Dziś trochę nietypowo. Zdaję sobie sprawę, że zestawienie w jednej notce ukraińskiego pisarz Serhija Żadana i czeskiego klasyka, dla wielu kultowego (no cóż muszę użyć tego wyświechtanego przymiotnika), Bohumila Hrabala może wydać się dziwne. Wytłumaczenie jest prozaiczne. To moje lektury podróżne. Jakiś czas temu odkryłam, o czym już tu wspominałam, że w drodze najlepsze są niedługie formy. Dlatego robiąc sobie krótkie wakacje w poszukiwaniu wiosny, zabrałam ze sobą te dwie książeczki. A ponieważ od mojego powrotu upłynęły dokładnie dwa tygodnie, wrażenia z lektury zdążył już nieco przefiltrować czas, więc nie będę się specjalnie rozpisywać (przynajmniej taki mam plan), dlatego łączę obu autorów. Zastanawiałam się, czy w ogóle wspominać o tych książkach, ale z dwóch różnych względów chcę moje lektury odnotować.
Jeśli chodzi o "Mezopotamię" Żadana (Czarne 2014; przełożyli Michał Petryk i Adam Pomorski) powód jest prosty. Opowiadania są znakomite! Dlatego chcę się z tobą, czytelniku tej notki, moją radością podzielić i namówić do lektury. O Serhiju Żadanie słyszałam, wydaje go w Polsce moje ulubione Czarne, ale dotąd jakoś po niego nie sięgnęłam (teraz na pewno nadrobię ten brak), a "Mezopotamię" tak bardzo polecali uczestnicy dyskusji w Poczytalnych w radiu TOK FM, że postanowiłam ją przeczytać. Podzielam ich zachwyt! To zbiór dziewięciu opowiadań, których akcja toczy się w tym samym mieście, częściowo nawet w jednej dzielnicy, a głównymi bohaterami są mężczyźni. Ich imiona to tytuły rozdziałów, z których każdy stanowi osobną całość, ale bywa, że postacie z różnych opowiadań spotykają się albo raptem okazuje się, że są kumplami ze szkoły czy z jednego podwórka. To faceci zwyczajni, w różnym wieku, różnych imający się zajęć. Drobni, czasem szemrani, biznesmeni, jakiś urzędnik, student, muzyk, malarz, piłkarz i jeszcze inni. Prowadzą zwyczajne życie. Pójdą do pracy, zabalują, spotkają się z kumplami, wiadomo. Łączy ich jedno, pragnienie miłości. Twardzi faceci w środku mają jakąś miękkość, czułość. Miłość przychodzi nagle i nieraz wydaje się, że jest tylko jakimś fantomem. Innym razem jest wierna (duchowo, nie cieleśnie) i trwa. Nieoczekiwanie z tych szorstkich, twardych facetów wychodzi jakaś nieśmiałość, nieporadność, ogarniają ich wątpliwości i nie potrafią zdobyć ukochanej kobiety, za to snują marzenia. Roją sobie, jak to będzie, co powiedzą, jak się zachowają. Ci twardziele, którzy z niejednego pieca chleb jedli, nagle stają się bezradni, pokornieją, nie wiedzą, jak się umówić na spotkanie. Niektóre historie kończą się miłosnym fiaskiem, inne są otwarte, chyba żadne nie ma happyendu. Obok nich są te kobiety, w których się zakochują. Najczęściej właśnie obok, nie na drugim planie. Jedną z nich, Sonię, można by nawet uznać za główną bohaterkę opowiadania. One także są twarde, samodzielne, niejedno przeszły, niektóre prowadzą równie hulaszczy tryb życia jak faceci. Często to one są górą, manipulują mężczyznami, bawią się nimi albo próbują zdobyć, są czułe, wyrozumiałe, innym razem cyniczne i bezwzględne. Jeśli komuś to, co napisałam, wydaje się banalne, to zapewniam, że tak nie jest. Talent pisarza poznajemy wszak po tym, że potrafi zwyczajnym, błahym sytuacjom nadać głębszą treść (przecież o wszystkim już pisano!). I tak jest w wypadku Żadana. Powtórzę to, co już tu nieraz pisałam, kiedy bezradnie próbowałam oddać zachwyt nad książką. Najważniejsze to, co między słowami, po prostu trzeba przeczytać, aby odczuć piękno i wielkość. Autor należy do tych pisarzy, którzy potrafią prozę przekuć w rodzaj poezji, codzienność uczynić nietuzinkową, nadać jej wagę, zwykłym bohaterom przydać głębi, chociaż na pozór są tacy jak my. Czasem pocieszam się, że gdyby nasz los wziął na warsztat jakiś utalentowany artysta, to też byśmy nagle odkryli w nim coś więcej niż banał i codzienną mordęgę czy nudę. Właściwie mam ochotę napisać, że jeżeli istnieje coś takiego jak rosyjska dusza (niektórzy to kwestionują), to bohaterowie Żadana ją mają i o tym jest ta opowieść, o ich duszy, w którą pisarz głęboko zagląda. Tu powinnam uderzyć się w piersi, bo przecież autor jest Ukraińcem i to ukraińskie opowiadania. Chyba nieco się zapędziłam. Myślę, że jednym ze źródeł sukcesu tej książki jest język. Realistyczny, konkretny, prosty, nagle barwny, pełen metafor, poetycki, spełniający się w długich opisach, po prostu piękny, dający rozkosz czytania. I jeszcze jedno. Opowiadania są realistyczne, ale w niektórych autor pozwala sobie na odlot. Nieoczekiwanie uderza w baśniowy ton, wszystko przenosi w jakiś fantastyczny bezczas albo przydaje opisowi średniowiecznych akcesoriów, pojawiają się warowne mury, komory celne, wartownicy w złotym rynsztunku mieszają się z policjantami z drogówki. Kiedy po pierwszym, całkowicie trzymającym się ziemi opowiadaniu, w drugim natrafiłam na tak pisane fragmenty, lekko się wzdrygnęłam, ale szybko zaakceptowałam ów zwrot w kierunku postmodernizmu i kupiłam Żadana z całym dobrodziejstwem inwentarza. Na koniec dodam jeszcze, że książkę zamykają wiersze, a może raczej coś w rodzaju poematu, w których autor trochę dopowiada losy bohaterów, trochę snuje rozważania na temat życia i miłości. Nie czuję się jednak uprawniona, aby wypowiadać się na temat tej części. Nie będę udawała, że się na poezji jakoś specjalnie znam. A chciałoby się powiedzieć, że należy się do elitarnego grona miłośników poezji, niestety brak cierpliwości i może wrażliwości wyklucza mnie z niego. Dlatego nie mnie oceniać. I tym samokrytycznie szczerym wyznaniem kończę część o Żadanie.
A teraz na pewno krócej o "Perełkach na dnie" Hrabala (Agora 2011; przełożyli Jan Stachowski, Edward Madany, Cecylia Dmochowska, Andrzej Czcibor-Piotrowski). Przyznam się, że Hrabala właściwie nie znam. Czytałam tylko "Postrzyżyny", ale mimo że je lubiłam, mojej przygody z czeskim pisarzem nie kontynuowałam. Jakiś czas temu trafiły do mnie dwa tomy opowiadań wydanych w tej samej serii Biblioteki Gazety Wyborczej. Już wtedy postanowiłam, że będą lektura podróżną. Tak się stało. Po przeczytaniu "Perełek na dnie" uczucia mam mieszane. Tomik zawiera pięć opowiadań różnej długości i są to moim zdaniem teksty nierówne. Być może miłośnicy Hrabala oburzą się na te słowa (a na pewno Mariusz Szczygieł, czechofil, pomysłodawca serii i autor okładkowej notki), ja piszę to, co myślę. Dwa pierwsze, "Śmierć pana Baltsbergera" i "Blagierzy", po prostu mnie znudziły. Wydały mi się przegadane i na siłę śmieszne. Powinny śmieszyć, ja ziewałam. Właściwie, gdybym miała pod ręką inną książkę, Hrabala rzuciłabym w kąt. Ale na szczęście nie miałam, a ja bez czytania obyć się nie potrafię, więc brnęłam dalej. Trzecie, najdłuższe, "Bambini di Praga 1947" początkowo również mnie z tych samych powodów drażniło, ale nagle wciągnęło, porwało i zachwyciło. Podobnie dwa kolejne, "Bar świat" i "Cygańska romanca" (szczególnie to drugie!). Wreszcie pojawił się prawdziwy humor, postacie nabrały rumieńców, absurd zaczął mieszać się z czystą poezją uczuć i języka, co rusz znajdowałam zdania, w których można się zakochać. I podobnie jak u Żadana (ale jednak inaczej, każdy autor robi to po swojemu) banał i codzienność zamieniły się w coś niezwykłego. Dziura w dachu wpuszcza do pokoju gwiaździste niebo, kudłaty, gruby Cygan leżący w barłogu jest wolnym człowiekiem, a Louis Armstrong nadal darł tę melodię (...) i nadal miał przy tym taką minę, jakby mu skrobali wątrobę albo jakby jadł mielone szkło. No i jeszcze ta czułość dla zwyczajnych ludzi, którzy też tęsknią za miłością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz