Paweł Smoleńskii "Arab strzela, Żyd się cieszy"

Właśnie ukazała się kolejna książka Pawła Smoleńskiego o Izraelu pod bardzo zwodniczym

tytułem "Arab strzela, Żyd się cieszy" (Świat Książki 2012). Nie zamierzam go jednak objaśniać, aby nie zdradzać wszystkiego. Tym razem autor, można powiedzieć: specjalista od Izraela (Warto sięgnąć po jego poprzednią książkę "Izrael już nie frunie" wydaną przez Czarne, o której pisałam.), skupił się na wycinku izraelskiej rzeczywistości. W swoich reportażach portretuje Arabów: wszystkich tych, którzy po 1948 roku, kiedy powstało państwo Izrael (dla Żydów Dzień Niepodległości, dla Arabów Nakba, czyli katastrofa, dla jednych narodowe święto, dla drugich dzień przypominający klęskę, rozpad dawnego świata), zdecydowali się zostać w nowym państwie, i ich potomków urodzonych już tu. A trzeba wiedzieć, że co piąty mieszkaniec Izraela jest właśnie Arabem.  Wszyscy oni mają izraelskie obywatelstwo i takiż paszport, pełnię praw obywatelskich poza jednym: nie służą w izraelskiej armii. Wyjątkiem są Druzowie i Beduini. Tyle teorii. W praktyce rozmówcy Smoleńskiego, często jego dobrzy znajomi, innym razem przypadkowo poznani, twierdzą, że czują się obywatelami drugiej kategorii: pogardzani, gorzej traktowani, bez powodu w drobny sposób szykanowani, obrzucani niechętnymi spojrzeniami. Dlatego niektórzy z nich za wszelką cenę usiłują się strojem, wyglądem, zachowaniem upodobnić do Żydów. Wszystko na nic, jak twierdzą. Świdrujące spojrzenia są dowodem na to, że kamuflaż się nie udał. Kiedy Smoleński w rozmowach z nimi twierdzi, że są przeczuleni, gorliwie zaprzeczają. Jakby nie było, w ostatecznym rozrachunku liczy się samopoczucie, a oni czują się jak obcy. Świetnie opisał to w swojej powieści "Arabowie tańczą" Said Kaszua, znany arabski pisarz mieszkający w Izraelu (pisałam). Jest zresztą jednym z bohaterów reportaży Smoleńskiego.

Jeśli, czytelniku tej notki, nabrałeś przekonania, że żydowsko - arabskie stosunki w Izraelu są zero - jedynkowe, jesteś w błędzie. Autor mimo wyraźnej sympatii do swoich rozmówców stara się patrzeć na problem relacji obu społeczności z dystansem i obiektywnie. Tylko wtedy widać, że ta rzeczywistość nie jest czarno - biała. I nie myślę tu wcale o palestyńskich zamachach, bo tym się w zasadzie nie zajmuje. Smoleński stara się w swoim zbiorze reportaży pokazać arabską codzienność w Izraelu. A ta pełna jest paradoksów. Najlepiej oddaje ją taka wypowiedź jednego z bohaterów:

"Dobrze nam, ale też nie dobrze. Lubimy tu mieszkać i nie znosimy."

Dlaczego? Bo z jednej strony czują się obywatelami drugiej kategorii, ale jednocześnie mogą bezkarnie o swojej nienawiści do Izraela mówić i pisać, i robią to w sposób bezkompromisowy. Z jednej strony bardzo im tu źle, ale z drugiej o niebo lepiej niż ich współplemieńcom w krajach arabskich, gdzie nie ma demokracji. Wprawdzie czują się pogardzani przez żydowskich sąsiadów, ale z tęsknotą spoglądają ku nowoczesnemu Tel Awiwowi, gdzie życie przyjemniejsze, swobodniejsze i ciekawsze niż dajmy na to w takiej zamieszkanej przez Arabów Tirze. To prawda, że miejscowości arabskie są często niedoinwestowane, a więc biedne, ale przecież podobnie jest z małymi mieścinami gdzieś na Pustyni Negew, w których mieszkają Żydzi. Los młodego człowieka i tu, i tu jest równie beznadziejny. A przecież wielu izraelskich Arabów to ludzie bardzo zamożni. Świetnie wykształceni zrobili kariery jako naukowcy, prawnicy, lekarze, dziennikarze czy pisarze. Mieszkają w bogatych osiedlach, za sąsiadów mając równie zamożnych Żydów. Co ich łączy z ich ubogimi krewnymi zza miedzy? Dobrze, jeśli jest to przynajmniej empatia. Takich paradoksów można by jeszcze wymienić kilka. Zakończę ich wyliczanie jednym, niezwykle ważnym. Dziś większość Arabów w Izraelu uważa się za Palestyńczyków. Ale świadomość palestyńskiej tożsamości narodowej pojawiła się w jakiś czas po utworzeniu Izraela. Wcześniej byli tu po prostu Arabowie. To jednak nadal nie jest cała prawda o życiu społeczności arabskiej w Izraelu. Rozmówcy Smoleńskiego opowiadają o tym, jak nigdzie nie czują się u siebie (często najlepiej im w Europie). Mówią mu o różnicach między starszym a młodszym pokoleniem. Kiedy starsi tęsknią do dawnego świata, tego sprzed Nakby, młodsi nie rozumieją tych sentymentów, za to przeszkadza im brak swobody obyczajowej, nie czują związku z religijnością rodziców (ale jednocześnie w arabskich miejscowościach nastroje religijne radykalizują się, coraz więcej kobiet nosi chusty). Narzekają się, że Żydzi zmienili się na niekorzyść. Dawniej nie byli może szczególnie serdeczni, ale jednocześnie nie wrodzy jak dziś. Szczególnie młode pokolenie rozzuchwalone służbą w wojsku potrafi traktować arabskich obywateli Izraela pogardliwie. Żalą się, że nie rozumieją, dlaczego Żydzi, którzy nadal opłakują miejsca, które zostawili w Europie, nie potrafią zrozumieć rozpaczy Arabów opłakujących swój raj utracony.

Czy jest coś, co łączy obie społeczności, co pozwala zapomnieć o wzajemnych urazach i wrogości? Tak to ... miłość do piłki nożnej. Chociaż izraelska piłka, jak czytam w książce, nie stoi najwyżej, kochają ją tu wszyscy i Arabowie, i Żydzi. Ta namiętność pozwala przekraczać granice i nikogo nie dziwi, że Żyd gra w arabskiej drużynie i odwrotnie.

Smoleński traktuje swoich bohaterów z uwagą, sympatią, pochyla się nad ich problemami, stara się ich zrozumieć, współczuć, ale też nie rozdziera szat. Sytuacja Arabów w Izraelu, jak twierdzi, nie jest specjalnie różna od sytuacji mniejszości narodowych w innych państwach. Dostrzegając problem, stara się jednocześnie go oddemonizować.

Warto sięgnąć po ten zbiór reportaży. To zbyt ważny zakątek świata, aby nic o nim nie wiedzieć. No i jaki ciekawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty