Artem Czech "Punkt zerowy"

Po „Dzielnicy D ” natychmiast zabrałam się za wcześniejszą książkę
ukraińskiego pisarza Artema Czecha - „Punkt zerowy” (Warsztaty Kultury 2019; przełożył Marek S. Zadura). Ten tytuł znany jest znacznie lepiej, bo w roku 2020 znalazł się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. To trochę reportaż, trochę esej, trochę zapiski prowadzone przez ponad rok spędzony przez autora w ukraińskim wojsku, do którego został powołany. Od wiosny 2015 roku do lata 2016. Przypominam, że wtedy już od roku trwała wojna w Donbasie. W krótkich rozdziałach Artem Czech relacjonuje ten czas, pisze o miejscach, w których przebywa, o spotkanych ludziach, no i snuje refleksje, rozmyśla nad sytuacją swoją i innych żołnierzy dzielących z nim los. Dlaczego nie sięgnęłam po „Punkt zerowy” wtedy, kiedy znalazł się w finale prestiżowej nagrody? Pewnie odstraszył mnie temat - być może po lekturze znakomitego „Internatu” Serhija Żadana nie chciałam wracać do wojennej problematyki. A może chodziło o to, że to także książka o wojsku? A to mnie śmiertelnie nudzi. Tak czy inaczej przeczytałam „Punkt zerowy” dopiero teraz.

Zacznę od refleksji, do których skłoniły mnie porównania do przywołanego przed chwilą „Internatu”. Żadan w swojej powieści opowiada o wybuchu wojny w Donbasie, o jej pierwszych godzinach i dniach. Przedstawia przede wszystkim wojenny chaos i zdezorientowanych cywilów, którym nagle zawalił się świat. Opowiada o ludziach, których wojna zastała czasem gdzieś w drodze, którym przerwała codzienność. Pisze o bezradności, nieumiejętności, co zrozumiałe, odnalezienia się w nowej sytuacji i o strachu. Tymczasem Artem Czech znalazł się na froncie rok później, kiedy konflikt wszedł w fazę zamrożoną, w jakiej trwał przez kolejne lata aż do 24 lutego. Wszyscy przez te miesiące zdołali się do niego jakoś przyzwyczaić. Mieszkańcy nieogarniętej wojną większej części Ukrainy i mieszkańcy terenów przyfrontowych. Także sami żołnierze.

Gdzieś tam na obszarze krajowym wojna przyhamowała swoje istnienie. Wojna przestała być w modzie. Patriotyzm już dawno jeśli nie wywietrzał jak zapach perfum sprzed tygodnia, to co najmniej się skomercjalizował. O patriotyzmie mówi  tylko prezydent. Cała reszta milczy. Nawet nie chodzi na pogrzeby poległych. Umieranie też nie jest modne. Zwłaszcza na wojnie. 
 
Wojny łatwo nie zauważyć. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało... Wojny nie ma w tych tradycyjnych obszarach, w których przywykliśmy ją postrzegać. Naszych miast nie bombardują, naszych żon nie gwałcą, nasze dzieci nie idą do partyzantki do lasu. Dlatego wojny u nas nie ma. Ona jest tam, gdzie nas nie ma . Większości  z nas. Ale nie wszystkich. („Wojna – nie jest modna”)
 
Po przeszkoleniu dziesięć miesięcy autor spędził na linii frontu niedaleko miejscowości Popasna. W dniach, kiedy piszę tę notkę, często słychać tę nazwę w wiadomościach, dziś toczą się tam intensywne walki. W tamtym czasie żołnierze mieszkali w ziemiankach, a obie strony ostrzeliwały się wzajemnie z różną intensywnością. Nie było wielu ofiar. Jeśli się dobrze zapłaciło, można było  z Popasnej wrócić na linię frontu taksówką. A w samej Popasnej toczyło się jakieś życie. Działały sklepy, nawet kawiarnie, cukiernie, w których żołnierze kupowali urodzinowe torciki (takiego słowa używa autor – nie torty, ale torciki), ludzie mieszkali w domach, w których część okien pozabijano dyktą, w niektórych blokach wyższe piętra straszyły szczerbami, ale życie toczyło się swoim ustalonym trybem. Nie tak jak przed wojną, ale jakoś. Na front od czasu do czasu przyjeżdżali wolontariusze z darami. Kiedy Artem Czech siedział w okopach, jego żona, poetka Iryna Cyłyk, wydała książkę i wyruszyła na spotkania z czytelnikami. Także do Donbasu. Z dala od linii frontu życie toczyło się normalnie. Gdy Artem Czech dostał przepustkę, aby się tam z nią spotkać, mieszkali w dobrym hotelu, rano schodzili na śniadanie. A na samym froncie? Niewiele się działo, czekanie i w dużej mierze nuda. Chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, zwłaszcza dziś, do wojny można się przyzwyczaić, po prostu staje się nudna. („Tacy ludzie, tacy monumentalni”)

Ale oczywiście to nie jest tak, że życie na froncie nie przynosi kosztów. Przynosi i to olbrzymie. Artem Czech pisze o poczuciu nieprzystawalności i nierzeczywistości spowodowanym nagłym wyrwaniem z poprzedniego życia i kontrastem między tym, co robił jeszcze niedawno, a co robi na froncie. Jak pisze: Tutaj bardzo wiele rzeczy traci sens. Ścieżki rowerowe, wizy do Europy, babeczki jedzone w ulubionej kawiarni. To wszystko, o co zabiegał w poprzednim życiu. O linii frontu, gdzie przebywa, mówi, że jest tam jak w średniowieczu. („Doskakaliśmy się”) Poza tym trudno będąc tam, nie myśleć o śmierci. Chociaż wojna toczy się niemrawo, to jednak można zginąć. Czy się boi? Raczej następuje proces racjonalizacji i pogodzenia się z tym, że i jemu może przytrafić się coś złego. Im bliżej do terminu demobilizacji, tym większe poczucie, że jednak się uda. Pojawiają się wreszcie pytania: po co tu jest, czy warto, czy to ma sens? Czy jest wściekły, że musi siedzieć w okopach, czy przyjmuje to jako swoją powinność? Oczywiście to drugie. Ktoś musi, żeby nie puścić ich dalej. To niemal wierny cytat. Ale to wszystko jest płynne. Bo kiedy trafia na przepustkę do tamtego dawnego świata, po kilku dniach to świat wojny wydaje się odległy i dziwny. 
 
No tak, wiem, żołnierze są po to, żeby cierpieć niewygody i w miarę możliwości bronić ojczyzny. (…) Dlatego teraz taplasz się w błocie, sadzy i oleju napędowym, dzielisz dach ziemianki z drobnymi gryzoniami, śpisz z otwartymi oczami i wierzysz w niewidzialne szczęście, żeby potem z czystym sumieniem i w wolnym od zgnilizny państwie jechać na nowiuteńkim niebieskim cruiserze prościuteńko do Europy. („Doskakaliśmy się”)
 
Na pewno wielu osobom towarzyszy pytanie, czy wypada, kiedy trwa wojna w Ukrainie, cieszyć się przyjemnościami życia. Też miewam wyrzuty sumienia, ale ktoś mądry, nie pamiętam już kto, powiedział (?), napisał (?), że w końcu Ukraińcy biją się o to, aby móc jeździć tymi ścieżkami rowerowymi i chodzić na ulubione babeczki do modnej kijowskiej kawiarni.

I na koniec jeszcze jedna refleksja. Obraz ukraińskiej armii, jaki wyłania się z książki Artema Czecha, jest oględnie pisząc, niezbyt pochlebny. Bałagan, sprzeczne rozkazy, bieda, kradzieże, alkohol, kontrabanda i inne podobne zjawiska. Gdybym czytała „Punkt zerowy”, zanim wybuchła wojna, byłabym pełna obaw, co do jej losów. A przecież rzeczywistość okazała się nieoczekiwanie dla wszystkich zupełnie inna. Armia radzi sobie bardzo dobrze, coraz śmielej mówi się o tym, że i bitwa o Donbas może zostać wygrana. (Teraz już wiadomo, że raczej żadnej bitwy nie będzie.) Co się stało? Czy w ciągu tych kilku lat zaszła taka zmiana, czy nie było aż tak źle, jak widział to autor? No i Ukraińcy nie mają wątpliwości, że muszą walczyć. Zadaję sobie jeszcze jedno pytanie: jeśli ta wojna jednak nie skończy się szybko, będzie trwała latami, czy znowu przejdzie w taką fazę pełzającą i będzie wyglądała tak, jak opisał to Artem Czech w swojej książce?

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że „Punkt zerowy” warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty