Mihail Sebastian "Od dwóch tysięcy lat"

Powody, dla których sięgnęłam po powieść Mihaila Sebastiana "Od dwóch tysięcy lat" (Książkowe Klimaty 2020; przełożył Dominik Małecki) są dwa. Pierwszy - staram się być na bieżąco z literaturami niszowymi, także rumuńską, co oczywiście nie oznacza, że czytam wszystko. Drugim jest autor, o którym usłyszałam kilka lat temu przy okazji innej rumuńskiej powieści, "Powrotu chuligana" Normana Manei. Jej tytuł nawiązuje do eseju Mihaila Sebastiana "Jak zostałem chuliganem". To wtedy pierwszy raz usłyszałam o tym rumuńskim pisarzu. Kupiłam nawet "Dziennik 1935-1944", który uważany jest za jego najważniejszą  książkę, ale niestety dotąd go nie przeczytałam. Mihail Sebastian chociaż żył tylko trzydzieści osiem lat (zginął w wypadku samochodowym w roku 1945), jest ważną postacią rumuńskiej literatury. Właściwie nazywał się Iosif Mendel Hechter. W czasach, kiedy w międzywojennej Rumunii narastały nastroje antysemickie, faszystowskie oraz autorytarne i wielu intelektualistów, na przykład Eliade, Cioran, dało im się uwieść, on pozostał outsiderem, czego świadectwem jest wspomniany "Dziennik 1935-1944" oraz książka, o której dzisiaj.

Nie mam złudzeń, powieść "Od dwóch tysięcy lat" na pewno nie trafi do masowego odbiorcy. Ja oczywiście nie żałuję lektury i polecam, chociaż przyznaję, że zdarzały się momenty nieco nużące, ale zaraz potem dawałam się porwać wcale nie wartkiej akcji, bo takiej tu nie ma, ale rozważaniom snutym przez głównego bohatera-narratora, klimatowi, zdarzeniom. Powieść ma formę dziennika, a może bardziej luźnych zapisków prowadzonych przez głównego bohatera. Jej akcja zaczyna się w grudniu 1923 roku w Bukareszcie, kiedy to dochodzi do antysemickich zamieszek na uniwersytecie. Narrator, Żyd, ale jednocześnie Rumun i człowiek znad Dunaju (Jestem Żydem, jestem Rumunem, jestem człowiekiem znad Dunaju. - tak napisze o sobie kilka lat później) studiuje prawo. Razem z kolegami o żydowskim pochodzeniu jest nękany przez antysemicko nastawionych studentów. Powszechną praktyką są bójki, wyrzucanie z zajęć, niewpuszczanie na wykłady. W końcu uniwersytet zostaje zamknięty na kilka dni. Takie incydenty będzie obserwował bohater również kilka lat później, kiedy zostanie architektem i do Bukaresztu będzie wpadał od czasu do czasu z prowincji, gdzie doglądał budów prowadzonych przez amerykańską firmę, w której pracował. Akcja książki kończy się w latach trzydziestych, w czasach kryzysu ekonomicznego i szerzących się w Europie nastrojów antysemickich i autorytarnych.

Co znajdujemy na kartach powieści? Jak w dzienniku - trochę życia, trochę wspomnień rodzinnych, sporo wnikliwych portretów dalszych i bliższych znajomych bohatera (to ta drobiazgowość czasem mnie nużyła),  ale także refleksje i rozważania, dla których pretekstem są dyskusje światopoglądowe, które toczą jego żydowscy koledzy, i spór ideowy pomiędzy dwoma mentorami narratora - profesorem ekonomii (a może filozofii?) Ghitą Blidaru, a nietuzinkowym architektem, z którym narrator współpracuje, Mirceą Vieru. To dwie wizje świata - tradycja kontra postęp, Rumunia wiejska kontra  Rumunia nowoczesna, prymat natury kontra prymat człowieka. Vieru opowiada się za tymi drugimi alternatywami. Na terenach rolniczych prowadzi budowę kompleksu szybów naftowych dla amerykańskiego konsorcjum. Niestety ten proces modernizacji odbywa się kosztem miejscowej wspólnoty - żeby szyby powstały, trzeba przesiedlić całą wieś. Mieszkańcy się buntują, bo można zbudować nowe budynki, ale nie da się przenieść sadów ani ducha miejsca. A po kilku latach wybuchnie też bunt niezadowolonych robotników. Zdarzenia z odległej przeszłości, a jak współcześnie brzmią. Dziś w podobny sposób eksploatowane są kraje Ameryki Południowej czy Azji, a ofiarą międzynarodowych koncernów też stają się miejscowe wspólnoty, najczęściej reprezentowane przez rdzennych mieszkańców. Zainteresowanych odsyłam do dwóch świetnych i ważnych książek - Artura Domosławskiego "Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary" oraz znakomitej indyjskiej pisarki Arundhati Roy "Indie rozdarte". Drugi konflikt światopoglądowy, ten żydowski, to wybór różnych dróg życiowych. Wśród kolegów narratora są zwolennicy syjonizmu, którzy szykują się do wyjazdu do Palestyny, i komuniści, dla których ważniejsza jest ideowa tożsamość niż żydowska.

Jakie stanowisko wobec tych sporów zajmuje bohater powieści, autor zapisków? Pozostaje neutralny, jest ich wnikliwym, wrażliwym obserwatorem, a nie uczestnikiem. Jak już wspominałam, nie określa go tylko jego żydostwo. Jest Żydem, ale jest Rumunem i człowiekiem znad Dunaju, bo w naddunajskiej miejscowości spędził swoje dzieciństwo i te korzenie są dla niego równie istotne. W sporze dwóch autorytetów też nie opowiada się jednoznacznie po jednej ze stron - i profesor, i architekt są dla niego ważni. Wprawdzie zwiąże się z amerykańskim konsorcjum, będzie pracował razem z Mirceą Vieru przy budowie kompleksu naftowego, ale nie jest głuchy na problemy miejscowej społeczności. Zawsze idzie swoją, osobną drogą, zawsze stoi z boku, czego symbolem staje się samodzielna budowa domu dla profesora Blidaru.

Ta osobność, niechęć do wchodzenia w konflikty jest też widoczna w stosunku bohatera do narastającego antysemityzmu. To bardzo ciekawy wątek powieści i interesująco pokazany. Po przeczytaniu informacji o książce spodziewałam się, że będzie na pierwszym planie. Tak nie jest, bo na pierwszym planie jest życie z całą jego różnorodnością. Jak pisze narrator dramat bycia Żydem nie unieważnia osobistych dramatów. Ale antysemityzm cały czas pulsuje, a narasta w latach trzydziestych. Narrator, chociaż w czasach studenckich był ofiarą wielu antysemickich incydentów, stara się zrozumieć swoich prześladowców, ba, nawet ich tłumaczyć. Bagatelizuje to, co się dzieje. Po latach samokrytycznie stwierdzi, że w młodości był na dobrej drodze, aby stać się żydowskim fanatykiem, dlatego później zawsze stara się zachować dystans, co ma konsekwencje w jego postawie. Kiedy znowu jest świadkiem antyżydowskiej manifestacji, okrzyki skierowane przeciw Żydom, traktuje z pobłażaniem. Nie dostrzega w nich niebezpieczeństwa, w jego uszach brzmią niemal jak refren niewinnej piosenki.  Najmocniejsze są te fragmenty powieści, kiedy autor nagle odkrywa, że niektórzy jego znajomi, dalsi, ale też ci najbliżsi, są antysemitami. I on, i czytelnik, dostają nagle pięścią między oczy, ale po chwilowym zamroczeniu, dochodzimy do siebie. Zdarza mu się słyszeć od nich takie zdania Gdyby wszyscy Żydzi byli tacy jak ty ..., Z Żydami takimi jak ty ... Narrator również ich próbuje zrozumieć, nie zrywa kontaktów, najwyżej wdaje się w dyskusję. Jest mu za nich głupio, to on się wstydzi, chociaż nie ma czego, to oni powinni. 

Po raz kolejny dzięki literaturze przekonuję się, dlaczego tak wielu Żydów do końca czekało, dlaczego nie słyszeli dzwonów alarmowych i nie uciekali, póki jeszcze mogli. Stopniowo przyzwyczajali się do inwektyw, przytyków, antysemickich uwag, a to usypiało ich czujność i pozwalało lekceważyć niebezpieczeństwo. Znakomitym świadectwem takiej postawy i jej konsekwencji jest całkiem niedawno na nowo przywrócona czytelnikom powieść niemieckiego pisarza Ulricha Alexandra Boschwitza "Podróżny". A bohater powieści Mihaila Sebastiana konsekwentnie stoi z boku, pozostając outsiderem. Walczy o siebie, o swoją różnorodną tożsamość, nie chce być wtłoczony w jedną - żydowską, ale nie chce też od niej uciekać. Czy taka postawa w tamtych burzliwych, smutnych czasach miała prawo bytu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty