O debiutanckiej powieści "Łakome" poetki Małgorzaty Lebdy (Znak
2023) mówiło się dużo i bardzo dobrze. To nie moje klimaty, myślałam i nie zamierzałam po nią sięgać. Dlaczego? Nie odstręczała mnie opowieść o chorobie i umieraniu, ale zanurzenie w naturze, przyrodzie. Nie żeby te sprawy były mi obojętne, bo nie są. Mięsa nie jem od dawna, bardzo przejmuję się betonowaniem świata, katastrofą klimatyczną, wymieraniem gatunków, wycinaniem lasów i innymi gwałtami na naturze, ale jakoś nie bardzo ciągnie mnie do książek, w których natura staje się pełnoprawną bohaterką na równi z człowiekiem. Jednak po wysłuchaniu kilku rozmów z autorką zaczęłam zmieniać zdanie, stałam się ciekawa tej książki. Aby nie ryzykować, a nuż się nie spodoba, wypożyczyłam ją sobie z biblioteki. Połknęłam w trzy dni, bo mimo pozorów, powieść ma prawie trzysta stron, nie jest to książka aż tak obszerna. Dużo w niej wolnych przestrzeni. Ale szczupła objętość to nie jedyny powód, że tak szybko ją przeczytałam - po prostu wciągnęła mnie jej melancholia i poetyckość, sama się zdziwiłam, że aż tak bardzo mi się spodobała!A nie jest to powieść akcji. Oś konstrukcyjna to choroba babki. Narratorka wraca na wieś do domu dziadków, w którym się wychowała, aby pomagać w opiece nad chorą, aby jej towarzyszyć. Razem z nią przyjeżdża Ann, która także włącza się w życie domu. Kim jest Ann? Siostrą? Kuzynką? Partnerką? Kimś spoza porządku realistycznego? Na to ostatnie raczej nic nie wskazuje. Choroba i nieubłagane zbliżanie się do śmierci to jeden z tematów tej powieści. Wbrew pozorom ten wątek nie jest przygnębiający. Babka chociaż choruje i słabnie, z jednej strony trzyma się życia, z drugiej traktuje ten stan jako coś naturalnego. Gromadzi wokół siebie i ratuje przed zagładą wszystko, co żywe. Muchy, pająki, mrówki i inne żyjątka.
Więc idę z nią, bardzo wolno, w letni las. Babka docenia piękno brzozowej kory, wilgoć mchu, i wiatr trącający liście osiki. Robi to na przekór pracującej w niej chorobie. Należy do lasu, do tej ziemi, myślę.
Zawsze taka była. To był także jej bunt przeciwko dziadkowi, przeciwko przymusowi pracy. Bo ona w każdej chwili była gotowa przerwać robotę w polu, aby podążać za tym, co żywe i dzikie. Narratorka nie epatuje fizjologią choroby, najwyżej ją sugeruje. Skupia się na towarzyszeniu, byciu z chorą, wspominaniu. Jakby chciała utrwalić w pamięci jej portret - historię, osobowość, to, jaka była i jest. Inną strategię przyjmuje dziadek. On od samej choroby ucieka, za to skupia się na krzątactwie - rzuca się w wir remontów. Chce zrobić wszystko, aby babce wygodnie się chorowało. Aby było ciepło i czysto.
Dziadek unika choroby babki, ceremonie wokół choroby są mu obce, nie chce nic o chorobie wiedzieć, niczego w chorobie dotykać. Ale chce mieć babkę w zasięgu głosu. Miejsce babki jest w domu. Trzeba zrobić tak, żeby babka miała ciepło. Należy jej się ciepło, mówi.
Ale te zmiany mają swoją cenę. Nowy piec do centralnego ogrzewania będzie pożerał drewno z lasów. W domu zrobi się nienaturalnie gorąco. Żeby zrobić remont, trzeba sprzedać działki. W miejsce dzikiego pojawią się nowe domy, które zaczną na nich rosnąć.
Myślę o lesie, który stanie się pokarmem dla naszego pieca, myślę o bukach, które wraz z dziadkiem będę zwozić w dolinę, (...) myślę o brzozie i jej papierowej skórze, która roznieci ogień pod wszystkim. Myślę o tym, jak żarłoczny jest dom. Temu domowi zawsze było chłodno, zawsze był w nim ziąb. A teraz dziadek wprawił domowi żebra kaloryferów i jest tu gorąc, nie ma schronienia przed tym ciepłem, które usypia, rozleniwia, oszukuje ciało.
Czy tak musi być? Czy cenę za wygodę zapłaci przyroda? Czy to też część cyklu życia i śmierci?
Choroba, śmierć są tu częścią życia, częścią świata natury. To człowiek zaburza ten porządek. Z okien zachodniego pokoju, w którym choruje babka, widać ubojnię. To groźny potwór, który od dawna niszczy życie wsi, w jego cieniu wychowała się narratorka, w jego cieniu mieszkają dziadkowie. Nocą światła ciężarówek wiozących zwierzęta omiatają sufit i ściany pokoju. Budynki zakładu naruszyły wzgórze. Kiedy przychodzi ulewa, ziemia zaczyna się osuwać.
Ziemia rusza. A więc woda, mówi babka. Patrzymy. Gleba trzymająca na sobie ciężkie budynki ubojni pracuje. (...) Wilgoć naruszyła struktury, weszła na tyle głęboko, że dotknęła kamienistego wnętrza wzgórza. Wilgoć rozgościła się tam, wilgoć ma tam norę, w której ryje, mówię. Tak, przytakują mi babka i Ann.
Codziennie słychać głosy przestraszonych zwierząt, które czują zbliżającą się rzeź. Na ziemi wokół ubojni nic nie chce rosnąć. Drzewa z sadu, który kiedyś tam był, skarłowaciały, nie rodzą owoców. Naturalny cykl został zaburzony.
Sad jest nagi, karłowaty, chory. To przez wilgoć ze środka krów, mówię. Zajmie się tym ogień albo woda, mówi babka.
Narratorka z pokorą przygląda się światu natury. Spokojnie przyjmuje to, co przynoszą ulewy, burze, potem słońce. Rozumie, że jest częścią tego świata.
Ta powieść składa się z takich mikro scenek, mikro obserwacji. Skupia się na drobiazgach, zagląda w głąb tego, czego zazwyczaj, szczególnie żyjąc w mieście, nie dostrzegamy. W głąb świata przyrody. Ludzkie miesza się ze zwierzęcym. Jakby narratorka próbowała ocalić to, co znika. Chociaż, czy to człowiek będzie górą, wcale nie jest pewne. Natura wciąż upomina się o swoje. Przeciąganie liny trwa.
Miedza zachodzi krwią. Wrześniowa burza niesie czerwień dalej, w dół wsi, w kolejne rzeki. (...) To się zemści, mówi babka. (...) Dolina śmierdzi. Niech przyjdzie wielka woda, mówi babka.
Babka jest po stronie natury. Wzywa żywioły, aby zrobiły porządek.
To, że Małgorzata Lebda jest poetką, bardzo odcisnęło się na tej powieści. Widać to w cytatach, które przytoczyłam. Ten poetycki styl sprawia, że ta niespieszna powieść staje się rodzajem medytacji nad śmiercią, chorobą, relacją człowiek-przyroda, zmianą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz