To, że napiszę o najnowszej powieści Oksany Zabużko, zapowiadałam już jakiś czas temu,
ale w kinie działo się tak dużo, więc ostatnio głównie o filmach było. Dziś spełniam obietnicę. Dlaczego tym razem sięgnęłam po ukraińską pisarkę, którą wcześniej jakoś zbywałam? Przecież dotąd nie przeczytałam żadnej z dwóch jej książek, które zostały wydane w Polsce. Ale niedawno zaczęłam interesować się trochę tym rejonem Europy, no i przede wszystkim zwabiła mnie zapowiedź na stronach wydawnictwa. Pomyślałam, że to powieść dla mnie. I miałam rację. "Muzeum porzuconych sekretów" (W.A.B. 2012; przełożyła Katarzyna Kotyńska) to książka znakomita. Grubaśna, wielowątkowa powieść, której akcja rozgrywa się na Ukrainie w roku 2004 i w czasach wojennych, i tuż powojennych. Ale wspomnienia bohaterów sięgają z jednej strony do lat wielkiego głodu, z drugiej do epoki komunistycznej, kiedy Ukraina była częścią sowieckiego imperium. Najciekawsze (a przecież wszystko jest w tej powieści niezwykle ciekawe) jest dla mnie odkrycie kompletnie mi nieznanych kart z wojennej i powojennej historii Ukrainy. Kiedy bardzo wstydziłam się mojej historycznej ignorancji, okazało się, że nie miałam powodu, bo, jak pisze Oksana Zabużko w krótkiej odautorskiej nocie kończącej powieść, fakty, które stały się kanwą sporej części książki, były do niedawna białą plamą. Kiedy pisarka, pracując nad swoim opus magnum, ślęczała w archiwach, równolegle zaczęły ukazywać się prace historyków na te tematy.
Ale może po kolei. Głównymi bohaterami powieści są Daryna Hoszczynska i Adrian Watamaniuk. Ona, dobiegająca czterdziestki, atrakcyjna, przebojowa, popularna dziennikarka telewizyjna. On, kilka lat od niej młodszy, niedoszły fizyk, prowadzący niewielki sklep z antykami. Połączy ich zdjęcie, które przypadkiem wpadnie w jej ręce. Zdjęcie z roku 1947, na którym stoi trzech mężczyzn i jedna kobieta, Hela Dowhanówna, jego cioteczna babka. Ona, właściwie nie wiadomo dlaczego, zapragnie o Helenie zrobić film, wyświetlić jej losy. Coś ją do tej krewnej Adriana przyciągnie. Początkowo pewnie to, że była jedną z niewielu kobiet walczących w ukraińskiej partyzantce. Zdobycie jakichkolwiek materiałów na jej temat okaże się nie lada wyzwaniem. Czy rzeczywiście zaginęły, czy może nadal są tajne? Daryna i Adrian prowadzą swoiste senne śledztwo. Dosłownie senne, bo historię Heleny i przede wszystkim związanego z nią (jak, nie zdradzę) Adriana Ortyńskiego poznają w snach, które przychodzą najpierw do niego, potem także i do niej. Odkrywanie ich tajemnicy jest dla czytelnika fascynujące. Te partie książki, nie tylko sny, także śledztwo prowadzone w tradycyjny sposób, trzymają w napięciu niczym najlepszy kryminał albo może raczej powieść sensacyjna. Ostatnie dwieście stron (z siedmiuset) pochłonęłam w jeden weekend, od pewnego momentu wiedziałam, że muszę dokończyć, choćby się waliło i paliło. A wbrew temu, co może się wydawać, powieści Oksany Zabużko nie czyta się łatwo, bo druk mały, a dialogów niewiele. Powoli wszystkie wątki, także te współczesne, zaczynają się składać razem niczym puzzle. Ale pełny obraz pozna jedynie czytelnik. Bohaterom nie uda się odkryć całej prawdy. To tylko my na zakończenie mamy wszystkie dane i możemy rozwiązać to swoiste matematyczne zadanie, skojarzyć jedno z drugim i złożyć sobie w całość niezwykłe ludzkie losy splatane przez okrutną historię. W tym sensie jest to także powieść o pamięci i o granicach poznania. Poznanie przeszłości, prawdy o tym, co było, nie zawsze jest możliwe. Niektórych zagadek nigdy nie rozwikłamy. Bo mija czas, bo umierają świadkowie, bo często pamięć jest celowo niszczona.
Historia Heleny i Adriana Ortyńskiego (i kilku związanych z nimi osób) jest niezwykle poruszająca i interesująca. To odkrycie ukraińskiej terra incognita. Oboje walczą w podziemiu, są żołnierzami UPA, które nam, Polakom, kojarzy się przede wszystkim z bardzo bolesną dla nas sprawą wołyńską. I tyle na ogół na ten temat wiemy, i oczywiście nie wolno nam o tym zapominać. Ale historia jest o wiele bardziej skomplikowana. Ukraińska partyzantka wymierzona była przede wszystkim przeciwko Niemcom i Sowietom. Walczyła o niepodległą Ukrainę, głównie na terenach Galicji, jeszcze długo po zakończeniu wojny. Szczególnie poruszające są właśnie te partie powieści. Ukrywanie się, czujność, krwawe potyczki, tortury, nieustanne zagrożenie, śmierć czająca się na każdym kroku, brud, głód, choroby, zimno, opór właściwie skazany na klęskę, zbliżająca się obława, a także miłość (ale nie jest to prosta, romansowa historia miłosna wyciskająca łatwe łzy). Niezwykły klimat towarzyszy tym fragmentom. To właśnie one tak bardzo skojarzyły mi się z "Obławą" Krzyształowicza. Tyle tylko, że książka Oksany Zabużko, także z racji swojej objętości, jest o wiele głębsza niż film polskiego reżysera.
Ale przecież "Muzeum porzuconych sekretów" nie jest powieścią tylko wojenną. Powiedziałabym nawet, że jest nią w zdecydowanie mniejszym stopniu. To książka niezwykle bogata! W takim razie co jeszcze, a może co przede wszystkim?
Niezwykłe, tragiczne opowieści o ludziach żyjących w czasach komunizmu. Jedna to historia nieżyjącego ojca Daryny, inżyniera, który upomina się o prawdę, początkowo naiwnie wierząc, że wszystko da się wyjaśnić i odwrócić, a potem z całą determinacją i pełną świadomością, na co się porywa. Losy ojca nie mogły nie odbić się na dzieciństwie i młodości Daryny. Druga to historia niejakiego Buchałowa, za czasów sowieckich funkcjonariusza KGB, potem pracownika archiwum.
To także opowieść o kobietach. Darynie i jej matce, a także o serdecznej przyjaciółce Daryny, nieżyjącej już malarce Władzie. Każda z nich inna, każda na swój sposób niezwykła. Niezależne, silne, uwikłane w miłość. Inna jest jednak siła matki z miłości dla mężczyzny gotowej znosić z pokorą koszmar życia, który on funduje swojej rodzinie, inna niezależnej, nowoczesnej, robiącej karierę Daryny, która plącze się w przypadkowe miłosne związki do momentu, kiedy nie spotka Adriana. Jeszcze inna jest Włada, jej przyjaciółka, malarka.
No i wreszcie polityczne tło. Ludzie złamani w czasach komunistycznych i brudna, dzisiejsza (jeszcze sprzed pomarańczowej rewolucji) polityka. Obraz współczesnej, cynicznej klasy panującej w niczym nie odbiega od tamtej, komunistycznej. Fałsz, korupcja, dbanie o swój interes, karierowiczostwo za wszelką cenę, ciemne, wręcz mafijne, interesy, tłumienie obywatelskich swobód, wolnych mediów i tak dalej, i tak dalej, długo by jeszcze można wyliczać.
I złamane kariery. To między innymi przejmująca historia Adriana Watamaniuka, który z powodów materialnych musi porzucić swoją ukochaną fizykę. Ale Adrian to tylko reprezentant straconego pokolenia. Takich jak on jest wielu. Gdy jednym się udaje, ale jakim kosztem!, inni, aby jakoś żyć, muszą porzucić swoje marzenia, a jeszcze inni staczają się na dno. Te opowieści i wątek polityczny kreślą przygnębiający obraz Ukrainy. Niby to historia sprzed pomarańczowej rewolucji, ale przecież to, co dzieje się tam teraz, w kilka lat po społecznym zrywie, który rozbudził nadzieje na odrodzenie, jest równie smutne (a pisałam te słowa w dzień po ukraińskich wyborach parlamentarnych, po wysłuchaniu i przeczytaniu kilku komentarzy).
Mimo tego o czym wspominałam w dwóch poprzednich akapitach, nie jest to książka przygnębiająca do spodu. Gdzieś tli się iskierka optymizmu i nadziei, a zawdzięczamy ją kilku bohaterom, którzy koniec końców postanawiają być wierni sobie i bez względu na koszty nie skundlić się.
Wypadałoby jeszcze wspomnieć, że powieść ma bogatą konstrukcję. Narracja prowadzona jest z kilku różnych punktów widzenia, kobiecych i męskich, w trzeciej i w pierwszej osobie. Taki zabieg z jednej strony rozbija powieściowy świat, z drugiej scala go: przyglądając się rzeczywistości z tylu różnych punktów widzenia, poznajemy ją w pełni.
I na koniec refleksja osobista (jakby to, co pisałam nie było osobiste). Czytając powieść Oksany Zabużko, bardzo często miałam poczucie, że nagle znalazłam się po drugiej stronie lustra. Jakbym oglądała świat od podszewki albo raczej z drugiej strony muru. Rewers naszej historii, naszej rzeczywistości. To, co kiedyś nasze, dzisiaj ukraińskie, a przez to wspólne. Myślę tu przede wszystkim o historycznych partiach powieści. Lwów widziany oczami Ukraińców, określenia za Polski, które od czasu do czasu pojawiają się w ustach bohaterów, czy choćby historia UPA, dla nas symbolu okrucieństw, dla naszych sąsiadów walki o niepodległość.
Kończę banalnym stwierdzeniem, że to świetna powieść, którą koniecznie trzeba przeczytać. I drugim równie banalnym: nie po raz pierwszy odczuwam niedosyt, że z konieczności podzieliłam się z tobą, czytelniku tej notki, tylko fragmentem moich refleksji. Żeby nacieszyć się całym bogactwem "Muzeum zaginionych sekretów", trzeba po nie sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz