Jesień jak zwykle obrodziła kinowymi premierami. Nadchodzą tygodnie, kiedy trzeba będzie wybierać pomiędzy tytułami. Ale tym razem wątpliwości nie miałam - na "Aidę" Jasmili Żbanić czekałam od dawna i już się obawiałam, że nie trafi na polskie ekrany. Niezależnie od tego ile nagród i nominacji zebrałby ten film i tak chciałabym go obejrzeć. Po pierwsze dlatego, że widziałam dwa poprzednie obrazy tej reżyserki, "Grbavicę" i "Jej drogę" (szczególnie o tym pierwszym nie mogę zapomnieć do dziś), po drugie z powodu tematu - wojna na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii i masakra w Srebrenicy. Wiedziałam, że idę na film przygnębiający, taki, który sponiewiera i zmasakruje. Trudno, pewne rzeczy trzeba zobaczyć i przeczytać.
Akcja filmu zaczyna się w momencie, kiedy wojska serbskie zbliżają się do Srebrenicy, którą wcześniej atakowały. Z miasta zaczynają uciekać mieszkańcy. Po chwili widzimy ogromną kolumnę ludzi zmierzającą w stronę bazy Błękitnych Hełmów, czyli wojsk ONZ-etu pilnujących ustanowionej wokół miasta strefy bezpieczeństwa. Wśród uciekających jest mąż i dwaj synowie Aidy, tłumaczki pracującej w bazie ONZ. Film jest opowieścią o tym, jak kobieta próbuje za wszelką cenę uratować swoją rodzinę. Ona może czuć się bezpieczna, oni nie. Oczywiście nikt nie wiedział jeszcze wtedy, że Serbowie zamordują ponad osiem tysięcy muzułmańskich mężczyzn i chłopców. To największe ludobójstwo w Europie od czasów Holokaustu.
Nie, to nie jest kino spod znaku Hollywoodu, więc nie ma mowy o szczęśliwym zakończeniu. Nie będzie tak jak w amerykańskich filmach, kiedy doskonale wiemy, że spośród głównych bohaterów, któryś musi zginąć, ale inni ocaleją. Widz nie powinien przecież wyjść z kina zupełnie zdołowany, a przy tym niech się trochę wzruszy i mimochodem przyjmie do wiadomości, że rozegrała się wielka tragedia. Kiedy w pierwszych kadrach filmu kamera pokazuje jakby w zwolnionym tempie nieruchome twarze synów, męża i samej Aidy, wiemy, że ich świat się skończył, że za chwilę ich już nie będzie. Ten zabieg powtórzony zostaje jeszcze kilka razy - oglądamy w ten sam sposób pokazywane twarze innych uciekinierów. Te obrazy są jak stare przedwojenne fotografie ludzi, którzy wojny nie przeżyli. Zawsze, kiedy je oglądam, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeszcze wtedy byli szczęśliwi i nie mieli pojęcia, co ich czeka. Że ich świat zaraz się skończy.
"Aida" pokazuje, jak było. Bezradność oenzetowskich wojsk i ich dowódców, spryt Mladko Mladica, który ograł ich jak dzieci, bezwzględne trzymanie się przepisów. Tę niemoc Holendrów w symboliczny sposób pokazuje strój żołnierzy pilnujących bazy - z powodu upału wszyscy chodzą w krótkich spodniach. Trudno oprzeć się wrażeniu, że są jak dzieci. Z drugiej strony jest morze przestraszonych ludzi, kobiet, mężczyzn, dzieci, starców, którzy zostawili swoje domy i zabrali to, co zdołali spakować i unieść. Nie wiedzą, co z nimi będzie. Koczują w upale wokół bazy - głodni, spragnieni, wymęczeni. Ci szczęśliwcy, którzy zostali wpuszczeni do środka, nie mają wcale lepiej. Nie siedzą wprawdzie pod palącym słońcem, ale duszą się w zatłoczonej hali i w smrodzie własnych ekskrementów.
Oprócz tych wstrząsających obrazów, które działają dziś jeszcze mocniej, kiedy temat uchodźców za sprawą Afganistanu stanął znowu w centrum uwagi, niezwykle poruszyły mnie dylematy moralne i koszmarne wybory, przed jakimi stają bohaterowie. Można zżymać się na bezduszność żołnierzy, którzy nie chcą przepuścić męża i synów Aidy, ale trudno nie zgodzić się z ich argumentacją, że jeśli otworzą przed nimi szlaban, to inni też będą chcieli wejść. Gdzie jest ta granica, kiedy trzeba powiedzieć dość? Kibicujemy Aidzie i chcemy, aby ocaliła swoich najbliższych, ale jednocześnie wiemy, że i ona musiała dokonać wyboru. Co jakiś czas z tłumu koczujących za drutami słyszy krzyki swoich sąsiadów czy znajomych, którzy błagają ją o pomoc, bo wydaje im się, że może więcej. Musi pozostać głucha na ich prośby. Nie zazdrościłam jej, kiedy wypełniając obowiązki tłumaczki, przez megafon przekazywała rozkazy holenderskiego dowódcy, które uważała za bezduszne i bezwzględne. Takich sytuacji jest w filmie wiele. Najdramatyczniejsza wydała mi się ostatnia - kwestia wyboru, przed jaką staje rodzina. Nie mogę zdradzić, o jaki wybór chodzi, ale o tej scenie szczególnie nie potrafię zapomnieć.
Jak czytać zakończenie filmu? Jest optymistyczne, bo życie toczy się dalej? Co zawsze mnie zadziwia, a przecież to prawda - z czasem wszystko jakoś się układa, przynajmniej na pozór. Czy przeciwnie - pesymistyczne, bo ludzkość niczego się nie nauczyła i historia może się powtórzyć?
Po co oglądać tak mocny film? Żeby wiedzieć. Żeby wspomnieć tych, którzy zostali bestialsko zamordowani i tych, którzy ocaleli, ale wcześniej tak wiele wycierpieli. Żeby potraktować to, co miało miejsce w Srebrenicy jak przestrogę. Ta historia wydarzyła się przecież całkiem niedawno, tak niedaleko od nas, w Europie. Wydawało się, że to niemożliwe, a jednak. Dziś jest jeszcze drugi powód - uchodźcy, uciekinierzy szukający bezpiecznego miejsca do życia. Ten film pokazuje, jak czuje się człowiek, który traci wszystko i walczy o życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz