Na "Twarz" Małgorzaty Szumowskiej początkowo czekałam bardzo niecierpliwie. Po znakomitym "Body/Ciało" poprzeczka postawiona została niezwykle wysoko, a znakomite przyjęcie na Berlinale uwieńczone Srebrnym Niedźwiedziem obiecywało bardzo dużo. Tymczasem kiedy przyszło do premiery, oprócz dobrych recenzji pojawiły się głosy rozczarowania i krytyki. Że Szumowska wali cepem, że brak filmowi subtelności, że nie zna polskiej prowincji, że to jednak krok wstecz. Piszę to ze smutkiem, bo od znakomitego filmu "33 sceny z życia" na każdy jej nowy obraz czekam z ciekawością. Z tych wszystkich powodów, do których doszedł brak czasu, do kina wybrałam się ponad tydzień po premierze. Szłam, jak zwykle w podobnych przypadkach, z zaciekawieniem, ale i nie obiecując sobie zbyt wiele.
Teraz mogę już napisać, jaki jest mój odbiór "Twarzy". Nie było aż tak źle, jak mogłam się spodziewać, ale też trudno powiedzieć, abym ten film jakoś przeżyła, aby mną wstrząsnął, abym się jakoś specjalnie znakomicie bawiła. Dlatego zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że to jednak krok wstecz. Z filmów o prowincji, które ostatnio obrodziły w polskim kinie, ten obszedł mnie najmniej. Zdecydowanie wyżej stawiam znakomitą "Cichą noc" Piotra Domalewskiego, "Wieżę. Jasny dzień" Jagody Szelc czy "Dzikie róże" Anny Jadowskiej, najmniej w tym gronie utytułowane, dla mnie bardzo ważne. Małgorzata Szumowska chciała się rozprawić z wieloma naszymi wadami - nietolerancją, powierzchowną, pustą religijnością, za którą nic nie stoi, wrogością do obcych, megalomanią, źle pojmowanym patriotyzmem, hipokryzją, nieuctwem, chciwością, prymitywizmem, alkoholizmem, zawiścią. Dostało się też kościołowi i mediom, które wszędzie wietrzą sensację i z wszystkiego zrobią show. Obawiała się skandalu, a może na niego liczyła, a przynajmniej na krytyczne wzmożenie. Tymczasem chyba nic takiego się nie stało.
Zaczyna się z grubej rury - groteskową sceną, świetnie pokazaną, trochę śmieszną, trochę straszną, ale czy rzeczywiście potrzebną? To swoisty prolog do filmu, preludium. Potem w pierwszej części oglądamy szereg innych scen, które pokazują nasze wady. Nasze? Czy jest to portret Polaków, czy portret polskich prowincjuszy? Tej Polski B albo C, którą lubimy obwiniać o całe zło.
Niby pierwsza scena wprowadza widza w konwencję, więc może nie powinnam się czepiać, że wszystko tu rysowane jest grubą kreską, uproszczone, skondensowane. Pewnie takie ma być. Ja jednak wolę subtelność "Cichej nocy" czy "Dzikich róż". Bohaterów tamtych filmów można nie darzyć sympatią, można patrzeć na nich krytycznie, z odrazą, ale można ich też zrozumieć, współczuć im, a nawet polubić. Bohaterów "Twarzy", rodziny Jacka, nie sposób. Wszyscy, poza siostrą graną świetnie przez Agnieszkę Podsiadlik, i dziadkiem, który prawie się nie odzywa, są prymitywni, chciwi, odrażający i chcą, aby wszyscy żyli według jednego wzoru. Klną jak szewcy, piją, mężczyznom brzuchy wylewają się zza pasków, kobiety, usługujące mężom, zajmujące się dziećmi, są tak szare, jakby ich wcale nie było. Tylko matka, w tej roli Anna Tomaszewska, to niezła sekutnica, która z czasem staje się coraz bardziej demoniczna. Wszystko to kondensuje się w kilku scenach. Pierwsza - codzienna popijawa. Druga - śmieszne, groteskowo przerysowane składanie wigilijnych życzeń. Trzecia - pogrzeb. Mogłam coś przeoczyć, te najbardziej zapadły mi w pamięć. Również ksiądz i inni hierarchowie sportretowani są tak, jak możemy tego oczekiwać. Pazerni, nietolerancyjni, hipokryci, ich słowa zupełnie rozmijają się z czynami. Oczywiście Szumowska nie wymyśliła sobie tego. Tacy jesteśmy, takie mamy wady. Pijemy, przeklinamy, zazdrościmy, nasza religijność jest często fasadowa, mnóstwo jest takich księży, więc niby wszystko się zgadza, tym bardziej, że konwencja nie do końca serio, a jednak coś tu nie gra. Nie ma w tym portrecie Polski i Polaków niczego zaskakującego, wszystko jest do bólu przewidywalne. Czy taka jest prowincja? Czy, jak twierdzą niektórzy, tak wyobraża ją sobie Małgorzata Szumowska? Skąd mam wiedzieć. Ja, człowiek miasta, żyjący w swojej bańce, na dobrą sprawę nie mam pojęcia. Mogę się tylko domyślać, że jest nieco bardziej różnorodna.
Z tego tła od początku wyróżnia się główny bohater, Jacek, grany przez Mateusza Kościukiewicza. Ma długie włosy, słucha metalu, chodzi w dżinsowej kamizelce, ma tatuaże, chce wyjechać, a może uciec. Wszyscy traktują go jak dziwaka i odmieńca, rodzina ma chyba nadzieję, że to minie, kiedy tylko się ożeni. Może by wyjechał, może by się ożenił, gdyby nie wypadek, którego konsekwencją jest przeszczep twarzy. Jeżeli coś mnie porusza w tym filmie, to samotność, wyalienowanie i rozpacz bohatera po operacji i powrocie do domu. Żyje, a to jest najważniejsze, ma nową twarz, ale przecież nie jest to twarz ładna. Budzi ciekawość, sensację, ale i odrazę, lęk. Izolowany, odrzucony przez miejscową społeczność, z trudem tolerowany przez rodzinę, no bo trzeba jednak przygarnąć, ale przecież taki dziwny, żeby nie powiedzieć straszny, więc jak. W trudnej sytuacji wspiera go tylko siostra, na pomoc państwa też nie może liczyć. Szumowska skupia się przede wszystkim na wyobcowaniu bohatera, jego problemy bytowe, finansowe są tylko ledwie zaznaczone.
Film jest oczywiście bardzo dobrze zrobiony. Wracają obrazy i sceny. Przystanek autobusowy, most. Spotkania i rozstania. Każde inne, aż w końcu stają się filmową metaforą. To wszystko nie ratuje jednak "Twarzy", która nie zapada w pamięć, co przyznaję ze smutkiem. Mam jednak nadzieję, że kolejnym filmem Małgorzata Szumowska wróci do swojej wysokiej formy, przecież i w przeszłości zdarzały się jej wpadki. Po "33-ech scenach z życia" przyszedł dużo słabszy "Sponsoring', a potem znowu było dobrze ("Imię") albo znakomicie ("Body/Ciało").
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz