Po przeczytaniu "Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry" Reni Eddo-Lodge naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po esej, historyczny reportaż (?) szwedzkiego pisarza, podróżnika i dziennikarza Svena Lindqvista - "Wytępić całe to bydło" (W.A.B. 2009; przełożyła Milena Haykowska), który od dłuższego czasu leżał w zakamarkach mojego czytnika. Ale każda książka ma swój czas, więc i na tę w końcu przyszła pora. Przed laty byłam nawet na spotkaniu z autorem, dziś już nieżyjącym (zmarł w maju tego roku). Być może zdarzyło się to przy okazji premiery, na pewno miało miejsce na jednym z ważnych literackich festiwali, który w tamtym czasie dopiero raczkował. Książki jednak wtedy nie kupiłam, pamiętam też, że samo spotkanie nie wywarło na mnie większego wrażenia, no ale pamięć bywa zawodna. Dziś lektura jego książki zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Niby temat znany, niby wiemy, że biały człowiek kolonizując inne kontynenty, wyrządził ich rdzennym mieszkańcom wielką krzywdę, mówiąc bez ogródek eksterminował ich, dopuszczał się ludobójstwa, ale co innego wiedzieć ogólnie, a co innego poczytać o konkretach. Ale o tym za chwilę.
Zaczyna się niewinnie relacją z podróży autora z Algierii przez Saharę. Ta podróż będzie przewijała się przez całą książkę. Ponieważ zaraz pojawiają się refleksje historyczne dotyczące podbojów kolonialnych, historie konkretnych wypraw, mnóstwo nazwisk, a wreszcie opowieść o pracy Conrada nad "Jądrem ciemności", która jest jednym z istotnych motywów książki, a to wszystko swobodnie się przeplata, długo miałam wrażenie, że Lindqvist pisze podobnie do Patricka Deville'a, którego "Kampuczę" i "Vivę" omawiałam na moim blogu. Potem jednak autor bardziej skupia się na zasadniczym temacie książki, kolonialnych podbojach i ich podbudowie ideologicznej oraz religijnej (sam Bóg sprzyja białym, zsyłając na rdzenną ludność choroby), prezentując dość szeroko poglądy brytyjskich, francuskich, a wreszcie niemieckich naukowców, czasem bardziej pseudonaukowców. Dlatego to wrażenie pokrewieństwa pisarstwa Lindqvista i Deville'a znika.
Jest jeszcze jeden temat, który przewija się przez tę książkę i kto wie, czy z punktu widzenia autora nie był najważniejszy. Lindqvist pokazuje, jak kolonializm i rasizm utorowały drogę do Holocaustu. Twierdzi, podpierając to konkretnymi dowodami, że Hitler chłonął atmosferę, poglądy, jakie panowały wówczas w Europie i w Prusach, a jego działanie było ich konsekwencją. Co ciekawe akurat niemiecka nauka dość długo była wolna od myśli, jakie reprezentowali naukowcy brytyjscy, którzy głosili, że człowiek jest częścią świata przyrody, dlatego rasa silniejsza (biała) wypiera rasy słabsze (kolorowe). Ba, ponieważ one i tak w wyniku praw naturalnych skazane są na wymarcie, biały człowiek wyrządza czarnemu człowiekowi (lub innemu nie białemu) przysługę, skracając jego cierpienia. Oczywiście mocno upraszczam, Lindqvist przywołuje bardzo dużo nazwisk, tytułów dzieł, obficie cytuje albo omawia poglądy, które oczywiście trochę się od siebie różnią, ewoluują, ale w swojej istocie sprowadzają się właśnie do tego - do słów Kurtza, jednego z bohaterów "Jądra ciemności", które posłużyły za tytuł omawianej dziś przeze mnie książki: Wytępić całe to bydło. Taka ideologia usprawiedliwiała nie tylko zagarnianie ziemi, ale też niewolnictwo i wszelkie najwymyślniejsze okrucieństwa, jakie miały zmusić rdzennych mieszkańców do wykonywania rozkazów białego człowieka albo do opuszczenia ziemi. Pozwalała mordercom i katom pozbyć się wyrzutów sumienia. Do tego dochodziła całkowita bezkarność rozmaitych gubernatorów rządzących skolonizowanymi terytoriami, dowódców wypraw, generałów, bo odległość, brak komunikacji, dziewiczość miejsca powodowały brak kontroli rządów brytyjskich czy francuskich nad tym, co robią ich poddani.
Dopiero pod koniec XIX wieku niemieccy naukowcy twórczo rozwinęli myśli swoich brytyjskich czy francuskich kolegów, przygotowując podwaliny pod ideologię nazistowską. Najpierw był Friedrich Ratzel, geograf i etnograf, który głosił, że kolonie, których Prusy przecież nie miały, nie muszą znajdować się daleko, wystarczy sięgnąć po ziemie sąsiadów. Pisał też o narodach rozproszonych, na przykład Żydach czy Romach (wtedy oczywiście używało się terminu Cyganie), nie mających własnego terytorium, a w związku z tym skazanych na wymarcie. Jego książkę studiował Hitler, kiedy pisał "Mein Kampf". Potem był Aleksander Tille, który stworzył etykę postępu sprowadzającą się w uproszczeniu do tego, że racja, jak w przyrodzie, jest po stronie silniejszego. Aż wreszcie Związek Wszechniemiecki ogłasił, że Niemcy potrzebują przestrzeni życiowej i mogą ją zdobyć kosztem sąsiadów. Pojęcie przestrzeń życiowa zyskało popularność na przełomie wieku XIX i XX i doprowadziło do teorii, że naród, który nie chce wyginąć, musi wciąż swoją przestrzeń życiową powiększać. To świadectwo jego żywotności. Co było dalej, wiemy.
Lindqvist w swojej książce pokazuje, że chociaż Hitler nadał śmierci skalę przemysłową, to przecież ludobójstwa rdzennej ludności miały miejsce znacznie wcześniej. Przytacza mnóstwo przykładów, od tych najbardziej znanych, eksterminacji Indian w obu Amerykach, ludności Konga, które stało się prywatną kolonią belgijskiego króla Leopolda II (jego pomnik stoi sobie w Brukseli do dziś), po te mniej oczywiste - wytępienie Hererów przez armię niemiecką w Afryce Południowo-Zachodniej (to w tej ekspedycji bierze udział jeden z głównych bohaterów "Olgi" Bernarda Schlincka), całkowita eksterminacja Tasmańczyków, która dokonała się w nieco ponad pięćdziesiąt lat, czy rdzennej ludności Wysp Kanaryjskich (!). Kto się nad tym zastanawia? Kto myśli o rdzennej ludności Wysp Kanaryjskich? Cynizm tej sytuacji (nie wiem, czy w tym kontekście to dobre słowo) polega na tym, że postęp nauki, rozwój techniki pozwalał Europejczykom na masową zagładę właściwie przy minimalnych stratach własnych. Do połowy XIX wieku rdzenna ludność wyposażona w łuki, strzały albo prymitywną broń palną mogła jakoś odpierać ataki, stawać do walki. Potem wraz z pojawieniem się broni coraz mniej zawodnej, powtarzalnej, była bez szans. Churchill, który był korespondentem wojennym, kiedy Brytyjczycy pod koniec XIX wieku odbijali Omdurman (ten opisany przez Sienkiewicza w powieści "W pustyni i w puszczy"), pisał w swojej relacji, jak żołnierze beznamiętnie, monotonnie, mechanicznie wykonywali swoje zadanie, strzelając do bezbronnych mahdystów, których nazywa barbarzyńcami i dzikimi wojskami. W ogóle rozwój techniki ułatwił kolonizację. Kanonierki pozwalały z wody, z odległości ostrzeliwać miejscową ludność, kolej żelazna umożliwiła wywożenie, czytaj rabunek, surowców czy innych dóbr, a statki parowe przewóz żołnierzy i broni.
"Wytępić całe to bydło" momentami czyta się z ogromnym trudem z powodu przykładów niewyobrażalnego bestialstwa, jakiego dopuszczali się biali, podbijając zamorskie terytoria. Pozwolę sobie na jeden cytat, który z jednej strony obrazuje okrucieństwo białego człowieka, a z drugiej jego sposób myślenia. Oto fragment raportu z roku 1904 sztabu generalnego oddziałów niemieckiej armii, która spacyfikowała wspomnianych już Hererów, spędzając ich na pustynię i odcinając drogę odwrotu. W ten sposób okrutną śmiercią w męczarniach zmarło osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Rzężenie konających i przeraźliwe krzyki obłędu (...) rozbrzmiewały w podniosłej ciszy nieskończoności. I konkluzja: Armia zasłużyła na wdzięczność całej ojczyzny.
Kiedy tak czytałam o tym, co zrobił biały człowiek człowiekowi o innym kolorze skóry, nie mogłam uwolnić się od banalnej w gruncie rzeczy i wcale nieodkrywczej myśli, że coś potomkom tamtych eksterminowanych narodów, plemion, ludów jesteśmy winni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz