Raja Shehadeh "Palestyńskie wędrówki"

Jeśli miałabym zwięźle scharakteryzować "Palestyńskie wędrówki" Raja

Shehadeha (Karakter 2011; przełożyła Anna Sak) użyłabym dwóch epitetów: to książka piękna i smutna. Dlaczego? Zaraz objaśnię, ale najpierw parę słów o autorze i o tym, czym są "Palestyńskie wędrówki", o których ostatnio trochę się mówiło, ponieważ książka znalazła się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego a z tej okazji pisarz gościł w Polsce. Kim jest Raja Shehadeh? To palestyński prawnik, działacz organizacji Al-Hak zajmującej się prawami człowieka i pisarz. Mieszka w Ramallah na Zachodnim Brzegu. Tyle suche fakty. Po przeczytaniu jego książki mogę powiedzieć o nim jeszcze i to, że jest człowiekiem wrażliwym na piękno krajobrazu, miłośnikiem pieszych wędrówek i palestyńskim patriotą. Patriotą? To oczywiście prawda, ale nie brzmi dobrze, słowo jest oficjalne i jakoś wyświechtane. Myślę, że o wiele lepiej będzie napisać, że jest zakochany w swoim kraju, szczególnie w jego pięknie. Książka jest zapisem siedmiu wędrówek odbytych w samotności lub towarzystwie żony czy przyjaciół na przestrzeni ponad ćwierćwiecza. To krótkie spacery w najbliższych okolicach Ramallah i dalsze aż do Jerycha czy do Morza Martwego.

Shehadeh maluje przed czytelnikiem piękno surowego krajobrazu Zachodniego Brzegu. Piaszczyste i skaliste wzgórza mieniące się różnorodnymi barwami, wadi (doliny) i uedy (chyba wąwozy), palestyńskie wioski okalające pagórki, samotne, kamienne domy zwane kasr, drzewa oliwne, pola cyklamenów, źródła tryskające spod ziemi, stare klasztory. Uważnie i z miłością przygląda się okolicy, dostrzega każdy detal, którego powierzchowny, niewrażliwy na piękno obserwator najprawdopodobniej by nie zauważył. Napawa się zmianami, jakim podlega przyroda wraz z przemijającymi porami roku. Lubi usiąść w odludnej okolicy i zadumać się. Wspomina przeszłość, poprzednie wędrówki, sięga pamięcią aż do dzieciństwa, do opowieści o krewnym, Abu Aminie, który część roku spędzał w wybudowanym przez siebie kamiennym domu. Prawda, że brzmi sielankowo? Gdyby tak było, to charakteryzując książkę, użyłabym tylko jednego epitetu: piękna. Niestety musiałam posłużyć się i drugim: smutna.

Kto chociaż trochę interesuje się Bliskim Wschodem, a szczególnie skomplikowaną kwestią izraelsko-palestyńską, ten być może domyśla się, skąd smutek. Sielski obrazek nakreślony w poprzednim akapicie to niestety  przeszłość, do której nie ma powrotu (no chyba że za setki czy tysiące lat, bo, jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie). Odkąd Izrael zaczął budować na Zachodnim Brzegu osiedla dla osadników, w tym pięknym, biblijnym krajobrazie  zachodzą nieodwracalne, bolesne zmiany. Autor ze złością, smutkiem i rozpaczą dokumentuje degradację wzgórz. Izraelskie buldożery wdzierają się w ziemię, ścinają wierzchołki pagórków, wyrównują, niwelują teren, bezpowrotnie niszczą skalną fakturę pagórków, burzą kasry, a wszystko po to, aby wybudować rozlewające się po okolicy niczym macki betonowe osiedla otoczone wysokimi murami. Skoro powstały izraelskie osady, trzeba połączyć je między sobą, a przede wszystkim z Izraelem tak, aby osadnik szybko mógł dojechać do Tel Awiwu czy Jerozolimy. Dlatego buduje się autostrady. To wszystko nie tylko szpeci krajobraz, raniąc go niemiłosiernie, ale niszczy życie Palestyńczyków. Osiedla i drogi osaczają wioski, bezdusznie dzielą teren, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając dotarcie do sąsiedniej osady lub na własne pole. To, co kiedyś było łatwe, teraz staje się niezwykle trudne lub wręcz niemożliwe. Bywa, że dotarcie do miasta czy sąsiedniej wioski, które kiedyś zajmowało tylko kwadrans, teraz wydłużyło się do godziny lub godzin. Mury i autostrady, po których nie wolno poruszać się Palestyńczykom, tak skutecznie posiekały teren, że podróżując, trzeba nadkładać drogi. Pola leżą odłogiem, rolnicy tracą źródło utrzymania, dlatego bardzo często, o paradoksie, zatrudniają się przy budowie osiedli czy dróg. Ulubione wędrówki autora są coraz trudniejsze, ale nie tylko z powodów, o których przed chwilą pisałam. Z czasem na wzgórzach pojawiło się coraz więcej uzbrojonych patroli izraelskich i palestyńskich. Spotkania z nimi są najczęściej bardzo nieprzyjemne. W skrajnych przypadkach mogą skończyć się zatrzymaniem lub nawet śmiercią.

Raja Shehadeh demaskuje mechanizmy, rozmaite kruczki prawne albo wręcz bezprawne, które doprowadziły do powstania pierwszych izraelskich osiedli. Opisuje pokojową, prawniczą walkę, którą długo prowadził w sądach w imieniu swoich klientów bezprawnie wywłaszczanych z ziemi często należącej jeszcze do ich przodków. Długo wierzył, że na drodze prawnej może zatrzymać zmiany. Swoją walkę niestety przegrał. Zniechęcony azyl i odtrutkę na zło, które się dokonuje, znalazł w pisaniu. Autor oskarża nie tylko Izrael. Uważa, że OWP (Organizacja Wyzwolenia Palestyny) podpisując porozumienia z Oslo, w imię palestyńskiej autonomii zawarła zgniły kompromis pozwalający Izraelczykom na budowę osiedli. Tym samym podpisała wyrok śmierci na pięknie tej ziemi. Shehadeh uważa, że działacze OWP pozostający na emigracji nie rozumieli powagi problemu. Nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji budowy izraelskich osiedli. Cóż z tego, że wybudują, cóż z tego, że zamieszkają, słyszał wielokrotnie od swych rodaków powracających z wygnania. Autor pokazuje, jak palestyńskie elity zachłysnęły się świeżo otrzymaną władzą, pozostając obojętne na degradację życia swoich rodaków i niszczenie pięknego krajobrazu.

Oczywiście pisarz ma za złe Izraelczykom to, co robią z jego krajem i jego narodem, ale jednocześnie nie pała do nich ślepą nienawiścią. Opisuje swoje przypadkowe spotkania z mieszkańcami izraelskich osad i ze zdziwieniem zauważa, że i oni zdążyli pokochać tę ziemię. Bardzo często zresztą, szczególnie młodzi, nie rozumieją, na czym polega problem. Od małego karmieni syjonistyczną ideologią żyją w przeświadczeniu, że Palestyna od czasów biblijnych należy tylko do nich.

O "Palestyńskich wędrówkach" słyszałam, kiedy tylko się ukazały. Długo zwlekałam z ich kupieniem i przeczytaniem, może nawet nie bardzo miałam na to ochotę. Teraz uważam, że popełniłam błąd. To naprawdę bardzo ciekawa i poruszająca książka, pokazuje drugą stronę medalu, gordyjski węzeł izraelsko-palestyński. Tylko jedna uwaga: na pewno nie jest to pozycja dla tych wszystkich, którzy wzdrygają się na widok długich opisów, niecierpliwie je przerzucając. Książka palestyńskiego autora składa się przede wszystkim z opisów: pięknych i subtelnych.

I na koniec jeszcze dwie osobiste uwagi. Dokładnie rok temu podróżowałam po Izraelu. Z oczywistych względów nie zwiedzałam Zachodniego Brzegu. Byłam tylko tam, gdzie stosunkowo łatwo się dostać: w Betlejem i Jerychu. Zachwyciłam się Pustynią Judzką. Wydała mi się piękna. Jechałam jedną z dróg, które opisuje Shehadeh. Myślałam, że poruszam się starą biblijną drogą prowadzącą z Jerozolimy do Jerycha. Okazuje się, że byłam w błędzie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że prawdopodobnie oglądam krajobraz, który kiedyś wyglądał jeszcze piękniej. Nie mając porównania z przeszłością, nie potrafiłam dostrzec śladów degradacji.

Uwaga druga. Cały czas podczas lektury książki towarzyszyła mi niewesoła refleksja o szerszym charakterze. Chodzi o kaleczenie i degradację naszego, polskiego krajobrazu. Bezładna zabudowa, brak planów zagospodarowania, zabudowywanie terenów zielonych, dom stawiany na domu, tak blisko siebie, że sąsiedzi bez trudu mogą zaglądać sobie do mieszkań, grodzone osiedla, koszmarne budynki, jakieś paskudne budki (te przynajmniej nie są trwałe i stosunkowo łatwo można by się ich pozbyć). Mogłabym tak jeszcze długo wyliczać wszystkie zbrodnie popełniane przez architektów, urbanistów, deweloperów, inwestorów, burmistrzów, prezydentów i urzędników na naszych miastach i innych terenach. To coś, co boli mnie bardzo, dotyka i nie daje spokoju. I nie robi nam tego żaden wróg, sami sobie niszczymy nasz kraj. Tą niewesołą i z lekka patetyczną refleksją kończę dzisiejszy wpis.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty