Niedokładne informacje na temat książki, którą chcemy przeczytać,
najczęściej prowadzą do rozczarowania. To nie rzecz dla mnie, dlaczego nie doczytałam! - irytuję się. Ale bywa odwrotnie. Tak stało się tym razem. Informacja, że powieść "Apeirogon" irlandzkiego pisarza Columa McCanna (Wydawnictwo Poznańskie 2021; przełożyła Aga Zano) opowiada o konflikcie izraelsko-palestyńskim, wystarczyła, abym ją kupiła. Jest wielce prawdopodobne, że gdybym przeczytała jakieś omówienia czy recenzje, uznałabym, iż temat tematem, ale forma nie dla mnie. Tymczasem poprzestałam na nocie od wydawnictwa i żyłam w głębokim przekonaniu, że "Apeirogon" to po prostu powieść. Tymczasem książka Columa McCanna rozbija ramy gatunkowe i jest czymś więcej. Zastanawiam się, czy w ogóle można nazwać ją powieścią. Dlatego gdybym wiedziała, jak autor eksperymentuje z formą, jak luźno ją traktuje, zniechęciłabym się i nigdy po nią nie sięgnęła. Cóż, popełniłabym wtedy niewybaczalny błąd. Sama jestem zdumiona, że ten misz masz skojarzeń, ten wór bez dna, w którym mieszczą się rozmaite elementy, że ten apeirogon (To nie błąd, teraz ma być z małej litery, a dlaczego, za chwilę wyjaśnię.) tak mnie wciągnął.Zacznę więc od wyjaśnienia tego dziwnego, użytego w tytule, słowa, którego wcześniej nie znałam. Otóż apeirogon to figura matematyczna o nieskończonej liczbie boków, które można dodawać. I czymś takim jest ta książka, która puchnąć by mogła w nieskończoność.
Historia, która stała się powodem jej napisania, jest prawdziwa. Bohaterami są postacie autentyczne. To Palestyńczyk z Zachodniego Brzegu, Bassam Aramin, i mieszkający w Izraelu Żyd, Rami Elhanan. Obaj przeżyli podobną tragedię - ich córki zginęły z ręki wroga. Abir Aramin została zastrzelona przez izraelskiego żołnierza w drodze do szkoły. Smadar Elhanan zginęła w zamachu na jerozolimskiej ulicy. Była przypadkową ofiarą palestyńskich terrorystów. Obie mogłyby nie zginąć, gdyby sekwencja zdarzeń potoczyła się inaczej. Tak jest zawsze, kiedy w grę wchodzą przypadkowe ofiary. Ich śmierć dzieli dziesięć lat. Wcześniej obaj mężczyźni stali po dwóch stronach barykady.
Bassam jako młody chłopak trafił na wiele lat do izraelskiego więzienia. Nie był niewinny - rzucał kamieniami w izraelskich żołnierzy, spiskował. Chociaż kierował się słusznym gniewem, używał siły. W więzieniu wiele wycierpiał. Był bity, poniżany, ogłosił głodówkę. Ale to tam się zmienił. Kiedy obejrzał film o Holokauście, najpierw czuł satysfakcję, ale zaczął myśleć, zastanawiać się i radość z cierpienia wroga ustąpiła miejsca zrozumieniu tragedii. My, Palestyńczycy, staliśmy się ofiarami ofiar. Wiele lat później skorzysta ze stypendium jednego z brytyjskich uniwersytetów i zrobi magisterium na ten temat. Po wyjściu z więzienia ożenił się i zaczął działać na rzecz pokoju pomiędzy Palestyńczykami i Żydami. Zrozumiał, że zemsta nie rozwiąże problemu, tylko nakręci nienawiść i konflikt będzie trwał. Tak poznał Ramiego, który miał za sobą udział w izraelskich konfliktach. Najtragiczniejsze doświadczenia wyniósł z wojny Jom Kipur. Długo pozostawał obojętny, chciał zwyczajnie żyć, zajmować się pracą, rodziną. Tamte przeżycia, żona, która też jest działaczką na rzecz pokoju, i śmierć córki zmieniły jego postawę.
Obaj swój ból po śmierci córek postanowili przekuć na coś dobrego, wyrzekli się zemsty i działają w organizacjach na rzecz pokoju pomiędzy Palestyną, a Izraelem. Spotykają się z tymi, którzy chcą ich słuchać, ludźmi z różnych krajów, i wciąż opowiadają tę samą historię, niosąc pokojowe przesłanie. To, co mówią w trakcie takich spotkań, zostało zamieszczone w środkowej części książki. Są serdecznymi przyjaciółmi.
Ramą opowieści jest dzień, w trakcie którego odbędzie się jedno z takich spotkań, w chrześcijańskim klasztorze na Zachodnim Brzegu tuż przy murze separacyjnym, który w tym miejscu, tak jak w innych, zniszczył krajobraz i utrudnił życie mieszkających w okolicy Palestyńczyków. To właśnie tam wygłoszą swoje mowy przytoczone w książce. O ile dobrze zrozumiałam, autor książki był na nim obecny. Rami jedzie na spotkanie motorem, Bassam samochodem. W drodze do klasztoru, a potem do domu, wspominają swoje życie, bolesne doświadczenia. To z tych wspomnień składamy ich historie. Te fragmenty są fabularną częścią książki, ale ich los, doświadczenia jak najbardziej prawdziwe. Opowieść, której centralnym punktem jest spotkanie w klasztorze, zatacza krąg. To takim okręgiem jest apeirogon. Jeśli przyjrzeć mu się z bliska, jego brzeg składa się wielu odcinków, nie stanowi całości.
Gdyby to było wszystko, "Apeirogon" można by nazwać powieścią. Rzecz w tym, że historia Bassama i Ramiego jest rozbijana przez właśnie takie odcinki, które łączą się z nią na zasadzie luźnych skojarzeń. Czasem widać ten związek lepiej, czasem gorzej. Jedne dygresje są krótsze, inne dłuższe, do niektórych autor wraca po jakimś czasie i rozwija je. Dużo tu opowieści o ptakach, które człowiek bacznie obserwuje, a potem tę wiedzę stara się wykorzystać, konstruując na przykład jakąś broń. Ptaki w swojej drodze z południa na północ i z powrotem bardzo często giną, natrafiając na rozmaite przeszkody. Zdecydowana mniejszość dociera do celu. Dużo jest o rozmaitych rodzajach broni i o handlu nią. Większość tych dygresji zmierza do tego samego celu - pokazuje zniszczenie, jakie sieje człowiek, kierując się chęcią zysku, nienawiścią, walcząc, wzniecając wojny, ale też nie zważając na środowisko naturalne. Z tego powodu najczęściej giną ptaki, o których tyle jest w książce. Nieoczekiwanie dla mnie te dygresje po prostu wciągają, są bardzo interesujące, odkrywcze, wiele się można dowiedzieć. Szkoda tylko, że tak szybko się zapomina.
Bo to, co najbardziej zostaje w głowie, to opowieść o Bassamie i Ramim, tragedii ich córek i życiu na okupowanym Zachodnim Brzegu. Wiele wiem na ten temat, czytałam książki palestyńskiego pisarza i prawnika Raji Shehadeha, "Palestyńskie wędrówki", "Dziennik czasu okupacji", "Obcy w domu", reportaże Pawła Smoleńskiego, "Izrael już nie frunie", "Arab strzela, Żyd się cieszy", "Oczy zasypane piaskiem", powieść "Żywopłot" Dorit Rabinyan, "Drobny szczegół" Adanii Shibli, a całkiem niedawno "Jestem stamtąd, jestem stąd" Mourida Barghouti'ego, palestyńskiego poety i działacza. Nigdy dość przypominania sobie o tragedii, jaka się tam na co dzień rozgrywa. O pokaleczonym krajobrazie, o murze niszczącym życie mieszkańców miejscowości, które znalazły się w jego pobliżu, o skomplikowanym podziale Zachodniego Brzegu powodującym, że z miejscowości niewiele od siebie oddalonych, trzeba jechać długą i skomplikowaną drogą, o punktach kontrolnych i upokorzeniach, które spotykają tam Palestyńczyków, o brutalności izraelskich żołnierzy, o tym, jak trudno Palestyńczykom podróżować za granicę, o rewizjach na lotniskach, o tym, że są z góry podejrzani, nawet kobiety i dzieci, o żydowskich osiedlach na Zachodnim Brzegu i drogach tylko dla Izraelczyków oraz o wielu innych sprawach. Ale i Żydzi mają swoje tragiczne doświadczenia. Wieczne zagrożenie wojną, nienawiść państw arabskich, terroryzm, obowiązkowa służba wojskowa w obronie ojczyzny, która często zostaje okupiona bolesnymi doświadczeniami. Ci młodzi żołnierze i żołnierki żyją w zagrożeniu, często działają pod wpływem strachu, presji czasu, wychowywani są do nienawiści i pogardy, nie widzą w Palestyńczykach ludzi, niewiele wiedzą o nich i o tym, jak wygląda życie pod okupacją.
Stąd się wzięła działalność Bassama i Ramiego. Z wiary, że trzeba mówić, opowiadać, szukać we wrogu człowieka i może kiedyś to coś zmieni.
... chcieliśmy zabijać się nawzajem w tym samym celu - dla pokoju i bezpieczeństwa. To dopiero ironia, obłęd.
... dostrzec we wrogu człowieczeństwo i szlachetność to katastrofa, bo wtedy przestaje być wrogiem ...
Czasami czuję się tak, jakbyśmy wybierali ocean łyżką, ale pokój jest faktem. Kwestią czasu.
... ignorancja to okropna towarzyszka.
Takie proste i takie trudne, takie smutne i takie optymistyczne. Póki co mamy kolejną krwawą odsłonę tego konfliktu. Co dziś czują i myślą bohaterowie tej książki? Czy nie stracili wiary i nadziei w to, że misja ich i takich jak oni pokojowych działaczy przyniesie kiedyś oczekiwane rezultaty? Przyznam, że jestem pesymistką. Tym bardziej ich podziwiam. Szczególnie, że taka działalność wymaga niezwykłej odwagi i odporności, obaj, a szczególnie Rami, są w swoich krajach hejtowani, uważani za wrogów, otoczeni ostracyzmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz