Uwielbiam takie przypadkowe-nieprzypadkowe odkrycia. Nieprzypadkowe, bo trzymam rękę na pulsie, czytam artykuły o książkach, prowadzę nasłuch radiowy i telewizyjny. Przypadkowe, bo chodzi o książki, które nowością nie są. Czasem to nieznana mi zupełnie klasyka literacka. Tak było na przykład z Siegfriedem Lenzem, o którym nie miałam pojęcia, a polecili mi go znajomi. Jego "Muzeum ziemi ojczystej" i "Lekcja niemieckiego" to powieści znakomite, żeby nie powiedzieć, wybitne. Częściej jest to coś sprzed kilku lat, o czym wcześniej nie miałam pojęcia. Tak było tym razem. Przeczytałam artykuł, w którym osoby zajmujące się zawodowo literaturą polecały książki, które warto poznać w czasie wakacji. Niekoniecznie były to pozycje lekkie, łatwe i przyjemne. I właśnie tak dowiedziałam się o reportażu historycznym Erika Larsona "W ogrodzie bestii" (Sonia Draga 2014; przełożył Przemysław Hejmej). Książka okazała się dostępna, także, na szczęście, w formie ebooka. Tak się wspaniale złożyło, że znakomicie korespondowała z moją poprzednią lekturą - "Podróżnym" Ulrika Alexandra Boschwitza.
Jest to opowieść o amerykańskim profesorze historii, Williamie E. Doddzie, który w roku 1933 po dojściu Hitlera do władzy zostaje ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Berlinie. Drugą bohaterką jest jego córka, Martha. Ale oczywiście oprócz ich historii, bardzo ciekawej, równie istotne jest tło historyczne. Przyglądamy się sytuacji w Niemczech od roku 1933 do 1937, kiedy to ambasador został odwołany. Autor skupia się jednak szczególnie na latach 33-34, żeby pokazać ewolucję poglądów, jaką w tym czasie przeszła rodzina Doddów. Nie ukrywam, że to właśnie warstwa historyczna skłoniła mnie do przeczytania książki Larsona.
Oczywiście można powiedzieć, że to, czego czytelnik dowie się o sytuacji w III Rzeszy i o postrzeganiu jej przez europejskich i amerykańskich polityków oraz zwykłych ludzi w Europie i na świecie, nie jest niczym nowym ani odkrywczym. Przecież nawet średnio zorientowany człowiek wie, że po dojściu Hitlera do władzy nasiliły się prześladowania Żydów, komunistów, socjalistów czy innych grup uznanych przez Hitlera za wrogów. Wiadomo też, że świat pozostawał głuchy i ślepy na zagrożenie, jakie niosła sytuacja w Niemczech. Ale po pierwsze w książce Larsona, która oparta jest w dużej mierze na dziennikach, pamiętnikach, listach, jednym słowem na źródłach z pierwszej ręki, mamy możliwość prześledzenia tego wszystkiego oczami konkretnych ludzi, przede wszystkim ambasadora Dodda i jego córki Marthy. Widzimy, jak w miarę zmieniania się sytuacji ewoluowały ich poglądy, widzimy, jak jednocześnie rząd Stanów Zjednoczonych bagatelizował ostrzeżenia swojego ambasadora, kiedy ten w końcu ostatecznie stracił złudzenia i nabrał przekonania, że Hitler wbrew swoim zapewnieniom szykuje się do wojny.
Po drugie wbrew pozorom także warstwa historyczna książki Larsona pozwala przypomnieć sobie zapomniane fakty, a jednocześnie wnosi wiele nowego. Autor pokazuje jak Hitler krok po kroku wprowadzał ustawy, które w drastyczny sposób zmieniały sytuację Żydów, jak pod wpływem rządowej kampanii nazwanej Gleichschaltung (w polskim tłumaczeniu - koordynacja), która miała na celu podporządkowanie wszystkiego narodowo-socjalistycznej wizji świata, zmienia się społeczeństwo niemieckie, niezwykle chętnie akceptując wszystkie zarządzenia. Oprócz tego bardzo dużo miejsca poświęca intrygom i walce pomiędzy różnymi frakcjami w otoczeniu Hitlera, co ostatecznie doprowadziło 30 czerwca 1934 roku do nocy długich noży. Sporo pisze również Larson o atakach i zakulisowych działaniach wymierzonych w ambasadora Dodda, jakie prowadzili jego wrogowie w Stanach Zjednoczonych. Może się wydawać, że akurat ta kwestia dla polskiego czytelnika nie jest specjalnie interesująca, nic bardziej błędnego. Bo to dzięki tej warstwie książki poznajemy stosunek amerykańskich sfer rządowych i prezydenta do sytuacji w Niemczech i do kwestii żydowskiej, a poza tym dowiadujemy się sporo o stosunkach panujących w społeczeństwie amerykańskim. Otóż niechęć do Dodda nie wynikała tylko z różnicy poglądów, ale przede wszystkim z faktu, że nie był on człowiekiem z odpowiedniej sfery. Nie pochodził z zamożnej rodziny, nie posiadał majątku, nie skończył żadnej z najlepszych amerykańskich uczelni. Jednym słowem nie pasował do sfer, w jakich jako ambasador musiał się obracać.
Ta sytuacja uświadamia, jak małą wagę w roku 1933 już po dojściu Hitlera do władzy przywiązywały Stany Zjednoczone do swojego dyplomatycznego przedstawicielstwa w Berlinie. Nie była to wtedy placówka pierwszoplanowa, w przeciwnym wypadku Dodd nigdy nie zostałby ambasadorem właśnie tam. I nie tylko dlatego, że nie był człowiekiem z odpowiednich kręgów, ale także dlatego, że nie miał żadnego doświadczenia w pracy dyplomatycznej. Wcześniej pracował jako profesor na jednej z amerykańskich uczelni. On sam też zresztą nie miał pojęcia, z jakim wyzwaniem się mierzy. Naiwnie wierzył, że wykonując misję dyplomatyczną, uda mu się dokończyć dzieło życia - kilkutomową książkę o amerykańskim Południu. A stosunek społeczeństwa amerykańskiego i prezydenckiej administracji do kwestii żydowskiej - nasilającego się prześladowania Żydów w III Rzeszy? Oględnie mówiąc bardzo niechętny. Problem żydowski to problem z imigracją, z uchodźcami, którzy ... - nie muszę o tym pisać, argumenty nie zmieniły się specjalnie od tamtych czasów. To nie pierwsza książka na ten temat, jaką czytam. Wystarczy wspomnieć "W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa" Elisabeth Asbrink czy Martina Pollacka "Cesarza Ameryki". Krótko - administracja prezydencka robiła wszystko, aby utrudnić Żydom emigrację do Stanów.
Na koniec chciałabym jeszcze wspomnieć o tym, co w tej książce najważniejsze, czyli jak zmieniał się stosunek Doddów do tego, co dzieje się w III Rzeszy. Martha napisała o sobie: Byłam umiarkowanie antysemicka ... Nie brała Hitlera na poważnie, uważała go za klauna, który przeminie. Aby pokazać jej postawę przytoczę kilka cytatów: Nie wierzyłam w te wszystkie jej opowieści. Sądziłam, że przesadza i lekko histeryzuje. ... nie potępiać, zanim nie pozna się całej prawdy. Zachwycała się maszerującą młodzieżą (chodzi o członków SA i Hitlerjugend), jej żywotnością, zdrowiem, tężyzną fizyczną. Uważała, że z tych rewolucyjnych przemian wyłonią się nowe, zdrowe Niemcy. Tak myślała nie tylko ona. Podobne poglądy miał jej ojciec, matka, brat i amerykańskie społeczeństwo. Nawet niemieccy Żydzi początkowo lekceważyli nasilające się przejawy antysemityzmu. To tłumaczy, dlaczego bardzo wielu z nich nawet nie próbowało wyjechać z Niemiec i z Europy. Kiedy Doddowie przybyli do Berlina, pozornie panowała tam normalność. Miasto bawiło się, żyło, to zwodziło turystów i wszystkich przybyszów zatrzymujących się tam na dłużej. Oni też żyli, bawili się (szczególnie Martha), utrzymywali kontakty z prominentnymi osobami z szeroko pojętego otoczenia Hitlera. Dziś nas to szokuje, ale nie wolno nam przecież przykładać współczesnej miary do tamtych wydarzeń. Musimy wziąć pod uwagę kontekst historyczny. Powoli Doddowie tracą złudzenia, ostateczne otrzeźwienie przyjdzie po nocy długich noży. Sytuacja w Niemczech zaczyna ich mierzić, przerażać, napawać strachem. Przestają się czuć swobodnie nawet we własnym mieszkaniu. Ambasador Dodd jest coraz ostrzejszy w swoich sądach, przestrzega i alarmuje przekonany, że Hitler szykuje się do wojny. Jako jeden z nielicznych uważa, że polityka izolacjonizmu, jaka w tamtych czasach zwyciężyła w Stanach Zjednoczonych, jest poważnym błędem. Nie mógł pogodzić się z ugodową polityką wobec III Rzeszy. Uważany przez wielu za Kasandrę, lekceważony. Niestety historia przyznała mu rację. Przewidział przyszłość. To tragiczna postać.
A na sam koniec muszę dodać, że książka Larsona ma jeszcze jedną równie interesująca warstwę - niezwykle burzliwe, barwne i kontrowersyjne życie Marthy.
"W ogrodzie bestii" to lektura obowiązkowa. Zapewniam, że znacznie bogatsza niż udało mi się tu przedstawić, a przecież i tak się rozpisałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz