Ta książka chodziła za mną od dawna. Dziś już nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam o Normanie Manei, rumuńskim pisarzu od lat osiemdziesiątych zeszłego wieku przebywającym na emigracji w USA. Czy znalazłam go na stronach wydawnictwa Pogranicze? Czy dowiedziałam się o jego istnieniu, kiedy kilka lat temu jego książka, o której dziś opowiem, "Powrót chuligana" (Pogranicze 2009; przełożył Kazimierz Jurczak) znalazła się w finale Angelusa? Tak czy inaczej lekturę stale odkładałam, ba, Manea co jakiś czas wylatywał mi z głowy, a wszystko pewnie dlatego, że jego książki nie jest łatwo zdobyć. Kiedy w zeszłym roku Czytelnik wydał "Kryjówkę", natychmiast ją przeczytałam, z czego na tych stronach zdałam relację. Wtedy ponownie przypomniałam sobie o "Powrocie chuligana", ale, jak to bywa, inne lektury sprawiły, że odłożyłam go na święty nigdy. Ale każda książka ma swój czas! Po lekturze znakomitego "Bukaresztu" Małgorzaty Rejmer zapragnęłam przedłużyć przygodę z Rumunią i kolejny raz przypomniałam sobie o książkach Normana Manei. Tym razem działałam szybko. Natychmiast sprowadziłam jego dwie książki z Pogranicza (a przy okazji jeszcze powieści kilku innych autorów). Zaczęłam od wspomnianego "Powrotu chuligana", zbiór opowiadań zostawiając na później. Wczoraj skończyłam czytać, a dziś piszę. (To wczoraj było w październiku, notka nieco przeleżakowała wypierana przez filmy i literackie nowości.)
Muszę przyznać, że książka całkowicie spełniła pokładane w niej nadzieje. Jej lektura przyniosła mi satysfakcję, mimo że momentami nie jest najłatwiejsza (ale też bez przesady). "Powrót chuligana" to powieść autobiograficzna. Manea, rumuński Żyd z Bukowiny, opowiada o życiu swoim i swojej rodziny. Pretekstem do wspomnień i rozliczenia z przeszłością jest wizyta w ojczyźnie po prawie dziesięciu latach spędzonych na emigracji. Kiedy wreszcie zdecyduje się na podróż, a nie przyszło mu to łatwo, najpierw odbędzie inną. Wspomnieniami powróci do czasów dzieciństwa, studiów i lat późniejszych, aż do decyzji o emigracji, też nieprostej. Wspominać będzie swoje miłości, szkolnych i studenckich kolegów, ale przede wszystkim rodzinę. Pamięcią sięgnie do dziadków, opowie o rodzicach i innych krewnych. Nie jest to opowieść linearna. Manea kilkakrotnie powraca do tych samych zdarzeń, wątków i postaci. Robi to także w ostatniej części książki będącej zapisem owego kilkudniowego pobytu w Rumunii, o którym wspomniałam. Nie jest to także opowieść potoczysta i łatwa. Po pierwsze dlatego, że jego wspomnienia fragmentami przypominają eseje, sporo tu różnych, często dość trudnych, rozważań, literackich aluzji i odniesień do innych autorów czy metafor. Taką metaforą jest choćby tytułowy chuligan. Wcale nie jest oczywiste, jak ją rozumieć. Bo mianem chuligana nie określa tylko siebie. Pisze tak też o innych, choćby pisarzach sympatyzujących z faszystowską Żelazną Gwardią. Chuligan to na pewno rozrabiaka. Tak widzi siebie Manea. Człowiek osobny, podążający swoimi ścieżkami. Odkąd opublikował esej o Eliadem, w którym napisał o jego związkach z Żelazną Gwardią, w kraju został uznany za zdrajcę, który własne gniazdo kala, bo podnosi rękę na narodową świętość. Między innymi dlatego decyzję o podróży do Rumunii podjął z takim trudem. Nie wszyscy czekali na niego z radością. Drugi powód, dla którego autobiograficzna opowieść pisarza nie jest, jak pisałam, potoczysta i łatwa, to tragiczna historia Rumunii, Rumunów i samego pisarza. Wielokrotnie na kartach swych wspomnień wraca Manea do, jak pisze, swojej Inicjacji. To rok 1941, kiedy jako kilkuletnie dziecko wraz z rodzicami, dziadkami i innymi bukowińskimi Żydami został deportowany w bydlęcych wagonach do Transistrii, ukraińskiego terytorium podbitego przez Trzecią Rzeszę i Rumunię. Z tego piekła udało się wrócić nielicznym. Wśród nich był Manea i jego rodzice. Ale już dziadkowie nie mieli tyle szczęścia, pozostali tam, pochowani w bezimiennym grobie. A przecież po powrocie nie było lepiej. Najpierw nowa, komunistyczna rzeczywistość. Nacjonalizacja, odbieranie majątków, prześladowania wrogów ludu. Za takiego został uznany ojciec pisarza i zesłany do obozu katorżniczej pracy w Peripravie. Potem rządy szalonego Ceausescu, bieda, wszechwładna Securitate, podsłuchy, donosy, zniewolenie. Gorzka, smutna i nostalgiczna to książka. Jak już pisałam, Manea długo nie potrafił podjąć decyzji o emigracji. Mógł to zrobić znacznie wcześniej. Za rządów Ceausescu Żydzi bez problemu mogli wyjeżdżać z kraju przehandlowani przez komunistyczne władze za dolary (dosłownie). Wtedy się nie zdecydował, nie rozumiał też tych, którzy wyjeżdżali, chociaż ich nie potępiał. Pisarz przejmująco opowiada o rozstaniach z przyjaciółmi, którzy opuszczali kraj na zawsze. Aż w końcu i on, nadal niechętnie, wyjeżdża na kilka lat przed przełomem. Czy zostałby, gdyby wiedział, jak potoczy się historia?
Podobnie jak przywołana na początku tej notki "Kryjówka", w której po przeczytaniu "Powrotu chuligana" można odcyfrować autobiograficzne wątki, jest to książka o emigracji. Mimo że Manea ułożył sobie życie na obczyźnie, mimo że odniósł sukces jako pisarz nie tylko w ojczystej Rumunii, mimo że wśród jego amerykańskich przyjaciół są najwybitniejsi pisarze (wspomina o swoich spotkaniach z Samuelem B. i Philipem; jak się domyślam, chodzi o Bellowa i Rotha), w amerykańskim Raju czuje się obco (wielokrotnie przywołuje adekwatne strofy z ironicznego wiersza Herberta "Sprawozdanie z raju"). Ale obco czuje się też w Rumunii, kiedy do niej wraca. Nie żyją już krewni i niektórzy przyjaciele, nie żyje matka, na której pogrzebie nie mógł być, zmieniły się miejsca, szczególnie Bukareszt (bez trudu odnajdziemy tu to, o czym w swojej książce pisała Rejmer). Rozmowom z dawnymi znajomymi, nawet przyjaciółmi, brak dawnej temperatury. I on i oni wiedzą, że spotkykają się tylko na chwilę, potem każdy pójdzie w swoją stronę. Manea widzi zmiany, ale niekoniecznie są to zmiany, które dają nadzieję. Nie rozumie już swojego kraju. Zmieniły się miejsca, zmienili ludzie. Powrót pisarza do ojczyzny usiany jest rozmowami z duchami przeszłości. Smutkiem i melancholią napawa też świadomość upływającego czasu. Manea pisze o swojej starości, zmęczeniu fizycznym i psychicznym. Nigdzie nie jest u siebie, ani tam, ani tu. Jednak coś zakotwicza pisarza, decyduje o jego tożsamości. To język, jego pierwszy język i jedyny, rumuński. Język narzędzie pracy, które pozwala mu tworzyć, dzięki czemu może zamknąć się w swojej ślimaczej skorupie. Jest więc język rumuński schronieniem i kryjówką przed obcym światem.
Melancholijna, smutna, ale bardzo ciekawa książka. Kogo "Bukareszt" Małgorzaty Rejmer, albo jeszcze inne lektury, zainteresował Rumunią, ten powinien sięgnąć po Maneę, nie zrażając się trudniejszymi fragmentami. Przeczytany w całości "Powrót chuligana" wynagrodzi ten trud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz