Artur Domosławski "Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary"

Do książki Artura Domosławskiego "Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary" (Wielka Litera 2013; ostatnio ukazało się kolejne wydanie) przymierzałam się od dawna, ale wyszło jak zawsze. To, że ją w końcu kupiłam i przeczytałam, jest pokłosiem arcyciekawego spotkania z autorem, na którym byłam jesienią. Za jednym zamachem stałam się też posiadaczką "Wykluczonych", a po lekturze "Śmierci w Amazonii" na pewno sięgnę po "Gorączkę latynoamerykańską".

"Śmierć w Amazonii" to książka, której nie da się czytać spokojnie. Złość, przerażenie, bezsilność i poczucie, że nieświadomie prawdopodobnie i my uczestniczymy w tym paskudnym procederze. A co najgorsze, nie bardzo można tego uniknąć. No bo wytworzenie znacznej ilości rzeczy, w których jest choćby odrobina stali albo odrobina złota, zostało okupione krzywdą mieszkańców Ameryki Południowej. Najczęściej tych najbiedniejszych. Nie możemy też mieć pewności, że drewno, z którego zrobiono nasze meble czy podłogi, nie pochodzi przypadkiem z lasów Amazonii. Domosławski opowiada w swoim reportażu o nierównej walce, jaką toczą ludzie mieszkający w brazylijskiej części Amazonii, w okolicach peruwiańskiego miasta Cajamarca i w rejonie Lago Agrio w Ekwadorze. To walka z wielkimi koncernami wypłukującymi złoto ze skał (Peru), wydobywającymi ropę z dzikich niegdyś okolic (Ekwador), eksportującymi drewno, to także walka z wielkimi hutami wytapiającymi surówkę, z wytwórcami węgla drzewnego potrzebnego tym hutom, z hodowcami bydła (to wszystko brazylijska część Amazonii). W sukurs możnym tego świata idą skorumpowani politycy i policjanci, kuci na cztery nogi prawnicy i przestępcy, którzy za pieniądze gotowi są zastraszać, śledzić, pobić, torturować, a nawet zabić lokalnych liderów czy ekologów ośmielających się protestować.

Konsekwencją wycinania lasów, pozyskiwania złota czy wydobycia ropy jest oczywiście katastrofalne zniszczenie środowiska - zatrucie wody i gleby, dewastacja krajobrazu. Za tym idą choroby. A to nie koniec listy nieszczęść. Mieszkańcy tracą swoją ziemię, ogranicza im się dostęp do miejsc, z których wcześniej swobodnie korzystali. Wszystko w imię rozwoju kraju. I nawet jeśli na papierze wszystko się zgadza, tak było w Ekwadorze, który dzięki wydobywaniu ropy z okolic Lago Agrio przez amerykański koncern Texaco (potem Chevron) poprawił swoje ekonomiczne wskaźniki, to nijak nie przekłada się to na wzrost poziomu życia tych najbiedniejszych. Oczywiście nie chodzi o to, aby w ogóle nie wydobywać i nie produkować, ale żeby wielkie, ponadnarodowe koncerny stosowały takie same standardy, jakie stosują na przykład w Stanach, czyli nazywając rzecz po imieniu, dbały o środowisko. Tymczasem traktują kraje Ameryki Południowej jak kolonie. Za zgodą miejscowych polityków. Ale to wszystko nie jest oczywiście takie proste. Kiedy jedni się burzą, buntują, toczą nierówną walkę, inni w zamian za pracę, często niewolniczą, gotowi są nie zwracać uwagi na koszty. Dlatego ekolodzy, działacze NGS-ów, lokalni aktywiści nie przez wszystkich są popierani.

Domosławski operuje konkretami, opowiada o głośnych sprawach, które zbulwersowały opinię publiczną, pisze o ludziach. O zamordowanych Jose Claudio i Marii, ekologach z Praia Alta w Amazonii, o Marco i Mirth'cie z Cajamarci i wreszcie o Pablo z Lago Agrio. Szczególnie ta ostatnia historia jest niesamowita. To opowieść o chłopaku z ubogiej rodziny, który pracując, utrzymując młodszych braci, zdobywał jednocześnie wykształcenie, a potem, kiedy został prawnikiem, rzucił rękawicę amerykańskiemu koncernowi. Proces wygrał, ale walka o odszkodowanie jeszcze się nie zakończyła.

Książka Artura Domosławskiego mimo nutki optymizmu jest jednak bardzo przygnębiająca. Bo walka, nawet jeśli zwycięska, trwa latami, okupiona jest cierpieniem i morderczą pracą wielu ludzi, a wreszcie często bywa wygrana tylko na papierze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty