Artem Czech "Dzielnica D"

Przyznaję, że i ja uległam fali wzmożonego zainteresowania

literaturą ukraińską. Na swoje usprawiedliwienie, że dopiero teraz, mogę dodać, iż wcześniej też zdarzało mi się czytać książki pisarzy z Ukrainy. Przede wszystkim już siedem lat temu odkryłam prozę Serhija Żadana i zakochałam się w niej po uszy. Zaczęło się od "Mezopotamii", natychmiast sięgnęłam po powieść "Wołoszyłowgrad", no a kilka lat temu zachwycałam się "Internatem", opowieścią o wybuchu wojny w Donbasie. Wszystkie trzy tytuły cały czas są dostępne! A niedawno wydawnictwo Czarne poinformowało, że wznowi wcześniejsze książki Żadana, dwa zbiory opowiadań i jedną powieść. Już nie mogę się doczekać! Jeszcze wcześniej przeczytałam znakomitą powieść Oksany Zabużko "Muzeum porzuconych sekretów", a ostatnio sięgnęłam po jej pierwszą głośną książkę "Badania terenowe nad ukraińskim seksem". Niewiele? Tak, ale wśród moich znajomych, oczytanych humanistów, nikt nie znał nawet tych nazwisk! Ja potrafię wymienić jeszcze kilka innych, o których słyszałam, zanim zaczęła się ta bestialska wojna, bo się nimi interesowałam, ale z różnych przyczyn nie sięgnęłam po ich książki. To choćby uważany za jednego z najwybitniejszych ukraińskich pisarzy Jurij Andruchowycz (Kilka razy przymierzałam się do lektury jego powieści, ale obawiałam się ich nadmiernej groteskowości, może niesłusznie.), Natalka Śniadanko czy Kateryna Babkina (Jej książkę "Nikt tak nie tańczył jak mój dziadek", nagrodzoną w zeszłym roku Angelusem, mam w planach.). Niestety w Polsce poza wyjątkami literaturę ukraińską wydają małe, niszowe wydawnictwa znane nielicznym - lubelskie Warsztaty Kultury (prawdziwa kopalnia), Warstwy czy KEW (Kolegium Europy Wschodniej). Kończę ten długi wstęp, ale tym razem uważam, bardzo potrzebny, i przechodzę do ukraińskiej książki, o której dzisiaj.

Otóż bliska mi osoba poleciła mi dwa tytuły Artema Czecha. O "Punkcie zerowym" słyszałam i pewnie bym przeczytała, gdyby dostępny był ebook, bo znalazł się w 2020 roku w ścisłym finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, o "Dzielnicy D" nie miałam pojęcia. Natychmiast postanowiłam nadrobić zaległości, kupiłam obie książki, chociaż papierowe. (Cóż, nie raz na tych łamach deklarowałam się jako wielbicielka ebooków, która swój ukochany czytnik traktuje jak najbliższego przyjaciela.) Jak postanowiłam, tak zrobiłam i w trzy dni połknęłam "Dzielnicę D" (Warsztaty Kultury 2020; przełożył Marek S. Zadura), a teraz, kiedy przygotowuję tę notkę do publikacji, mam już także "Punkt zerowy" za sobą, o czym za tydzień. 

Najpierw kilka słów o autorze. Czech to pseudonim Artema Czerednyka (Pisownię nazwiska podaję za wydawnictwem, w internecie można się także spotkać z wersją Cherednyk.), co ciekawe wywodzący się z czasów jego dzieciństwa, kiedy to po wizycie w Pradze tak się nią zachwycił, że opowieściami o niej zadręczał kolegów z podwórka. Urodzony w roku 1985 w Czerkasach, skończył socjologię w Kijowie. Jego dorobek mimo młodego wieku jest bardzo bogaty. Od maja 2015 roku do lipca 2016 jako żołnierz spędził kilka miesięcy na linii frontu w Donbasie. Pokłosiem tych doświadczeń jest właśnie "Punkt zerowy". Roczny pobyt w wojsku, na wojnie, przerwał pisanie "Dzielnicy D", którą dokończył po powrocie do domu. Teraz też jest w wojsku.

"Dzielnica D" to niby zbiór opowiadań, ale śmiało można traktować ją jak powieść, bo łączą ją w całość postacie, które są głównymi bohaterami poszczególnych rozdziałów, a potem przewijają się w innych, tytułowa dzielnica D w Czerkasach składająca się z wybudowanych w latach sześćdziesiątych czteropiętrowych bloków w miejsce wyburzonych domków, a właściwie dwa jej ostatnie bloki,  wreszcie sam narrator, alter ego autora, który opowiada o mieszkańcach dzielnicy, o sobie i swoich związkach z nimi. Sporo też można się dowiedzieć o jego rodzinie. Mieszają się czasy, mieszają się ludzie - nie jest to opowieść chronologiczna, punktem wyjścia zawsze jest człowiek. Bywa, że trudno się zorientować, które zdarzenia miały miejsce, kiedy Ukraina odzyskała niepodległość, a które gdy była jedną z radzieckich republik. 

Te dwa bloki, o których opowiada narrator, to ludzki tygiel.  Ich starsi mieszkańcy, z pokolenia dziadków, najczęściej przybywali do Czerkasów z różnych stron Związku Radzieckiego, często z małych wiosek, bo tu przyciągał ich rozwijający się przemysł, nieodwracalnie zmieniając tkankę miasta. Pokolenie rodziców i wnuków, najczęściej, było już urodzone tu. Ci starsi w Czerkasach znaleźli swój port docelowy, ci młodsi marzyli, aby z miasta uciec. Niektórym się udawało, znikali, a słuch po nich zaginął, inni na zawsze tu utkwili, pogrążając się w marazmie. Wszyscy szukali szczęścia, ale większość z nich go nie znalazła, chociaż dla tych przyjezdnych Czerkasy były pierwszym krokiem ku niemu. Albo nie próbowali, a tylko o nim mówili, albo coś podcięło im skrzydła, wyrywali się do wielkiego świata, aby wrócić i zostać w Czerkasach na zawsze. Tak, gdybym miała znaleźć jakiś wspólny mianownik dla większości bohaterów tej książki, będzie nim właśnie to - zawiedzione nadzieje, niespełnienie, rozczarowania. I nieważne, z jakich rodzin pochodzili, proletariackich, inteligenckich czy tych, które przybyły tu ze wsi. Artem Czech opowiada o nich z dwóch perspektyw - dziecka i nastolatka oraz człowieka dorosłego, któremu udało się uciec do Kijowa, skończyć studia. Mimo wszystko co jakiś czas wraca, spotyka się z dawnymi przyjaciółmi, zamieni kilka słów z sąsiadami, wspomni tych, którzy zniknęli. Co się z nimi stało? Umarli, wyjechali? Najczęściej nie wiadomo, są tylko opowieści, różne wersje ich życiorysów. 

Chociaż uciekł, sam używa takiego słowa w prologu, zmienił środowisko, to o swoich dawnych kolegach, przyjaciołach, dziewczynach, w których się kochał, sąsiadach opowiada z czułością i zrozumieniem dla ich losów. Mimo że  dużo w ich życiu przemocy, alkoholu, szemranych interesów, biedy, chorób, samotności, zawiedzionych miłości, zdrad. Nie są to życia piękne, szlachetne, raczej takie, jakich nie życzylibyśmy sobie dla siebie i dla naszych dzieci. A jednak nie ma tu pogardy. Może dlatego, że i narrator mógł powielić ich los? A może dlatego, że w dzieciństwie wszystko wydawało się prostsze? Jak pisze, bał się tylko ciemności. A może wreszcie dlatego, że tamten świat go ukształtował? Dziś jednocześnie kocha swoje dzieciństwo i boi się go. Gdybym tylko bał się ciemnych pokoi, z pewnością byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Cóż, nie tak łatwo o szczęście. Nieważne, gdzie się znajdziemy, co zrobimy, czy uciekniemy, czy zostaniemy. Zresztą to tylko iluzja, że można uciec. 

Narrator nie oszczędza siebie tamtego. Chociaż urodzony w inteligenckiej rodzinie i od dzieciństwa zapisywany na rozmaite zajęcia dodatkowe, co nie było dane jego kumplom z podwórka, tak jak oni szybko poznaje smak papierosów, alkoholu, posługuje się wulgarnym językiem, spędza czas na podwórku między blokami, drwi z sąsiadów, dokucza rówieśnikom, zamieszany jest w różne szczeniackie wygłupy i ekscesy. Ale jednocześnie zdobywał nieodkryte lądy, jak pisze. To wszystko razem go ukształtowało. Co sprawia, że jednak ucieka? Czy wymarzony  spacer po dachu, na który, kiedy miał sześć lat, zabrał go ojciec? Dachu, z którego widać dalej, więcej, z innej perspektywy? Czy tamten pierwszy tak głęboko w nim utkwił, mimo iż kolejny z kumplami wiele lat później już nie przyniósł takiej ekscytacji? To oczywiście metafora, ale jakże pojemna.

I na koniec koniecznie muszę wspomnieć o tym, co może najważniejsze. Te opowieści pewnie nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie język, jakim zostały podane. Tak, ich siła tkwi w języku. Czasem dosadnym, prostym, wulgarnym, czasem nasyconym wyobraźnią, barwnym, poetyckim. 

... pragnął od życia wyłącznie lekkości, słonecznego światła, szmaragdowego cienia i wesołego upojenia alkoholem.

Czy nie pięknie powiedziane? Jednym słowem fascynująca książka.  

1 komentarz:

Popularne posty