Paweł Smoleński "Izrael już nie frunie"

Obok zbioru reportaży Pawła Smoleńskiego "Izrael już nie frunie" (Czarne 2007)

przechodziłam dotąd obojętnie mimo mojego zainteresowania tym rejonem świata. Ile razy omiatałam wzrokiem leżące na księgarskiej ladzie książki wydawnictwa Czarne, tyle razy widziałam zbiorek Smoleńskiego. Dopiero niedawno po powrocie z izraelskiej podróży poczułam, że natychmiast muszę go kupić i przeczytać. Uległam nieopanowanemu pragnieniu i połknęłam w trzy dni w przerwie pomiędzy dwiema opasłymi powieściami. A skoro już tak bezwstydnie odsłaniam moje czytelnicze zachcianki, to dodam jeszcze, że na deser pochłonęłam też przeterminowany (Czarne 2008) "Gulasz z Turula" Krzysztofa Vargi, rzecz o Węgrzech i Węgrach. Ale o tym za jakiś czas, a dziś o książce Smoleńskiego.

Mimo że teksty te w większości powstały w 2005 roku, w momencie burzliwym i przełomowym, kiedy rząd  zdecydował się na likwidację żydowskich osiedli w Strefie Gazy, to trudno powiedzieć, aby ta opowieść o Izraelu, o konflikcie żydowsko-palestyńskim straciła na aktualności. Osiedla zlikwidowano siłą, ale problemy pozostały i pewnie długo jeszcze będą (chciałam napisać zawsze, ale nic nie jest wieczne). Przypominam, że nadal istnieją takie same osiedla na Zachodnim Brzegu. Zresztą wydarzenia ostatnich dni dobitnie pokazują, że między Izraelem a Autonomią nadal wrze. A Paweł Smoleński na bieżąco informuje na łamach Gazety Wyborczej o wszystkim, co się tam dzieje. Ale do rzeczy.

Reporter opowiada o tym zakątku świata, którym jest wyraźnie zafascynowany, poprzez spotkania z ludźmi. Każdy rozdział to inny człowiek. Najczęściej są to zwykli mieszkańcy, czasem spotkani przypadkowo jak Yossi, właściciel podupadłego lokalu w wybudowanym na Pustyni Negew miasteczku Ofakim, czy Said, arabski kupiec ze starego miasta w Jerozolimie, a czasem ktoś, z kim Smoleński umawia się specjalnie, by lepiej zrozumieć. Na przykład Inez, psychiatra z Jerozolimy, która podważa istnienie tak zwanego syndromu jerozolimskiego, czy palestyńska studentka Fatma. Niekiedy reporter rozmawia z osobami powszechnie znanymi jak Etgar Keret czy Ari Folman (Kereta na pewno nie muszę przedstawiać, a Folman to scenarzysta i reżyser m.in. znanego i u nas "Walca z Baszirem"). Jak widać z tego przypadkowego i pobieżnego zestawienia, autor oddaje głos wszystkim stronom konfliktu: mieszkańcom Izraela, Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu. Żydom, Palestyńczykom, osadnikom, zwolennikom i przeciwnikom likwidacji osiedli. Pewnie nikt, kto zamieszkuje te ziemie, nie mógł w tamtym czasie przejść obojętnie obok problemu, który tak rozgrzał izraelskie społeczeństwo. Reporter stara się zachować bezstronność, spojrzeć na konflikt z boku, okiem przybysza niezaangażowanego emocjonalnie, chociaż, jak już wspominałam, na pewno zafascynowanego krajem i jego mieszkańcami. Próbuje zrozumieć racje wszystkich stron i zachować zdrowy rozsądek, co nieraz przychodzi mu z trudem, kiedy słucha żalącego się, rozemocjonowanego rozmówcy. Podobnie jest z czytelnikiem. Kto ma rację i czy w ogóle ktoś ma? Kto ma prawo do tej ziemi? Kto zaczął konflikt? Rozstrzygnąć te dylematy, to często jak odpowiedzieć na pytanie: co było pierwsze: jajko czy kura? Czasem nie zgadzamy się z rozmówcą Smoleńskiego, a innym razem dajemy mu się uwieść i dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę, że ulegliśmy emocjom i zgubiliśmy gdzieś nasz zdrowy rozsądek.

Jaki obraz zostaje w głowie po przeczytaniu opowieści Smoleńskiego o Izraelu? Konflikt, podział, strach, często nienawiść i zamknięcie na jakiekolwiek argumenty przeciwnika. Oczywistym wydaje się, że podział przebiega między Żydami i Palestyńczykami. To konflikt podstawowy. Ale różnice i emocje, o których wspomniałam, dzielą też społeczeństwo Izraela i społeczeństwo palestyńskie. Myślę, że ta wiedza jest najciekawsza. No bo to, że Żydzi i Palestyńczycy żyją w konflikcie, że się wzajemnie siebie boją (jedni zamachów, drudzy zemsty i pogardy), że są przekonani o swojej racji, że nie dostrzegają bądź bagatelizują popełnione przez siebie błędy, to jasne. Ale to, że oba społeczeństwa też są głęboko podzielone, już niekoniecznie sobie uświadamiamy. Dla Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu czy tych mieszkających w Izraelu mieszkańcy Gazy to taliban. Takie określenie pada kilkakrotnie z różnych ust. Ci z Zachodniego Brzegu nienawidzą Żydów, marzą o swoim państwie (albo przynajmniej o czasach sprzed intifad i muru, który nie dość że poniżył, to jeszcze bardzo utrudnił życie), ale za nic nie chcieliby, żeby ich wymarzona ojczyzna była rządzona przez Hamas. Szczególnie ważne jest to dla kobiet i młodego pokolenia, które nie wyobraża sobie życia w państwie religijnym, owym talibanie. Ale i społeczeństwo Zachodniego Brzegu nie jest jednolite. Podział przebiega między tymi, którzy mieszkają tu od dawna, a tymi, którzy wrócili, kiedy powstała Autonomia Palestyńska zwiedzeni wiarą, że odtąd będzie już tylko lepiej. Niestety nie jest. A społeczeństwo izraelskie? Tu podziałów też nie brakuje, a może jest ich jeszcze więcej. Konflikt o osiedla w Strefie Gazy tylko je wyostrzył. Jak bumerang powraca podział na Żydów i Izraelczyków. Żydzi to według wielu ci, którzy kierują się w swoim życiu motywacją religijną, biblijną. Tę ziemię obiecał im kiedyś Pan, więc ona należy do nich, nie do Palestyńczyków (oczywiście Palestyńczycy udowadniają, że ziemia ta od zawsze była ich). To dlatego zakładają osiedla, dlatego nie wyobrażają sobie, żeby mogli zamieszkać gdziekolwiek indziej. Wszystko tłumaczą w sposób religijny, mistyczny. Dowodem na prawdziwość ich słów są liczne cudowne wypadki mające świadczyć o opiece Pana. Dlaczego osiedla kwitną na jałowej pustyni, a sąsiadująca z nimi ziemia palestyńska nie rodzi nic? To jasne: Pan chce, żeby tu mieszkali Żydzi. Zapominają jednak dodać, że na ten dobrobyt zapracowali też harujący u nich za grosze Palestyńczycy. Dlaczego nikt nie zginął, kiedy na ich osiedle spadły palestyńskie rakiety? Bo Pan chciał ... I tak dalej, i tak dalej. A kogo określa się mianem Izraelczyków? To ci, którzy w swoich działaniach nie kierują się motywacją religijną, co nie znaczy, że są ateistami. Chcą upodobnić Izrael do państw europejskich, sprowadzić tu europejską kulturę, a tak naprawdę mogliby żyć gdziekolwiek, byle wygodnie. Jedni nie dopuszczają nawet myśli o likwidacji osiedli, bo to zamach na rzeczy najświętsze, drudzy są gotowi przynajmniej o tym dyskutować. Ale Smoleński, dostrzegając konieczność likwidacji osiedli, pokazuje też dramat ludzi, którzy muszą opuścić swoje domy i wioski. Szczególnie dotkliwy w wypadku tych, którzy już w nich się urodzili i innego życia nie znają. Ale to nie koniec podziałów. One idą jeszcze głębiej. Mieszkaniec bogatego, europejskiego Tel Awiwu rozumie, że wysiedlanym należy się rekompensata i pomoc w budowaniu nowego życia. Ktoś, kto żyje w zapomnianym przez Boga i ludzi pustynnym miasteczku Ofakim (jeśli, czytelniku tej notki, widziałeś świetny film "Przyjeżdża orkiestra", możesz je sobie doskonale wyobrazić) czy w kibucu niedaleko Strefy Gazy nie rozumie, dlaczego osadnikom należy się pomoc (czytaj wielkie pieniądze), a nikt nie widzi problemów ludzi żyjących w takim Ofakim, nikt nie sypnie groszem, aby je ratować. Dla kibucników, którzy stworzyli kibuc swoją ciężką pracą, osadnicy to nieroby swój dobrobyt zawdzięczający pracy Palestyńczyków, a nie swojej. Dlaczego państwo pomaga im, a nie kibucnikom, którym od lat wiedzie się coraz gorzej? Być może dzisiaj także mieszkańcy wielkich miast mieliby rządowi za złe tę pomoc. Wystarczy przyjrzeć się coweekendowym manifestacjom nazwanym przez prasę serową rewolucją.  Ale na tym podziałów i konfliktów przecież nie koniec. No bo na przykład tacy Rosjanie, którzy zaczęli przybywać do Izraela w latach dziewięćdziesiątych. Wspomniany już Yossi z Ofakim wyleje swoje wszystkie żale i pretensje pod ich adresem, a nienawiść aż w nim buzuje. Tymczasem światły mieszkaniec bogatego, europejskiego Tel Awiwu przyzna, że owszem trochę problemów z Rosjanami jest, ale ile wspaniałego wnieśli ci wszyscy rosyjscy artyści, którzy przybyli tu w ostatnich latach. Kolejne pole konfliktu rozciąga się pomiędzy starszym pokoleniem urodzonym w Erec Izrael, a przybyszami z diaspory. Ci pierwsi uważają się za swoistą arystokrację i gardzą tymi drugimi. Dotyczy to również ocalałych z Holokaustu. Mało?

To najważniejsze tematy poruszane w tym zbiorze reportaży, ale oczywiście nie wszystkie. Sporo pisze Smoleński o polityce. Jego rozmówcy, Żydzi i Palestyńczycy, oceniają swoich przywódców, mówią o rozczarowaniach, ich słabości albo zdradzie. Wiele tu rozważań o idei Izraela i o tym, czy ta idea przez lata przetrwała, a jeśli upadla, to kiedy? Bardzo ciekawe są uwagi o Holokauście będącym jednym ze spoiw narodu izraelskiego. Wiele się ostatnio na ten temat dyskutuje. Niektórzy rozmówcy reportera wskazują na manipulowanie mitem Holokaustu i na jego szkodliwość.

O tym, że reporter jest zafascynowany tym krajem, już wspominałam. Pewnie dlatego ulega  magii miejsca, jego niezwykłości, cudowności czy nawet mistyce. Rozumiem to, bo mimo że i ja dostrzegam skomplikowaną sytuację, mimo że nie oceniam konfliktu żydowsko-palestyńskiego w sposób uproszczony, czarno-biały, nietrudno i mnie pod wpływem lektur (wystarczy przeczytać choćby tylko "Opowieść o miłości i mroku" Amosa Oza) i trzytygodniowej podróży po Izraelu poddać się wrażeniu owej niezwykłości tego kawałka świata, tego, że dzięki szalonej idei powstało coś z niczego. Trzeba przeczytać książkę Smoleńskiego, aby lepiej zrozumieć to, co się dzieje między Izraelem a światem arabskim i nie postrzegać tego problemu jednowymiarowo (źli Żydzi, biedni Palestyńczycy albo odwrotnie). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty