Kolejna odsłona indyjskich lektur, na razie ostatnia, i raz jeszcze Arundhati Roy. Tym razem
sięgnęłam po jej trzy eseje (?) wydane w Polsce pod tytułem "Indie rozdarte" (Wielka Litera 2014; przełożył Krzysztof Umiński). Chociaż książka ukazała się w serii Strefa Reportażu, to tylko środkowy tekst można tak zaklasyfikować, pierwszemu i trzeciemu zdecydowanie bliżej do eseju, ale w gruncie rzeczy nie ma o co kopii kruszyć. Temat i temperatura "Indii rozdartych" na tyle mnie zafrapowały, że poszukałam sobie wywiadów z pisarką. Okazuje się, że Arundhati Roy zabiera w swoim kraju głos w ważnych sprawach społecznych. Mówi i pisze głośno, co myśli, wsadza kij w mrowisko albo raczej, jak sama to określiła, rzuca granat i patrzy, co będzie. Jest dyskusja, ale jest też wrzawa, krytyka i wściekłość. U nas przypięto by jej łatkę lewaczki, które to określenie od jakiegoś czasu stało się w naszym kraju jedną z gorszych obelg. Tak, Arundhati Roy na pewno ma lewicowe poglądy, bo ujmuje się za tymi, o których się nie pamięta, nie mówi. A to ich kosztem odbywa się rozwój Indii. Tracąc wszystko, niestety nic nie zyskują. Jej teksty świetnie korespondują z tym, co w Polsce pisze Artur Domosławski w swoich reportażach o Ameryce Południowej i tych zamieszczonych w "Wykluczonych" (jeszcze nie czytałam, czekają w czytniku na swoją kolej!). Ciekawa jestem, czy są tam teksty o Indiach, z notki wydawcy wynika, że nie, a to także temat dla niego. O podobnych problemach pisał też w swojej znakomitej książce "Delhi. Stolica ze złota i snu" Rana Dasgupta. Te lektury, także obie powieści Arundhati Roy, sprawiają, że Indie przestały być dla mnie krajem z romantycznego snu, krajem, gdzie jedzie się, jak bohaterowie najnowszego reportażu Wojciecha Jagielskiego, w poszukiwaniu duchowego oczyszczenia i oświecenia, mityczną krainą Shangri-La.
O czym pisze Arundhati Roy? Tematem jej tekstów jest tragiczny los plemion żyjących w lasach i dżunglach w Indiach środkowych. Ponieważ ziemie te kryją mnóstwo cennych surowców naturalnych, ludzie ci wyrzucani są ze swoich wiosek, ze swojej ziemi, bo wielkie koncerny, międzynarodowe, ale także indyjskie, chcą te tereny eksploatować. Problem również w tym, że niektóre plemiona wierzą, że płaskie wzgórza, w których kryje się boksyt, to bogowie. Niszcząc je, dokonuje się zamachu na ich świętość. W obliczu wielkich pieniędzy nic się jednak nie liczy. Ważny jest wzrost, PKB i inne mierniki ekonomicznego rozwoju. Szkoda tylko, że rozwój nie przekłada się na poprawę losu najbiedniejszych, tych milionów wykluczonych. Prawo indyjskie, gdy w grę wchodzą bogactwa naturalne, pozwala zabierać ziemię. Można też bardzo łatwo, podstępnie zdobyć ją, o czym również pisał Rana Dasgupta we wspomnianej już w tej notce książce.
Skoro za ludźmi wyrzucanymi ze swoich wiosek nikt się nie ujmuje, nic dziwnego, że lgną oni do maoistowskiej partyzantki, jedynej siły stającej w ich obronie, oferującej konkretną pomoc. To z kolei staje się wodą na młyn nie tylko rządzących, ale także mediów i intelektualistów. Nikt już nie dostrzega pierwotnego problemu, nie zadaje sobie pytania o przyczyny i skutki, bo problemem staje się walka z maoistowską partyzantką. Mieszkańców terenów, o które toczy się spór, okrzykuje się terrorystami, co daje rządzącym pretekst, aby powoli przekształcać Indie w państwo policyjne. Okrucieństwo policji, wojska i służb specjalnych, które pod pretekstem walki z terrorystami dopuszczają się pospolitych przestępstw, nie tylko torturują schwytanych, ale po prostu grabią i gwałcą kobiety, nakręca przemoc. I tak to się toczy. Krytycy Arundhati Roy, która nie kryje swojej sympatii dla mieszkańców terenów, po które rękę wyciąga biznes, ale jednocześnie trzeba jasno podkreślić, że nie zgadza się z poglądami głoszonymi przez maoistów, zarzucają jej, że akceptuje przemoc. Pytają, dlaczego wywłaszczani z ziemi chłopi nie sięgają po metody biernego oporu rozpropagowane przez Gandhiego. Pisarka zabija ich śmiechem. Kiedy wszyscy są obojętni, milczą albo akceptują to, co robi rząd, w zetknięciu z potężnym, wszechwładnym biznesem metody Gandhiego stają się po prostu nieskuteczne, żeby nie powiedzieć śmieszne.
Arundhati Roy nie kryje emocji, nie owija swoich poglądów w bawełnę, jasno opowiada się po stronie wykluczonych, uciskanych i ograbianych, pokazując całe skomplikowanie tej sprawy. Żeby zobaczyć, jak to wygląda od środka, spędziła kilka tygodni wśród partyzantów i mieszkańców wiosek, o które toczy się walka. I o tym opowiada środkowy tekst będący rzeczywiście reportażem. Bardzo to wszystko ciekawe i przerażające. Kto był w Indiach albo się tam wybiera, powinien książki, o których dziś wspominałam, przeczytać koniecznie, żeby w postrzeganiu tego kraju wznieść się ponad stereotypy.
PS. Arundhati Roy przyjedzie w tym roku do Krakowa na Festiwal Conrada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz