"Sponsoring" Małgośki Szumowskiej

To kolejny film, na który niecierpliwie czekałam, ale tym razem spełnienia nie było. Nie wiem, czy to wina poprzedzającej go ostrej kampanii promocyjnej, od której uciec nie sposób, czy też może słabość tkwi w samym obrazie. Już nigdy się nie dowiem, na ile świeżość spojrzenia spowodowałaby emocjonalny odbiór tego, co na ekranie. Owszem, oglądałam z zainteresowaniem, które w pewnym momencie przerodziło się niestety w lekkie znużenie, aby pod koniec znowu powrócić, ale cały czas patrzyłam chłodnym okiem, bez emocji, a chyba nie o to chodziło Szumowskiej. Nic mnie nie zaskoczyło, nie zobaczyłam niczego, czego bym się nie spodziewała. A szkoda, bo od "33 scen z życia" bardzo kibicuję reżyserce. Powiem więcej: wiele jej poglądów i doświadczeń jest mi bliskich. Tym bardziej mi żal. Film jest dobry, ale tylko dobry. Raczej nie z tych, które pozostają w pamięci na dłużej. To, co napisałam, nie oznacza, że odwodzę kogokolwiek od wybrania się do kina na "Sponsoring". Pójść warto, choćby dla trzech aktorek: Juliette Binoche, Anais Demoustier i Joanny Kulig. No i jeszcze jedno: uważam, że francuski tytuł o wiele lepiej oddaje istotę filmu. Polski jest trochę mylący, zawęża problematykę, sprowadzając ją do kina społecznego. Ale o tym w dalszej części.

A francuski tytuł brzmi "One" i to on jest kluczem do odczytania filmu Szumowskiej. Bo dostajemy tu portrety trzech kobiet: dwóch studentek, Charlotty vel Loli i Alicji, oraz Anne, kobiety w średnim wieku, dziennikarki. Wszystkie konfrontują się ze swoją seksualnością.

Najmniej skomplikowana wydaje mi się Polka, Alicja. Spontaniczna, trochę prymitywna, pewna siebie. Zdaje się zupełnie nie żałować dokonanego wyboru. Być może pewność siebie, którą wręcz prowokuje Anne, daje jej materialna pozycja, jaką osiągnęła. To ona narzuca ton ich rozmowie, od początku dominuje i prowadzi grę. Bawi ją niepewność dziennikarki, zawodowa uprzejmość, ogłada, widoczne skrępowanie. W gruncie rzeczy chyba nią gardzi: od czasu do czasu złośliwie, po polsku komentuje jej zachowanie. Alicja nie widzi nic złego w tym, co robi. Lubi niczym nieskrępowany seks. Nie wstydzi się swojego zajęcia, a w rozmowie z Anne wręcz chełpi. Miałam wrażenie, że swoboda, z jaką podchodzi do swoich seksualnych doświadczeń, daje jej przewagę, poczucie wyższości. Mimo że młodsza, czuje, że w tej dziedzinie mogłaby swoją rozmówczynię niejednego nauczyć. Na pewno burzy jej spokój.

Zupełnie inna jest Lola. Niby też pewna siebie, ale w głębi duszy subtelna, nieśmiała, wrażliwa. Nawet jej powierzchowność jest odmienna: piegowata twarz czyni z niej bardziej niewinną dziewczynkę (nie lolitkę) niż kobietę. Ma chłopaka, który oczywiście nie wie, jak dorabia jego dziewczyna. Początkowo bagatelizuje swoją sytuację. Ona też twierdzi, że lubi to, co robi. Z czasem okazuje się, że w jej przypadku nie jest to wcale takie proste. Przeszkadzają jej ciągłe kłamstwa, do których musi się uciekać przed rodzicami i chłopakiem. Lawirowanie, kluczenie, aby niczego się nie dowiedzieli. Ma też za sobą przykre i niebezpieczne doświadczenie: seks z sadystycznym klientem (Andrzej Chyra). I chyba nie zawsze to, co robi sprawia jej przyjemność. Czasem wyraźnie się zmusza i odbębnia pańszczyznę. Przeżyje też rozczarowanie: wydaje się jej, że z jednym z mężczyzn może połączyć ją coś więcej, ale on szybko sprowadzi ją na ziemię. Dla niego Lola jest tylko dziewczyną, której płaci za seks. Jego namiętność jest tylko fizyczną namiętnością. Łajdaczy się z nią (to jego określenie) w przerwie na lunch. A ona ponosi koszty tej relacji: już nie potrafi jak dawniej być ze swoim chłopakiem, coś się zaczyna psuć. Inne są też jej spotkania z Anne. Z czasem stają się bardziej szczere i przyjazne. Obdarza ją zaufaniem, a na końcu zdradzi jej swoje prawdziwe imię, Charlotte.

Dlaczego to robią? Odpowiedź jest dość oczywista i wcale nie odkrywcza: dla pieniędzy. Wydaje im się, że to przyjemniejszy i bezbolesny sposób na zapewnienie sobie lepszego statusu materialnego. Wolą sponsoring niż harówkę w knajpie. Chcą mieć wszystko od razu. Można zapytać: czy Alicja musi studiować w Paryżu, skoro jej na to nie stać? A Charlotte koniecznie chce zmyć z siebie zapach blokowiska, z którego się wywodzi. Czy uważają, że się prostytuują? Chyba nie. Być może jednak prowokatorka Alicja wcale nie obraziłaby się, gdyby nazwać ją dziwką. W każdym razie nie robią wrażenia ofiar.

No i wreszcie najważniejsza z całej trójki, główna bohaterka, Anne. Spotkania z Alicją i Lolą burzą jej spokój. Nie potrafi tak jak jej mąż traktować ich z pogardą. Czuje się wobec nich winna. Ona nigdy o nic nie musiała walczyć, pewnie pochodzi z zamożnej francuskiej rodziny. Jej synowie też nie będą musieli o nic walczyć. Starszy, licealista, buntuje się przeciwko mieszczańskiemu stylowi życia rodziców. On gardzi tym, za czym tęskni Lola. Przynajmniej tak mu się wydaje. Jego bunt sprowadza się do opuszczania szkoły i słownych deklaracji. Nic więcej za nim nie idzie. Czy potrafiłby się wyrzec wygodnego życia? Ale to nie o nim mam pisać, wracam zatem do głównej bohaterki. Anne drażni codzienność: przewidywalna, nudna, pełna dokuczliwych drobiazgów. Świetne są sceny, kiedy poirytowana walczy ze złośliwą lodówką czy wózkiem na zakupy. Czuje się zamknięta w konwencjonalnej codzienności. Obserwujemy ją w ciągu jednego dnia, kiedy musi skończyć artykuł i jednocześnie przygotować elegancką kolację dla znajomych męża, z którymi nic jej nie łączy. A pomiędzy jednym i drugim utarczki z synami, pretensje do męża, jakieś porządki. Można powiedzieć: czego chcesz kobieto, przecież żyjesz sobie wygodnie, nie musisz martwić się o nic, szukasz dziury w całym. Ale dostatek rodzi pustkę. Czy sens jej życiu ma nadawać patroszenie ostryg na wykwintną kolację dla mężowskiego szefa, z którym nie czuje żadnego powinowactwa dusz? Nie przypadkiem tej scenie towarzyszy muzyczne gloria jak ironiczny komentarz. Czy o to tylko chodzi? Pod wpływem spotkań z dziewczynami  Anne uświadamia sobie rutynę swojej relacji z mężem, uczuciowe wychłodzenie. Nagle czuje się niespełniona i niezaspokojona seksualnie. Tym boleśniej to ją dotyka, że w komputerze męża (i syna) znajdzie filmy pornograficzne. A może i jej mąż korzysta z usług takich dziewczyn jak Alicja i Lola? Przecież Charlotta opowiada jej, że jej klienci są żonatymi mężczyznami i od niej wracają potulnie do swoich żon. Skoro Anne i jej mąż chcą tego samego, dlaczego nie mogą się spotkać? Czy rutyna codzienności zabija namiętność? Czy tak to się musi skończyć? Czy Anne jest niezaspokojoną przez obojętnego męża ofiarą, czy może to ona nie potrafi go zaspokoić, dotąd obojętna na tę sferę życia?  A może wystarczy szczera rozmowa? Film nie udziela odpowiedzi. A próba ratowania związku, jaką podejmuje Anne, wypada żałośnie. Jest rozpaczliwym błaganiem o bliskość, namiętność, a może chęcią wyzwolenia namiętności w sobie. Jak, wobec tego, rozumieć ostatnią scenę filmu? Radosne śniadanie w rodzinnym gronie, a w tle wzniosła muzyka. Ironia? Pogodzenie? Po chwilowym szaleństwie i buncie wszystko wraca na stare, dobre, wygodne tory? Tak jest dobrze? Nie wiem, mam problem z interpretacją.

Film ma  tytuł "One" (ten francuski), ale gdzieś w tle, wcale nie tak niewyraźnym i nieważnym, pozostają oni, mężczyźni: klienci, mężowie ochoczo korzystający z usług dziewczyn, które sponsorują, co nie przeszkadza im wyrażać się o nich pogardliwie. W czym są od nich lepsi? Tacy zwyczajni, porządni mieszczanie. Tak jak Alicja i Lola są zwyczajnymi studentkami. Każdy może być takim mężczyzną, co świetnie pokazuje scena kolacji, kiedy to wyobraźnia Anne gromadzi wokół stołu wszystkich klientów obu dziewczyn i sadza ich pomiędzy zaproszonymi gośćmi, nagimi jak tamci.

To tyle. Sporo refleksji po obejrzeniu, ale w czasie seansu emocjonalny chłód, a ja lubię, kiedy film mnie porusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty