Poszłam za ciosem i prawie od razu po przeczytaniu "Mezopotamii" Serhija Żadana sięgnęłam po wydaną dwa lata temu powieść "Woroszyłowgrad" (Czarne 2013; przełożył Michał Petryk). Opowiadania z tamtego tomu zachwyciły mnie i bardzo jestem wdzięczna Poczytalnym z radia TOK FM, że zwrócili moją uwagę na ukraińskiego pisarza. Powieść, którą właśnie skończyłam, może nie jest aż tak znakomita, ale też bardzo ciekawa i warta lektury. Wiem na pewno, że moją znajomość z autorem "Mezopotamii" będę kontynuowała. Powiem wprost: Żadan uzależnia. A teraz bez dalszych zbędnych wstępów przejdę do "Woroszyłowgradu".
To powieść, którą można by nazwać chłopacką. Bo bohaterami są przede wszystkim mężczyźni, ich męska przyjaźń i porachunki rozwiązywane w męski sposób, bo przygoda goni przygodę, bo zwariowana, bo świetnie się ją czyta. Ale jest tu przecież znacznie więcej. Charakterystyczny dla Żadana liryzm, poetycki opis, piękny język, zawieszenie pomiędzy jawą a snem, czułość dla bohaterów. A wszystko dzieje się gdzieś we wschodniej Ukrainie, pewnie na terenach, gdzie dziś toczy się wojna. Ale zaczyna się w Charkowie, z którym to miastem związany jest autor. Herman, absolwent zupełnie nieprzydatnej historii, pracujący wraz z przyjacielem u jego stryjecznego brata w organizacjach młodzieżowych, które są bardziej pralnią brudnych pieniędzy niż czymkolwiek innym, nagle dostaje wiadomość, że jego starszy brat zniknął. Porzucił wszystko i wyjechał do Amsterdamu. Nijak nie można się z nim skontaktować, a potrzebny jest ktoś, kto będzie doglądał interesu, stacji benzynowej i warsztatu samochodowego gdzieś na południe od Charkowa. Herman, zwany przez przyjaciół Her, wyrusza do swego rodzinnego miasta, w którym nie był od dawna, aby zorientować się w sytuacji. Myśli, że na tylko chwilę, ale nieoczekiwanie dla siebie wsiąknie chyba na zawsze. Razem z nim lądujemy na głębokiej prowincji. Wokół jak okiem sięgnąć ciągną się pola żółtej kukurydzy. W dole miasteczko, rzeka o kredowych, stromych brzegach, upalne lato, potem wczesna jesień. Książka niby trzyma się realistycznych ram, ale niektórym zdarzeniom bliżej do powieści przygodowej, która rządzi się przecież swoimi prawami, inne z kolei mają oniryczny charakter. Czy zdarzyły się naprawdę, czy tylko w wyobraźni bohatera? Jak mecz z dawnymi kumplami, których nagrobki kilka dni później Herman odnajdzie na cmentarzu.
Pełno tu dziwnych, często groteskowych, postaci, ludzi, którzy mieszkają w dziwnych miejscach gdzieś na na zabitej deskami prowincji, ludzi, którzy nie wiadomo, czym się zajmują, drobnych biznesmenów, bezrobotnych, przemytników, gangsterów i tych, którzy dla nich pracują. Jest Traumowany, niegdyś legendarny piłkarz, dziś pracuje w warsztacie samochodowym, miłośnik kobiet. Jest Ernst, archeolog opętany myślą o odkopaniu poniemieckich czołgów, na których można by zbić fortunę, pod warunkiem, że się je odkopie, bo przecież czołg to nie worek ziemniaków, jak mówi jeden z bohaterów. Dziś Ernst strzeże opuszczonego lotniska i za nic nie chce dać się stamtąd przegnać szemranemu biznesmenowi. Jest ksiądz, domorosły filozof, niegdyś narkoman, człowiek zwariowany, ale mądry i rozsądny. Jest ogromna familia Cyganów, którzy za swych pociotków i ich przyjaciół gotowi są w ogień skoczyć. Jest Nikołaicz, dawniej marynarz, dziś pracuje dla miejscowego gangstera. Zgrywa twardziela, ale w gruncie rzeczy jest słabiakiem, którego zawsze spotykają upokorzenia. Mimo że to powieść chłopacka, znajdziemy na jej kartach całą galerię kobiet, czasem śmiesznych, czasem nieszczęśliwych. Żadan potrafi w każdą postać tchnąć prawdę. Nawet jeśli to bohater drugiego czy trzeciego planu, na kilku stronach poznamy jego zwariowaną, melancholijną historię. Odnajdziemy w tej powieści to samo, co w opowiadaniach z tomu "Mezopotamia". Nawet prosty człowiek ma w sobie to coś, jakiś smutek, głębię, nieobcy jest mu namysł nad światem. Jest życie, którym żyjesz i z którego nie masz prawa rezygnować, i jest śmierć - miejsce, do którego zawsze zdążysz i dlatego nie trzeba się tam spieszyć. Albo: Życie w ogóle rzecz mało zrozumiała. (...) Niby wszystko wiesz, wszystko widziałeś, a jak to było naprawdę, nawet sobie nie wyobrażasz. Takie refleksje snuje jeden z bohaterów, ale pod tymi słowami mogliby się na pewno podpisać i inni bohaterowie. Oczywiście w centrum powieściowego świata jest Herman, który przyjmuje wszystko, co mu się przydarza, ze stoickim spokojem i z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie buntuje się, co najwyżej trochę dziwi się światu. Przeczekamy, zobaczy się, jakoś się ułoży, ale jeśli trzeba, to stawimy czoła problemom, nie sprzedamy łatwo skóry. To dewiza Hermana i jego przyjaciół. Wraca do swojego rodzinnego miasta, wspomina, odnajduje dawnych znajomych, poznaje nowych i właściwie sam nie bardzo rozumie, dlaczego broni za wszelką cenę, tak jak Ernst lotniska, stacji benzynowej brata, która przysparza mu mnóstwo kłopotów. Niewiele potrzeba mu do życia, podobnie zresztą jak innym. Przeżywając często nieprawdopodobne przygody, nie wiadomo, na jawie czy we śnie, wędrując, uciekając przed problemami, stale wraca do rodzinnego miasta, jakby był już na nie na zawsze skazany.
Groteska, poetycka, oniryczna atmosfera sprawiają, że bezprawie, siła, bezwzględność, szemrane interesy i pieniądz, które rządzą światem ukraińskiej prowincji, zostają, na chwilę przynajmniej, przegonione, unieważnione i obśmiane. Tu, jak w westernie, wygrywa w końcu słabszy, nie do końca może kryształowy, ale przecież dobry człowiek. Skąd się bierze jego siła? Ze wspólnoty, którą jest szeroko rozumiana rodzina albo przyjaciele sprawdzeni w bojach. Trzeba trzymać się razem i chronić swojego. Odpowiedzialność i wdzięczność, to jest najważniejsze i o tym nie należy zapominać, jak mówi jeden z bohaterów. I jeszcze honor. Nie sprzedaje się przyjaciela, nawet jeśli nie do końca grał z tobą fair.
Ta powieść, podobnie jak opowiadania z tomu "Mezopotamia", ma w sobie jakiś magnetyczny urok. Przyciąga, pochłania i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz