"W imię" Małgośki Szumowskiej

"W imię" Małgośki Szumowskiej to kolejny film, na który czekałam. Aby wybrać się do kina, niepotrzebne mi było potwierdzenie jego wartości nagrodami na gdyńskim festiwalu. Są reżyserzy, których filmy ogląda się w ciemno, co nie oznacza, że zawsze wzbudzają zachwyt. Od "33 scen z życia" Szumowska należy do ich grona. Wprawdzie "Sponsoring" już mnie tak nie zachwycił, pozostawił obojętną, ale zaufania do reżyserki nie nadwyrężył. "W imię" wchodziło na ekrany poprzedzone udziałem w licznych festiwalach, nagrodami w Gdyni i dobrą prasą. Byłam, widziałam i dołączam do grona admiratorów. Opowieść o księdzu, który zakochuje się w młodym chłopaku ze swojej parafii, to film z jednej strony bardzo chłodny, zdystansowany, niemal dokumentalny, z drugiej przesycony emocjami, pełen symbolicznych scen, aluzji do innych dzieł kultury (przede wszystkim o tematyce religijnej). Dramat głównego bohatera naprawdę przejmuje i porusza. Na pewno przyczynia się do tego kreacja Andrzej Chyry. Aktor jest powściągliwy, wyciszony, gra gestem, spojrzeniem. Jest w nim coś takiego, że współczujemy jego postaci, po prostu ją lubimy. Nie da się o niej zapomnieć. Ale nie tylko nagrodzony w Gdyni Chyra zasługuje na uznanie. Także Łukasz Simlat, ale może przede wszystkim ci wszyscy naturszczycy, chłopcy z mazurskiej wsi, którzy grali swoich rówieśników, a pośród nich zawodowiec, Tomasz Schuchardt, tak zakamuflowany, że dopiero napisy końcowe uświadomiły mi, że grał jednego z bohaterów. Mnie podobały się także piękne zdjęcia Michała Englerta. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nie przyjmuję filmu bezkrytycznie, mam kilka zastrzeżeń do scenariusza. Nie zmienia to jednak faktu, że długo nie mogłam o nim zapomnieć. Ale kto spodziewał się obrazu interwencyjnego, publicystycznego, a temat do tego prowokował, może czuć się zawiedziony, bo to kino psychologiczne o dramacie człowieka. Tyle tytułem wstępu i zachęty skierowanej do tych, którzy zastanawiają się, czy warto wybrać się do kina. A w drugiej części szczegóły dla kinomanów, którzy "W imię" już widzieli. PS. Chcąc zachować obiektywizm, informuję, że w internetowym wydaniu Wyborczej mignęła mi zapowiedź listu czytelnika, zwykłego widza, jak się przedstawił, który na najnowszym filmie Szumowskiej nie zostawił suchej nitki, nazywając go "niedorobionym snujem". Ale jemu nie podobał się też "Wymyk", "Erratum", "Nieulotne" a nawet "Sztuczki". Cóż, najwyraźniej inne kino lubimy.

Film zaczyna się od sceny beztroskiej zabawy w lesie nad jeziorem. Ale radosny śmiech nagle przeradza się w agresję skierowaną przeciwko niepełnosprawnemu umysłowo chłopakowi. Padają rozmaite wyzwiska, także ty Żydzie. Ten wybuch przeraża. W takim środowisku pracuje ksiądz Adam. Młody, wysportowany, ugania się za piłką razem ze swoimi podopiecznymi albo uprawia jogging w lesie. Najczęściej w cywilnych ciuchach, dżinsach, podkoszulku albo w markowym dresie, takich butach do biegania, w wełnianej czapeczce na głowie i z nieodłącznymi słuchawkami w uszach. Gdyby znalazł się jakiś widz, który nic nie wiedziałby o filmie Szumowskiej, co oczywiście jest raczej niemożliwe, początkowo na pewno nie zorientowałby się, że główny bohater jest księdzem. Dopiero w którejś z kolejnych scen widzimy go, jak wygłasza w kościele kazanie. Ksiądz Adam łączy w sobie sacrum z profanum. Prowadzi ośrodek resocjalizacyjny dla trudnych chłopaków, jest ich wychowawcą, pilnuje budowy, gra w piłkę i biega, aby zaraz potem spełniać swoje kapłańskie obowiązki. Odprawia mszę, wygłasza emocjonalne kazania, prowadzi procesję. Stara się być dla swoich podopiecznych autorytetem na boisku i w kościele. Ciepły, spokojny, rozważny, cierpliwy, stanowczy, ale jednocześnie zdystansowany. Jest między nim a innymi jakaś bariera. Głęboko ukrywa to, co go dręczy, co naprawdę przeżywa, z czym się zmaga, przed czym się broni. Waży gesty i słowa. Na szczerość pozwala sobie, udręczony do granic, tylko w rozmowie z siostrą. Ale i ona nie chce go wysłuchać, jak twierdzi, dlatego, że jest pijany. Ksiądz Adam doskonale wie, że gdyby jego tajemnica wyszła na światło dzienne, to w środowisku, w którym żyje, byłby skończony.Słowa pedał, ciota, Żyd to w tym wiejskim i męskim towarzystwie prawdziwe kamienie obrazy. Ale przecież nie tylko o to chodzi. Gdyby na tym polegał kłopot, pewnie próbowałby zmienić otoczenie. Istota problemu tkwi w nim samym. Jest księdzem zobowiązanym do celibatu, a jednocześnie homoseksualistą. Głęboka wiara zderzona z pożądaniem i uczuciem są przyczyną duchowego rozdarcia. Próbuje się przed tym bronić, ale cierpienia nic nie jest w stanie zniwelować. Nie pomoże bieganie, które ma być lekarstwem. Modlitwą i zmęczeniem fizycznym. Film Szumowskiej pokazuje człowieka w egzystencjalnej pułapce, w sytuacji, z której żadnego wyjścia nie ma. Jest zmaganie się z samym sobą, bezradność, cierpienie. Ale najbardziej przeraża całkowita samotność. Ksiądz Adam, mimo że otoczony ludźmi, jest przeraźliwie samotny, pragnie bliskości. Nic dziwnego, że od czasu do czasu pociechę znajduje w alkoholu. Kiedy przychodzi wieczór, zostaje sam w pokojach pustej plebanii. Udręką są bezsenne noce. Nikomu nie może powiedzieć o swoim cierpieniu. Nikt nie może mu pomóc. Nikt by go nie zrozumiał. Zostałby wyszydzony, zgnojony albo wprawiłby swoim wyznaniem w zakłopotanie. Co by było, gdyby próbował zwierzyć się Michałowi, z którym współpracuje? Najprawdopodobniej jego przyjaciel, czy na pewno?, nie wiedziałby, co z tym wyznaniem zrobić. Nawet wyspowiadać się ksiądz Adam nie ma komu. Tak naprawdę tu nikt z nikim szczerze nie rozmawia, nie ma prawdziwej bliskości, serdeczności, przyjaźni. Wymiana zdań, komunikatów, chciałoby się powiedzieć, ogranicza się do problemów życia codziennego, żartów, śmiechów, plotek, obmawiania. W tym męskim świecie nie okazuje się uczuć, nie rozmawia o tym, co dręczy. Dla Michała nawet sformułowanie grzechów w czasie spowiedzi to problem. Jest tak skryty, że nie przyznał się do tego, że był kiedyś w seminarium. Tylko Ewa, jego żona, próbuje mówić o swojej samotności. Co udręczony ksiądz Adam może jej poradzić? Co może poradzić chłopakowi, który w czasie spowiedzi mówi mu o swoim homoseksualizmie? Bieganie, które jest, jak mówi, modlitwą, problemu przecież nie rozwiąże. Z zazdrością i lękiem patrzy na chłopaków splecionych w miłosnym uścisku. Znowu jest bezradny. Aby rozwiązać problem, pozbywa się kanapy, jakby to ona była winna wszystkiemu. Jest w tym filmie kilka poruszających momentów. To sceny samotnego zmagania się z cierpieniem, sceny alkoholowego szału, ale mnie najbardziej przejmuje rozmowa z siostrą. Ciche, zrezygnowane wyznanie. Co mam z tym zrobić?, zdaje się pytać. I jeszcze wyrzuty sumienia z powodu samobójstwa podopiecznego. Jest też jedna scena piękna, scena miłosnego spełnienia. Czuły uśmiech, bliskość drugiego człowieka, ulga, chwila szczęścia. Tylko co dalej?

A na koniec chciałabym wspomnieć o kilku wątpliwościach. Może najmniej czepiałabym się tego, że obiektem fascynacji księdza Adama jest Dynia, dobry, chociaż prosty, wiejski chłopak, być może trochę ociężały umysłowo. Uczucie wszak nie wybiera. A może w grę wchodzi tylko fizyczność? A może jakiś rodzaj duchowego porozumienia? Pewnie nieprzypadkowo Mateusz Kościukiewicz swoim wyglądem przypomina Chrystusa. Większe pretensje mam o to, że nie do końca zrozumiałe jest, dlaczego ksiądz Adam obwinia się o śmierć swojego podopiecznego. Niedopowiedzenia, skrótowość, dokumentalny charakter filmu sprawiają, że nie od razu jasne było, przynajmniej dla mnie, który chłopak popełnił samobójstwo, a już naprawdę domyślać się musiałam, dlaczego to zrobił. To osłabia siłę tej sceny. Ale najbardziej zirytowało mnie zakończenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z jego symbolicznej wymowy (młody chłopak ucieka ze swoją homoseksualnością do seminarium, powiela błąd swojego ukochanego albo po prostu uważa, że to jedyny sposób, aby z nim być), ale nawet symbolika musi być jakoś osadzona. Tymczasem jest zupełnie nieprawdopodobne, aby ten prosty, może nawet upośledzony chłopak mógł studiować w seminarium. Moje głębokie poczucie realizmu buntuje się przed takim zakończeniem. To wszystko jednak nieważne w obliczu emocji, jakie film Szumowskiej we mnie wywołał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty