Nie sposób nie zobaczyć tego filmu. Już jesienią się o "Powstaniu Warszawskim" mówiło, wydaje mi się, że premierę miał mieć dużo wcześniej, ale wreszcie jest. Tak głośno o nim w mediach, że pewnie prawie wszyscy wiedzą, o czym piszę. Odczyszczonym, obrobionym cyfrowo, pokolorowanym starym kronikom powstańczym dodano dwóch bohaterów, dokumentalistę i jego młodszego brata, który mu pomaga. To ich rozmowy słyszymy zza kadru. I to właśnie dzięki nim powstaje narracja, która z króciutkich, kilkuminutowych fragmencików tworzy film reklamowany jako pierwszy fabularny obraz non fiction. Ożywają też filmowani powstańcy i mieszkańcy Warszawy. Z ruchu warg odczytano, co mówią i tak powstały dialogi. Na ten szalony pomysł wpadł Jan Komasa, którego fabuła o powstaniu będzie miała premierę w sierpniu. Ale efekt końcowy to mrówcza praca wielu osób (słyszałam rozmowę na temat tego, jak odtwarzano kolory!). Od jesieni filmowi towarzyszyła fama, że to coś niezwykłego i robi ogromne wrażenie. Dlatego czekałam na "Powstanie Warszawskie" tak niecierpliwie, jak mi się czasem zdarza. Szłam na ten film z ogromną ochotą, ale i z ciekawością, czy rzeczywiście okaże się aż tak wstrząsający. Tyle czytam i tyle oglądam, dlatego czasem mam wrażenie, że niełatwo już mnie zaskoczyć, poruszyć (szczególnie w kinie). A jednak! Film, szczególnie w drugiej części, ogląda się ze ściśniętym gardłem. Taka jest dramaturgia kierowana logiką zdarzeń. Od entuzjazmu do rozpaczy i klęski. Jest kilka scen, które, jak to się mówi, wbijają w fotel. Uwaga! Teraz je wymienię (w kwadratowym nawiasie), jeśli ktoś nie chce wiedzieć, zanim obejrzy, niech ten fragment ominie i przejdzie od razu za akapit. [Sceny z jeńcami niemieckimi, modlitwa w piwnicy w czasie bombardowania, zbliżenie na płonący dom z potwornym krzykiem w tle, rozstrzelani ludzie leżący niczym w masowym grobie i cała końcówka, zrujnowane, płonące, opuszczone miasto. Tylko konie zostały.]
Co widzimy na ekranie? Powstańczą Warszawę. Trochę walk (niektóre sceny inscenizowano), ale przede wszystkim powstańczą kuchnię: produkcję broni, wydawanie posiłków, szpitale polowe, odprawy, pogrzeby, ślub. Jest też Warszawa cywilna: chodzenie po wodę, kolejki po jedzenie, gaszenie pożarów, wędrówki, ale też dziecięce zabawy. Entuzjazm początków, roześmiane twarze powstańców, a potem zmęczenie, rozpacz i tragedia. Ale może przede wszystkim jest to obraz ginącego miasta. Przedwojenna, elegancka Warszawa zamienia się stopniowo w morze gruzów.
Film robi wielkie wrażenie, ale jednak jest to wrażenie dość ulotne. Chyba już na zawsze powstanie warszawskie będzie miało dla mnie twarz Mirona Białoszewskiego. To jego "Pamiętnik z powstania warszawskiego", literacko doskonałe świadectwo, wstrząsnął mną przed laty tak bardzo, że pamiętam to do dziś. Właśnie wtedy zrozumiałam, niejako odczułam na własnej skórze, czym było to powstanie, czym jest wojna. Jakoś mnie ta książka naznaczyła. Co roku w sierpniu, kiedy odżywa pamięć o tamtych zdarzeniach, mam ochotę przeczytać ją na nowo. Dlatego przy okazji filmu namawiam do lektury. I jeszcze jedna uwaga, ostatnia. Oglądając "Powstanie Warszawskie" zmontowane z autentycznych kronik, trudno oprzeć się refleksji, że to, co widzimy na ekranie, przeżywają teraz mieszkańcy Syrii. W miejscach, gdzie toczą się walki, ich życie wygląda podobnie. Aż rzuca się w oczy podobieństwo niektórych scen do zdjęć z oblężonych syryjskich miast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz