Długo trzeba było czekać na najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej tym razem nakręcony wspólnie z Michałem Englertem. Spółka nie jest nowa, współpracują z sobą od dawna, ale dotąd Englert był współscenarzystą i oczywiście operatorem. Tym razem w końcowych napisach pojawia się jako współpracownik Szumowskiej. "Śniegu już nigdy nie będzie" pokazano na festiwalu w Wenecji, gdzie dostał nagrodę specjalną. Był też polskim kandydatem do Oskara, ale nie znalazł się na liście nominowanych. Za granicą miał dobrą prasę, w Polsce różnie. Przepadł zupełnie w Gdyni. Szumowska należy do tych reżyserek, których filmy zawsze oglądam, niektóre bardzo cenię i przeżywam, inne mnie rozczarowały. Te pierwsze to "33 sceny z życia" (bardzo mi bliski, z wielu powodów odebrałam go bardzo osobiście), "Body/Ciało" i "W imię" z przejmującą rolą Andrzeja Chyry, no i dokument "A czego tu się bać". Te drugie "Sponsoring" i szczególnie "Twarz", która wykorzystywała stereotypy opisujące polską prowincję i jej mieszkańców.
Wybierając się na "Śniegu już nigdy nie będzie" obawiałam się właśnie tego - tym razem stereotypowego obrazu wyższej klasy średniej. W piątek rano wysłuchałam dyskusji w ulubionym przeze mnie Nowym Tygodniku Kulturalnym (Reaktywował się w grudniu w formie podcastu. Ukazuje się rzadziej, bo co dwa tygodnie, ale za to trwa ponad godzinę. W piątek można było wysłuchać już dwunastego odcinka!), która tylko podsyciła moją ciekawość, bo głosy były podzielone. Przyznam, że szłam nastawiona raczej sceptycznie. Wyszłam mile zaskoczona i przede wszystkim poruszona. Być może nastrój udzielił się i innym widzom, bo długo nikt nie ruszał się z miejsca. Od razu rozwieję wątpliwości - nie kupiłam najnowszego filmu Szumowskiej w całości i bezkrytycznie, mam zastrzeżenia, ale może najważniejsze jest to ostateczne wrażenie? Ten nastrój smutku i przygnębienia, który na mnie spadł? To, że nie mogłam się otrząsnąć po seansie? Że słoneczne i ciepłe przedpołudnie, dawno niewidziane tłumy beztroskich ludzi na głównym placu mojego miasta, pełne kawiarniane ogródki zupełnie nie przystawały do nastroju wywołanego filmem i wydały mi się jakimś nieporozumieniem? A teraz do rzeczy.
"Śniegu już nigdy nie będzie" to historia Żeni, który przyjeżdża do Polski z Ukrainy i zyskuje uwielbienie mieszkańców, a przede wszystkim mieszkanek, zamkniętego luksusowego warszawskiego osiedla, w którym mieszka wyższa klasa średnia. Jest masażystą, próbuje hipnozy, jego klienci i klientki wierzą, że ma cudowną moc w rękach. On kiedyś też w to wierzył. Masując, wysłuchuje żalów, złośliwych uwag pod adresem sąsiadów, jest świadkiem ich domowego życia, widzi, z jakimi problemami się zmagają - pustką, samotnością, brakiem bliskości. Otwierają się przed nim. Uzdrawia nie tylko ich napięte stresem ciała, ale także dusze. Staje się kimś w rodzaju psychoterapeuty. Żenia to postać tajemnicza. Jest bacznym obserwatorem, niepytany milczy, rozgląda się wokół, uśmiecha się nieśmiało. Stopniowo poznajemy historię jego dzieciństwa, ale nigdy nie poznamy jego dalszych losów. Kim jest?
W planie realistycznym Ukraińcem mieszkającym w Polsce, imigrantem, obcym. Stosunek do niego ludzi, których masuje, jest odzwierciedleniem schizofrenicznej postawy Polaków wobec obcych. Z jednej strony potrzebujemy ich, bo wykonują różne niezbędne prace, z drugiej w swojej masie są odbierani jako zagrożenie i niepotrzebny balast. Kiedy bohaterka grana przez Maję Ostaszewską zagalopuje się i zacznie wyrażać niepochlebne opinie o imigrantach, natychmiast ugryzie się w język i zacznie Żenię przepraszać. Niech pan nie bierze tego do siebie, naprawdę jestem tolerancyjna, pan jest przecież inny, powie. Ta sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Nikogo nie interesuje, kim jest Żenia, gdzie mieszka, jaką ma za sobą historię, co myśli. Niczego o nim nie wiedzą ani nie próbują się dowiedzieć. Żenia zrobił swoje, Żenia może odejść. Nawet ochroniarz monitorujący osiedle i strzegący, aby na jego teren nie wszedł nikt niepożądany, czuje się od niego lepszy. Tyle plan realistyczny.
Ale jest jeszcze drugi - metaforyczny, symboliczny. Bo film Szumowskiej jest rozgrywany na tych dwóch płaszczyznach. Co jakiś czas oglądamy sceny będące obrazem marzeń, pragnień i lęków bohaterów. Ich tłem jest las, ponury, dziki, ciemny. Kim jest Żenia w planie symbolicznym? Wyrazem tęsknot duchowych? Siły, która może nas uratować? Albo tylko pozorów tej siły i duchowości? Odpowiedzi mogą być różne, a może nie musimy wcale ich szukać? Może powinno pozostać niedopowiedzenie, tajemnica? I właśnie, o dziwo, ta druga warstwa sprawiła, że tak na mnie podziałał. Bo Małgorzata Szumowska pokazuje w swoim filmie świat dystopijny, a może bardziej przeddystopijny. Świat, nad który nadciąga katastrofa. Świat podziałów, murów, świat zabetonowany, w którym zieleń to tylko skrawek ogródka, świat monitorowany, inwigilowany, świat brzydoty i pauperyzacji z enklawami luksusu. To strzeżone osiedle jest w gruncie rzeczy koszmarne (Bardzo jestem ciekawa, gdzie film kręcono.), tak jak koszmarne jest blokowisko, na którym mieszka Żenia. Oczywiście to obrazy celowo wykrzywione. Przecież te osiedla z wielkiej płyty są dziś często o wiele bardziej przyjazne niż koszmarki budowane przez deweloperów. Więcej w nich zieleni, przestrzeni, powietrza. Jest w filmie Szumowskiej wiele tropów kierujących widza w stronę dystopii. Wystarczy zwrócić uwagę choćby na to, jak pokazywane są dzieci. I warto zastanowić się, dlaczego tak? Nie chcę pisać dokładniej, aby nie zdradzać wszystkiego.
Czas w końcu przejść do tego, co mnie drażniło. Po pierwsze było tak, jak się spodziewałam - obraz mieszkańców osiedla jest zbudowany na stereotypach. Teraz jednak myślę, że, inaczej niż w "Twarzy", której nie potrafię bronić, tu być może jest to zabieg celowy. Na pewno daje od czasu do czasu efekt komediowy, parodystyczny. Czy o to chodziło? A po drugie irytować może zbyt łopatologiczna symbolika - strzeżone osiedle jest jak Europa, która broni się przed imigrantami. Mimo tych zastrzeżeń film Szumowskiej nie pozostawił mnie obojętną. Mam w głowie stale niepokojące obrazy i niepokojący nastrój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz