Dorit Rabinyan "Żywopłot"

Po lekkim wahaniu zdecydowałam się sięgnąć po powieść izraelskiej pisarki Dorit

Rabinyan „Żywopłot” (Smak Słowa 2016; przełożyła Agnieszka Olek). Wahanie wynikało z dwóch powodów. Pierwszy, bo to jej debiut w Polsce, więc nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a tracić czasu na miałkie powieści, już mi się po prostu nie chce. Nie raz  o tym pisałam, powtarzam to niczym mantrę. Powód drugi, książka Dorit Rabinyan to romans. Wątek miłosny proszę bardzo, ale klasyczny romans niekoniecznie. W końcu jednak, jako że łapczywie czytam o Izraelu niemal wszystko, co wpadnie mi w ręce, to samo dotyczy też izraelskiej prozy, postanowiłam zaryzykować. Na moją decyzję niemały wpływ miał też szum medialny wokół książki. Z pisarką rozmawiał nawet sam Paweł Smoleński, reporter od spraw izraelskich, a mój ukochany Amos Oz dał powieści  rekomendację. Wiadomo, jak to z takimi poleceniami bywa, ale jednak wszystko ma swoją miarę i z pewnością wybitny pisarz byle chłamu nie firmowałby swoim nazwiskiem. Przeczytałam a teraz dzielę się swoimi przemyśleniami.

Z czystym sumieniem mogę polecić „Żywopłot” miłośniczkom (i oczywiście miłośnikom) romansów, ambitnych czytadeł oraz tym, którzy o konflikcie palestyńsko-izraelskim wiedzą niewiele albo zgoła nic (są tacy?). To dobry punkt wyjścia, aby trochę wiedzy liznąć, coś sobie uświadomić, a potem drążyć dalej. Bo tym wszystkim po trochu powieść Dorit Rabinyan jest. To bardzo sprawnie napisana historia miłości Liat, Żydówki z Izraela, i Himliego, Palestyńczyka z Zachodniego Brzegu. Miłości niemożliwej, zakazanej, ot kolejna wersja Romea i Julii. Ich uczucie miałoby małe szanse na spełnienie, gdyby nie to, że spotkali się w Nowym Jorku. Ona na naukowym kilkumiesięcznym stypendium, on, malarz, od paru lat mieszkający na Brooklynie. Na tym neutralnym gruncie, w wielokulturowym tyglu kim są, skąd pochodzą, nie ma znaczenia. Zanim zrozumieją, że ona jest z Tel Avivu, a on z Ramalllah, zdążą się sobą zainteresować, a zaraz potem zdarzy im się wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Przyciągnie ich do siebie podobny wygląd - ona o ciemniejszym kolorze skóry, bo pochodzi z rodziny irańskich Żydów, nowojorczykom przypomina Arabkę, on  Arabem jest. Szybko odnajdują wspólne wspomnienia, doświadczenia, smaki, zapachy, krajobrazy. Tęsknią za ciepłem, szczególnie, że zima tamtego roku w Nowym Jorku była wyjątkowo mroźna, śnieżna i długa, za słońcem, za przyprawami. Ona tęskni też za morzem, za telavivskimi plażami, on również, ale inaczej, bo przecież nigdy na tych plażach się nie opalał, tego morza nie widział! Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Może dlatego nie umie pływać. Okazuje się, że różnice nie mają znaczenia, że nie jest ważne, kim są, ale jacy są. Nie patrzą na siebie jak na Żydówkę i na Palestyńczyka, ale jak na kobietę i na mężczyznę. On jest wykształconym, obytym w świecie artystą, tak widzi go Liat. To z jej perspektywy poznajemy ich historię, ona jest narratorką, ona wspomina. Niektóre szczegóły zatarły się w jej pamięci, ale pozostała intensywność tamtych doznań.

Od początku jednak wiemy, że ich miłość musi być miłość napotka  przeszkody. Oboje zdają sobie sprawę, że to uczucie na kilka miesięcy, że potem ona wróci do Izraela, on zostanie w Nowym Jorku. Liat stara się to bagatelizować, Himli mniej. Ale nie jest w stanie postawić wszystkiego na jedną kartę. Tęskni za domem, za rodziną, za Izraelem. Nie ma w sobie odwagi, aby powiedzieć rodzicom, z kim się spotyka. Boi się walczyć z ich lękami, uprzedzeniami, stereotypami. Kiedy rozmawia z nimi przez telefon, każe mu wyjść z pokoju. On ma do niej żal, ale kiedy do Nowego Jorku na kilka dni przyjeżdża z grupą arabskich studentów jego brat studiujący w Berlinie, kiedy spotkają się z nimi, on też będzie zachowywał się inaczej. Nie stanie w jej obronie, w milczeniu będzie przysłuchiwał się, jak atakuje ją jego brat. Na nowojorskim gruncie różnice między nimi mają niewielkie znaczenie, więcej ich łączy niż dzieli, kiedy jednak znajdą się w towarzystwie swoich, natychmiast wchodzą w przypisane sobie, a może wyssane z mlekiem matki, role. W dyskusji nie będą szukać kompromisu, usztywnią się i będą bronić racji swojego narodu, a właściwie jego konserwatywnego skrzydła. Chociaż ona w domu kłóci się z rodzicami, którzy mają prawicowe poglądy, teraz mówi ich głosem. Podobnie on.

Czytając powieść, wiele razy zadawałam sobie pytania - co stanie się dalej, o czym to będzie, czy to tylko romans, jak skończy się ta historia? Przyznam, że kiedy książka zamieniała się w opis miłosnego żaru, w historię romansu, kiedy tak rozdział po rozdziale śledziłam miłosne odurzenie Liat i Himliego, nieco się nudziłam, ale na szczęście zaraz potem do głosu dochodziły inne wątki i czytałam znowu z zainteresowaniem. Nie mogę jednak powiedzieć, aby poruszyła mnie ta  opowieść o zakazanej, niemożliwej miłości. Nie uroniłam ani jednej łzy, chociaż zawsze w literaturze fascynowały mnie, i jednocześnie przejmowały dreszczem, takie rozstania, taka miłość, która z jakichś powodów, ale nie choroby, musi zostać przerwana i kochankowie doskonale o tym wiedzą. Takie życie na całego, ale z wyznaczonym deadlinem, ze świadomością końca. Jakiś czas temu oglądałam izraelski film „W ciemno”, o parze gejów, Żydzie i Palestyńczyku, który poruszył mnie znacznie mocniej, bo z o wiele większą mocą uświadomił mi, jak taka miłość (nie chodzi o to, że pomiędzy mężczyznami) jest trudna, niemożliwa niemal. Szczególnie jeśli jedno z kochanków jest mieszkańcem Zachodniego Brzegu, o Strefie Gazy w ogóle nie ma co mówić, jeśli dodatkowo pochodzą z różnych sfer społecznych. Jak polityka, to, gdzie się urodziliśmy i gdzie mieszkamy, wchodzi z butami w najintymniejsze sfery życia. na początku tego akapitu wspomniałam, że z wypiekami na twarzy, no może przesadziłam, powiedzmy z ciekawością, czekałam, jak Dorit Rabinyan zakończy tę historię. Kiedy się wreszcie dowiedziałam, początkowo uznałam, że poszła na literacką łatwiznę, żeby i wilk był syty, i owca cała. Okazało się, że nie miałam racji. Historia kochanków inspirowana jest tym, co kilka lat temu przeżyła autorka. Pierwowzorem Himliego był palestyński artysta Hassan Hourani, z którym była w związku. Jego historia skończyła się tak jak historia bohatera powieści.

Na sam koniec muszę dodać, że „Żywopłot” wywołał w Izraelu burzę. W pewnym sensie stał się powieścią zakazaną, odsądzaną od czci i wiary, co oczywiście przysporzyło mu wielkiej popularności, bo liberalnie nastawieni czytelnicy w geście solidarności z autorką kupowali po kilka egzemplarzy książki. O tym wszystkim opowiadała Dorit Rabinyan, kiedy promowała swoją powieść w Polsce. I dopiero ten fakt, to wpisanie tej, z naszej perspektywy, politycznie niewinnej powieści na indeks, budzi zdumienie i zgrozę.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty