Antonio Munioz Molina "We mgle czasów"

Z literaturą hiszpańską jestem na bakier. Nie miałam dotąd szczęścia. Jakieś dwie powieści, które przeczytałam z przyjemnością, ale i ze świadomością, że to nic wielkiego. Już nie stoją na mojej półce, pozbyłam się ich bez żalu, robiąc cykliczny remanent. I jeszcze jedna, przez którą ledwo przebrnęłam, taka nudna i płaska, chociaż pisarka podobno znana (nie pamiętam nazwiska). Tej pozbyłam się jeszcze prędzej. Chętnie nadrobiłabym te zaległości, bo do Hiszpanii mam duży sentyment. Nic dziwnego, że skorzystałam z okazji i postanowiłam przeczytać świeżo wydaną grubaśną powieść (ponad osiemset stron) Antonia Munioza Moliny "We mgle czasów" (Świat Książki 2014; przełożyła Marta Boberska). Tym razem bingo! Świetna książka, która wciągnęła mnie bez reszty. Trzy tygodnie obcowania z poruszającą, bardzo ciekawą prozą. I niech cię nie przerazi, czytelniku tej notki, że powieść ta niemal pozbawiona jest dialogów, że dostaniesz lity, gęsto zadrukowany tekst, często pozbawiony akapitów, a autor chętnie posługuje się długimi, wielokrotnie złożonymi zdaniami. Pewnie dlatego na okładce mowa jest o widocznym wpływie Prousta na jego prozę. Być może brzmi to strasznie, ale powieść czyta się naprawdę znakomicie. Jest tak intensywna, że trudno o niej zapomnieć, nawet jeśli z braku czasu codzienna porcja lektury to tylko trzydzieści stron. Zabrałam się za nią w trudnym dla mnie momencie i w pierwszym odruchu chciałam odłożyć na bardziej sprzyjający czas, ale przetrwałam kilka pierwszych stron, aby dać sobie czas na dopasowanie się do stylu autora. Warto było, potem otuliłam się nią niczym szalem, aż szkoda było się rozstać.
Dlaczego w ogóle sięgnęłam po powieść Moliny? Z powodu tematu - hiszpańskiej wojny domowej. Od czasów lektury "Komu bije dzwon" Hemingway'a ten temat mnie przeraża i fascynuje. Nigdy go specjalnie metodycznie nie zgłębiłam, ale kiedy trafia się jakiś artykuł, zawsze czytam. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, co sąsiad może zrobić sąsiadowi. Zdumiało mnie to i przestraszyło. I do dziś trwam w tym zdumieniu i przerażeniu. Potem były Bałkany, Rwanda, lektury o Holokauście i Kambodży, teraz jest Syria. I do dziś nie potrafię zrozumieć, jak i dlaczego nagle w ludziach wyzwalają się bestie, które w najwymyślniejszy sposób dręczą, poniżają, torturują i mordują swoich sąsiadów. Hemingway nie oszczędza czytelnika i chociaż jego sympatia jest po stronie zwolenników republiki (sam walczył w ich szeregach jak wielu ochotników ze świata), to nie pozostaje ślepy na ich okrucieństwo, opisując je w jednym z rozdziałów dość obrazowo. Po latach dowiedziałam się, że rzeź dokonana na falangistach, o której pisze, miała miejsce w Rondzie. Byłam tam i nie mogłam  pogodzić się z tym, że w tak pięknym miejscu, tak spektakularnie położonym działy się kiedyś takie straszne rzeczy. Pewnie po ulicach tego niezwykłego miasteczka chodzą jeszcze ludzie, którzy brali udział w tamtej masakrze. Może jednym z nich był miły, bezzębny staruszek pasący owce, który uprzejmie próbował mi opowiedzieć coś o starych kamiennych mostach? Ale dość tych dygresji. Czas wracać do "Mgły czasów".
Molina w swojej powieści opowiada o samych początkach wojny domowej i kilku miesiącach ten czas poprzedzających. Bohaterem jest czterdziestokilkuletni architekt, Ignacio Abel. Pochodzi ze społecznych nizin, ale dzięki pieniądzom uciułanym przez ojca i własnej pracowitości mozolnie zdobywa wykształcenie. Być może jednak nigdy nie osiągnąłby sukcesu zawodowego i finansowego, gdyby nie ożenił się ze starszą od siebie Adelą z bogatej i ustosunkowanej madryckiej rodziny. To koneksje teścia pozwoliły mu dostać wymarzone stanowisko przy budowie nowoczesnego miasteczka akademickiego. Ignacio nie pasuje do rodziny swojej żony i właściwie szczerze gardzi teściami i swoim niewydarzonym szwagrem. Mierzi go ich katolicyzm, konserwatywne poglądy, wąskie horyzonty, przywiązanie do skostaniałych rytuałów i tradycji. Trudno powiedzieć, aby Ignacio był postacią kryształową. Momentami czułam do niego nawet niechęć. Za jego oportunizm, egoizm, zaniechania, brak woli działania, jakąś letniość. Nie sposób jednak odmówić mu pewnej dozy refleksyjności. Mimo wszystko trudno go nie polubić. Ma w sobie wszystkie ułomności przeciętnego człowieka. Zupełnie nie nadaje się na bohatera, co  doskonale rozumie. Korzystając z zaproszenia amerykańskiego uniwersytetu, wyjedzie z ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Wielu zarzuca mu dezercję w momencie, kiedy tak bardzo przydałby się na miejscu. Kiedy broniąca się przed wrogiem republika tak bardzo potrzebuje ludzi takich jak on. Wykształconych, znających języki. Ale Ignacio Abel nie nadaje się na bohatera. Nie rozumie rewolucyjnej logiki (zawsze takiej samej: w imię ideałów konieczne są ofiary i krew; to koszty, jakie trzeba ponieść) i ucieka z ogarniętego szaleństwem Madrytu. Dla niego mordowani, torturowani, rozstrzeliwani masowo ludzie to nie liczby w statystykach, ale konkretne osoby mające twarze, imiona, historię. Doskonale wie, jak łatwo można stać się taką ofiarą. Fałszywe posądzenie, donos, zły (czytaj: w dobrej dzielnicy) adres. Wie, jak smakuje zwierzęcy, paniczny strach przed śmiercią.
Molina doskonale pokazuje mechanizm rodzącego się zła. Delikatne symptomy, z czasem coraz wyraźniejsze, których nikt nie zauważa. Wszyscy lekceważą zagrożenie, nie wierzą w możliwość najgorszego. Jak zwykle. I nagle Hiszpanię ogarnia zbiorowe szaleństwo, żądza krwi, mordu i zemsty. Obraz szalonej madryckiej nocy tuż po wybuchu wojny domowej na długo pozostaje w pamięci. Ignacio przemierza miasto na piechotę, poszukując swojej ukochanej i jest świadkiem pandemonium. Pochody, demonstracje, wędrówki zdezorientowanych ludzi, chaos, pożary, płonące i dewastowane kościoły. Te na poły realistyczne, na poły oniryczne sceny przypominają obrazy z piekła. Potem wcale nie będzie lepiej. Autor opisuje degradację miasta i degradację człowieka. Człowieka wyrwanego ze swoich normalnych obowiązków, samotnego, rozdzielonego z rodziną, żyjącego pod presją strachu. Jak łatwo zapomnieć o normalności, jak łatwo przyzwyczaić się do brudu, bałaganu, życia chwilą w oczekiwaniu na najgorsze. Ignacio Abel niby jest swój, należy przecież do syndykatu, jest zwolennikiem republiki, ma wysoko postawionych znajomych, ale jednocześnie jest podejrzany. Bo mieszka w dobrej dzielnicy, ma pieniądze, nosi dobre ubrania, no i wżenił się w rodzinę, która teraz na pewno stoi po przeciwnej stronie barykady. Kiedy wreszcie przybędzie do spokojnej, sielskiej Ameryki, będzie wstydził się swojej degradacji: zaniedbania, wymizerowania, sfatygowanego garnituru.
Drugim bohaterem tej książki jest miasto. Niszczone przez swoich i przez wroga. Dewastowane kościoły i rezydencje arystokracji pełne dzieł sztuki, opuszczone budowy nowoczesnych dzielnic, nowe budynki popadające w ruinę, wycinane drzewa, miejskie parki zamieniane w koczowiska przez uchodźców, którzy uciekli z terenów zajętych przez falangistów. Chaos, piekło i bezsens rewolucji. Molina bardzo dobrze pokazuje rozwarstwienie republikanów, których stronę chyba trzyma, nie szczędząc im jednak krytyki. Nawet jeśli niewiele się wie na temat hiszpańskiej wojny domowej, książka sporo rozjaśnia i daje bardzo dobre podstawy, aby poszperać i dowiedzieć się więcej.
Ale to, co tu dotąd napisałam, stanowi przecież tylko jedną warstwę tej powieści. Jej drugim tematem, bardzo ważnym, jest miłość. Miłość, która przychodzi nie w porę, miłość grzeszna, bo przecież Ignacio ma żonę i dzieci, ale jest to jednocześnie miłość, która na nowo budzi do życia. Cóż, to częsty paradoks. "We mgle czasów" to także wnikliwe studium zdrady.
Czas już kończyć, nie da się przedstawić całego bogactwa tej obszernej powieści. A jest tu i psychologiczny portret dwóch kobiet, żony i kochanki. Jest samotność i trud politycznego uchodźcy. Są dylematy moralne, nie tylko te związane ze zdradą, ale również wojenne. Są ważne pytania. Chyba najważniejsze brzmi: czy jednostka może mieć wpływ na bieg historii? Czy warto się angażować, skoro tak naprawdę nic od nas nie zależy, a prawda nie jest czarno-biała? Czy lepiej uciec i ratować swoje życie? Co jesteśmy winni ojczyźnie i sprawie? Co może zrobić zwykły człowiek, kiedy światowi politycy ograniczają się, jak zwykle, tylko do słów otuchy i poparcia, a biedna Hiszpania wykrwawia się w okrutnej wojnie domowej? Jakże aktualnie brzmią te pytania. Zresztą w sporze Ignacia z jego kochanką, Judith,  na ten właśnie temat wyraźnie pobrzmiewa współczesna perspektywa.
I na sam koniec parę słów o konstrukcji powieści. Książka zbudowana jest z retrospekcji. Poznajemy bohatera na dworcu kolejowym w Nowym Jorku w chwili, kiedy zmierza do pociągu mającego go zawieźć do wymarzonego celu podróży. Autor chociaż niby od początku zdradza pewne zdarzenia, umiejętnie podsyca ciekawość czytelnika, nie dopowiadając od razu wszystkiego, mnożąc zagadki i tajemnice. Nie wszystko wiemy, nie wszystko rozumiemy. Mamy poczucie lekkiego chaosu. Z czasem opowieść staje się coraz bardziej linearna, retrospekcje są coraz dłuższe i coraz spójniejsze. Czytelnik porządkuje sobie historię, ale jednocześnie obserwuje szaleństwo i chaos świata.
To tyle. Żadne refleksje i wynurzenia nie zastąpią przeczytania powieści. Naprawdę warto to zrobić. "We mgle czasów" to książka mocno osadzona w historii, ale jakże aktualna i uniwersalna. Namawiam gorąco do jej lektury.          

1 komentarz:

  1. W kwestii literatury hiszpańskiej bardzo polecam książki Carlosa Ruiza Zafóna :)

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty