzędnik uświadamia mu, że ponieważ ziemia oficjalnie należy do niego, to on będzie miał problemy, kiedy brat zgodnie z rozporządzeniem nie uprzątnie stajni. Co ich w takim razie jednoczy? Tytułowe barany! Dopiero kiedy Gummi zorientował się, że sam nie uchroni tych kilku ocalonych owiec, prosi brata o pomoc. Jest zdesperowany. A on mu jej udziela, bo to jedyna szansa, aby ocalić rasę hodowaną tu od pokoleń. Nie chodzi przecież o jakieś owce, chodzi o tę konkretną islandzką rasę. To nie chęć szukania pociechy, ukojenia rozpaczy, wypełnienia pustki, jaka pojawiła się po utracie owiec, które były istotą, ba miłością, życia hodowców, sprawia, że bracia zaczynają ze sobą rozmawiać. To troska o zwierzęta każe im działać wspólnie. Dopiero zakończenie przynosi przebudzenie uczuć. Kiedy śnieżna burza staje się śmiertelnym zagrożeniem, Kiddi nie szuka już owiec, ale za wszelką cenę ratuje brata. To piękna, metaforyczna scena, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Jak ją rozumieć, poza oczywiście rozumieniem najprostszym, dosłownym? Nadzy bracia leżą spleceni w śnieżnej jamie niczym w łonie matki? Jeden tuli drugiego, próbując podtrzymać w nim życie (a może przywrócić?). Jakby wrócili do początku. Nagość symbolizuje niewinność, którą utracili, i narodziny. Jeśli przeżyją, ich miłość narodzi się na nowo. Owce nie będą już najważniejsze. Jeśli przeżyją. Przyznam, iż tak  polubiłam bohaterów, że bardzo chciałabym dowiedzieć się, co dalej. Czy ocaleli? A owce? Takie proste pragnienie widza, ale oczywiście rozumiem racje reżysera, który w taki niejednoznaczny sposób kończy swój film. Piękna, przejmująca scena. Nie pozwala o sobie zapomnieć.

Jest jeszcze w tym filmie inna przejmująca scena, oczywiście poza tą, kiedy Gummi musi uśmiercić swoje barany. To moment, kiedy w czasie świątecznego obiadu jedna z par informuje wszystkich, że zdecydowała się opuścić dolinę. Nie ma w sobie siły, aby czekać dwa lata na owce, aby dalej zmagać się z niepewnym losem. Jest w tej scenie smutek. Smutek zmiany, smutek przemijania, smutek rozstania. Coś się nieodwołalnie kończy, dolina nie będzie już taka sama, kogoś zabraknie.

Słyszałam też głosy, że to film o ludziach, którzy mają w życiu tylko owce i kiedy ich zabrakło, nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji. I tak, i nie. To prawda, że po likwidacji stada odczuwają głęboką pustkę i to niezależnie od tego, czy są samotni jak Gummi i Kiddi, czy mają rodziny. Jeden z hodowców mówi, że nie wie, co ma z sobą zrobić, że nudno. Ale przecież nie są to ludzie prymitywni. Owszem, owce to istota życia Gummiego, ale poza tym widzimy, że słucha muzyki, układa puzzle, czyta książki. I moim zdaniem, wbrew temu, co się mówi, samotność mu nie doskwiera. Jak już wspominałam, pomocy szuka dopiero wtedy, kiedy wie, że sam tych kilku ukrytych w tajemnicy przed wszystkimi owiec nie ocali.

To tyle refleksji. Miało być krótko, a wyszło jak zwykle.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty