"Body/Ciało"

Koniec filmowego maratonu (na szczęście, bo książki czekają). Maratonu niezwykle satysfakcjonującego. Od wtorku do soboty cztery bardzo ciekawe, udane filmy. Nieraz utyskuję w swoich notkach, że tak czekałam, tak się cieszyłam, a tu wielkie nic, poczucie straconego czasu. Tym razem cztery trafienia, a na koniec akcent najmocniejszy, najnowszy film Szumowskiej, oczekiwany, chwalony, nagrodzony za reżyserię na tegorocznym Berlinale, "Body/Ciało". Trochę się bałam, bo balon nadziei mocno nadmuchany, ale tym razem bingo, spełnienie. Reżyserka wraca tym filmem do tematu, który znamy z najgłośniejszego jej obrazu, "33-tu trzech scen z życia", i znakomitego dokumentu "A czego tu się bać", czyli do problematyki śmierci i utraty. Nie tyle pyta, czy jest coś po, ile pokazuje głęboką potrzebę wiary, że tak. Nie robi tego w kontekście religijnym. Jej bohaterowie po prostu nie potrafią pogodzić się ze śmiercią najbliższych i dramatycznie szukają kontaktu z nimi. Ale przecież ten film traktuje nie tylko o tym. To także psychologiczna opowieść o relacji ojca z córką, studium samotności, no i opowieść o ciele. Prawdziwym, chciałoby się napisać niepięknym (albo brzydkim), ale to po prostu ciało zwyczajne. Natomiast nie jest to film o anoreksji, jak się mówiło, kiedy Szumowska jeszcze nad nim pracowała. Ta choroba to tylko pretekst dla opowiadanej historii. A na dodatek znakomite aktorstwo. Janusz Gajos, Maja Ostaszewska, debiutantka Justyna Suwała, ale także w rolach epizodycznych odważna do granic Ewa Dałkowska i Adam Woronowicz. Na koniec tej części jeszcze dwie uwagi. "Body/Ciało" to film do rozmyślań, raczej chłodny, intelektualny, taki spod znaku dawnego Zanussiego, niż działający na emocje, inaczej niż "W imię". Świetnie się go ogląda, bywa zabawny, chociaż to na pewno nie czarna komedia, jak pisano przed premierą. To rozmowa serio, ale, jak w życiu, zdarza się, że wybuchamy śmiechem w najtragiczniejszych momentach. Wstęp zakończę tradycyjnie zaproszeniem do lektury ciągu dalszego, ale tylko tych, którzy film już widzieli, a do pozostałych wołam gromkim głosem: IDŹCIE DO KINA!

Muszę wyznać, że kiedy jakiś czas temu zobaczyłam w kinie zwiastun najnowszego filmu Szumowskiej, lekko się przestraszyłam. Duchy? Seanse spirytystyczne? Jakaś nawiedzona damulka? To na serio? Otóż na serio, ale na szczęście nie tak, jak się obawiałam w pierwszym momencie (Dlaczego zwątpiłam w moją ulubioną reżyserkę!). Jak napisałam we wstępie, Szumowska wraca w "Body/Ciało" do tematu śmierci i utraty bliskiej osoby. Ta rana zabliźnia się z czasem, ale pustka i wyrwa pozostają. Jak sobie z tym poradzić? Prokurator, który kilka lat wcześniej stracił żonę, udaje, że wszystko jest w porządku. Pracuje, a że w swojej pracy często styka się ze śmiercią, jest z nią oswojony, niejedne okrutnie zmasakrowane zwłoki już widział. Nie dziwi się jak jego młody aplikant, który nie potrafi zrozumieć. Jego wątpliwości zbywa i lekceważy, nie przerywając jedzenia chyba niezbyt smacznych flaków. Popracujesz tyle co ja, nie będziesz zadawał głupich pytań. Tak pewnie myśli. Jest nieco cyniczny, niezbyt sympatyczny, zamknięty w sobie, na świat reaguje spokojnie, bez zdziwienia, na zaczepki córki wzrusza ramionami. Pije, chociaż nie jest to picie na umór. Dlaczego pije? Czy zaczął po śmierci żony, czy robił to już wcześniej? Nie wiemy. Tak jak  nie wiemy, jak zmarła jego żona. Tragicznie. Takie słowo pada w którymś momencie. Może popełniła samobójstwo? To by tłumaczyło, dlaczego córka obwinia go o jej śmierć. Ale przecież nie musiało tak być. Olga może mieć do niego pretensje, bo nie potrafi i nie może zastąpić jej matki. Tak bywa z dziećmi. Oschły, nieczuły, zamknięty w sobie nie jest przecież ideałem ojca. Kiedy spotyka na swojej drodze terapeutkę córki, Annę, która jest jednocześnie medium, okazuje się, że rana po utracie żony nie jest zabliźniona. W mieszkaniu nadal są ubrania zmarłej, jej rzeczy. Prokurator to sceptyk. Nie wierzy, że po śmierci coś jest, tym bardziej nie wierzy w kontakt ze zmarłymi. To, co się dzieje, budzi jego niepokój, irytację i zaciekawienie. Rozumiem go doskonale! Pisząc o tym filmie, nie sposób uciec od własnej poglądów. Jestem sceptyczna jak on, wszystko tłumaczę sobie racjonalnie, albo przynajmniej się staram, a opowieści o kontakcie ze zmarłymi, jakieś sny prorocze, jakieś sprawdzone przeczucia, to wszystko budzi mój lęk. Dlatego odpowiada mi, że ostatecznie nie udało się nawiązać kontaktu ze zmarłą, a list, który miał być wiadomością od niej, napisała córka. Ale twórcy filmu pozostawiają otwartą furtkę, niczego nie rozstrzygają. Kwestie muzyki, która sama się włącza, i awarii ogrzewania nie zostały wyjaśnione. Podobnie jak słowa Anny o tym, że zmarła żona prokuratora woła o pomoc, bo jej ciało jest w wodzie. I rzeczywiście tak było. Zbieg okoliczności? Przypadek? Czy szósty zmysł?

Anna reprezentuje inną postawę. Jak twierdzi, po śmierci synka uruchomiła w sobie zdolność kontaktu ze zmarłymi. Mówi, że jest szczęśliwa, bo ma stały kontakt ze zmarłym dzieckiem. Ale czy rzeczywiście? Czy jej samotnicze życie, za towarzysza ma jedynie ogromnego psa, czy jej nijaki strój, który jest zbroją zakrywającą jej osobowość i ciało (co świetnie w pewnym momencie wytyka jej jedna z pacjentek), czy fakt, że w mieszkaniu nadal stoi łóżeczko zmarłego synka, nie świadczą przypadkiem o tym, że nadal nie pogodziła się z utratą, a jej rzekome kontakty ze zmarłymi to próby pocieszenia, plaster na zbolałą duszę? Ułuda, która pozwala jej trwać, łagodzi ból istnienia. Niełatwo żyć ze świadomością, że wszystko się kończy, że już nigdy się nie spotkamy. Nawet w największych sceptykach i niedowiarkach budzi się czasem irracjonalna nadzieja, że może jednak. Może jednak nie jesteśmy tylko z materii, tkanek, komórek, flaków, obrzydliwych płynów i czego tam jeszcze. To tęsknota za pierwiastkiem duchowym.

Ale opozycją dla ducha, za którym tęsknią bohaterowie, jest owo tytułowe body, czyli ciało. W nim jesteśmy uwięzieni, ono nas przytłacza. Czasem chcemy je ukryć, jak Anna, pod niekształtnymi ciuchami, pod obłą nocną koszulą. Ciała się nienawidzi, jak anorektyczki, które leczą się na szpitalnym oddziale. Niewielu jest takich jak przyjaciółka prokuratora grana przez Ewę Dałkowską, która, nie przejmując się swoim starym, obwisłym, niedoskonałym ciałem, tańczy erotyczny taniec, kusząc swojego kochanka. On też zdaje się być zadowolony. To znakomita, przejmująca, odważna, ale przecież optymistyczna i krzepiąca scena. Brawa dla aktorki, która nie bała się zagrać swoim ciałem. Tacy przecież jesteśmy. Tylko przez chwilę młodzi, piękni i zgrabni, chociaż i wtedy bywamy niedoskonali. A każą nam o tym zapomnieć, udawać, dążyć do wyimaginowanego ideału. Ciało w filmie Szumowskiej jest zwyczajne. Pomarszczone, sflaczałe, pełne wałeczków, zmarszczek, grube albo przeciwnie, wychudzone, stare, a nawet jeśli młode, to też niepiękne. Kamera bezlitośnie, a może z lubością, zbliża się do ciała. Pokazuje jego detale. Owłosione nogi, starcze stopy, zmarszczki, wystające kości. Gdzieś w tle, o czym wspomniałam przed chwilą, jest dążenie do ideału, stąd ta anoreksja. Ciało staje się obsesją, tak bardzo chcemy być doskonali. Tego żąda od nas świat. Ale w filmie nie pojawia się ani na moment, chyba że przeoczyłam, ciało piękne, sztuczne, bo obrobione fotoszopem. Czas zatrzymać mogą tylko fotografie. Pojawiają się co jakiś czas na ekranie. Ogląda je prokurator. Fotografię synka przynosi Anna swojej matce. Oczywiście wiemy, że to oszustwo. Ale zdjęcie chociaż zatrzymuje czas, chociaż fotograf stara się pokazać naszą fizys jak najlepiej, jest przecież kłamstwem, ułudą. Musisz przynieść mi następną, żebym widziała, jak się zmienia, prosi matka Annę (cytat, a raczej próba odtworzenia myśli, z pamięci). Ciało jest wreszcie śmiertelne. Po śmierci bywa jeszcze brzydsze, zmasakrowane, zniekształcone chorobą. Może gdybyśmy naprawdę wierzyli w ducha, w ów niematerialny pierwiastek, przestalibyśmy tak obsesyjnie dążyć do cielesnej doskonałości, znęcając się nad naszymi ciałami.

Osobnym problemem w filmie Szumowskiej jest relacja ojca i córki. Można powiedzieć, że to już widzieliśmy setki razy. Córka, która oskarża ojca o śmierć matki, która ma mu wszystko za złe. To prawda, ale jak to jest tutaj pokazane i znakomicie zagrane. Ile możemy wyczytać z niuansów, gestów, grymasów, spojrzeń, westchnień. Jakie pyszne są zaczepki Olgi, ich zdawkowe dialogi. Jak znakomite są spojrzenia ojca, kiedy córka go prowokuje i próbuje sprowadzić na dobrą bezmięsną drogę. O Boże, znowu, jakie to nudne, zdają się mówić jego oczy. Przyjemność oglądania! Zakończenie budzi nadzieję. Śmiech, który słyszymy, wyzwala. Ale może to też być tylko chwilowe zawieszenie broni. Wszystko pozostaje otwarte. Jak w życiu. Pewnie długa droga przed nimi. Czy ją pokonają?

Kończę już, chociaż pewnie mogłabym jeszcze wydobyć niejedno z filmu Szumowskiej. Jest się nad czym zastanawiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty