Dziś o kolejnej książce z serii irlandzkiej. I na pewno nie jest to
ostatni tytuł z tego cyklu - jeszcze coś czeka w czytniku, na jedną pozycję poluję, dwie kolejne będą miały premiery wkrótce. Tym razem to "Kolonia", debiut Audrey Magee (Wydawnictwo Poznańskie 2024; przełożyła Dobromiła Jankowska). Muszę przyznać, że chociaż interesuje mnie literatura irlandzka, zastanawiałam się, czy sięgać po tę akurat powieść. Podchodziłam do niej z ostrożnością, temat niekoniecznie mnie nęcił. A kiedy już czytałam, miałam moment rozczarowania. Tylko tyle? To tak? Ale to był moment, a potem rozwiązał się worek z bardzo interesującymi problemami poruszanymi przez autorkę i czytałam z zapartym tchem, zastanawiając się, jak skończy się historia jednego z głównych bohaterów, nastoletniego Jamesa, a właściwie Seamusa. O co chodzi z imieniem, wyjaśnię w swoim czasie.Akcja powieści toczy się w roku 1979 na oddalonej od lądu małej skalistej irlandzkiej wyspie o zachwycających klifach. Warunki do życia są trudne, mężczyźni żyją z połowów ryb, kobiety zajmują się domem i niewielkimi gospodarstwami. Zarobek zgromadzony od wiosny do jesieni musi wystarczyć na zimę. Na wyspie pozostało niewielu mieszkańców, głównie kobiety. Większość wyjechała za lepszym, łatwiejszym życiem albo na stały ląd, albo nawet za ocean. Kto wyjeżdża, zmienia się, początkowo wraca, z czasem coraz rzadziej i na krócej, a wreszcie wcale. Każdy, kto pozostał, ma takich krewnych - braci, siostry, dzieci. Nie ma tu nic interesującego oprócz pięknych widoków, jeszcze nieodkrytych, dlatego na wyspę nie docierają turyści. Tymczasem na stałym lądzie toczy się krwawy polityczny i religijny konflikt. Jego echa docierają tu przez radio. Tak jak mieszkańcy jesteśmy bombardowani wiadomościami o zamachach i morderstwach. Te krótkie, ociekające krwią fragmenty podawane beznamiętnie stanowią nawracający leitmotiv.
Od pięciu lat przyjeżdża tu pewien Francuz, Jean-Pierre Masson, językoznawca, który bada język irlandzki (gaelicki), jakim posługują się jeszcze mieszkańcy. To jeden z wymierających języków. W tym roku kończy swoje badania, zamierza je opublikować i wierzy, że jego praca zwróci uwagę na wyspę i jej mieszkańców. Czy na pewno?
... nie będzie żadnych ekip telewizyjnych, dziennikarzy z prasy, nikt nie przypędzi tu na spotkanie z Bean Ui Fhloinn, ostatnią mówiącą tylko po irlandzku kobietą na wyspie, nikogo bowiem nie obejdą (...) badania na temat języka, jego historii, upadku, przejścia w stronę dwujęzyczności w tym odległym zakątku Europy. Ekipy telewizyjne i dziennikarze z prasy przyjadą na te ziemie tylko po to, by mówić o żołnierzach, broni i bombach, to teraz temat, artykuły o śmierci, nienawiści, strachu, o zemście, odwecie wziętym za odwet, spirala żółci nakręcająca się, aż w końcu zabójcy krążący w środku nocy po ulicach nie będą pamiętali, za co właściwie biorą ten odwet.
Ale tego lata przybył jeszcze ktoś - Anglik, Loyd, który jest malarzem. Przyciągnęły go tu piękne widoki, a zwłaszcza klify. Pragnie je malować. Jego przyjazd powoduje perturbacje. Po pierwsze panowie bardzo szybko się skonfliktują. Każdy z nich pragnie pracować w spokoju i samotności. Jean-Pierre jest zły na właściciela dwóch opuszczonych chat za to, że wynajął tę drugą Loydowi, zazdrosny o swój teren badań. Ten drugi też ma pretensje, bo był przekonany, że będzie jedynym gościem na wyspie. Ich kłótnie raczej śmieszą stałych mieszkańców, którzy w gruncie rzeczy mają ich dość, szczególnie Loyda, bo wydaje się im pretensjonalny i dziwny. No i jest Anglikiem. Cóż zrobić, kobiety ich obsługują, bo to dodatkowe pieniądze. Ale konflikt pomiędzy nimi to nie wszystko. Loyd bardzo wpłynie na młodego Jamesa, który zainteresuje się malowaniem i nieoczekiwanie okaże się, że ma talent.
Jakie problemy porusza powieść? Jest ich kilka. Po pierwsze dylemat - czy wyspa ma pozostać skansenem, reliktem przeszłości, gdzie chroni się język irlandzki, czy ma się zmienić - zacząć swoim pięknem przyciągać turystów?
... Tę wyspę powinno się chronić przed Anglikami.
Micheal się zaśmiał.
Jak jakieś muzeum, JP?
Bardziej rezerwat.
Albo zoo?
Wyspa, której mieszkańcy mówią po irlandzku, to cenna rzecz, Micheal.
Nie możesz zamknąć ludzi na tej wyspie, bo mówią po irlandzku, JP.
Możesz, jeśli to pomoże ocalić język.
(...)
Myślałem, że zadaniem językoznawcy jest obserwacja, powiedział Loyd.
Obserwuję.
Wcale nie. Wpływa pan. Prowadzi kampanię.
Tego pierwszego chciałby Jean-Pierre, który naiwnie nie dostrzega, że niektórzy mieszkańcy nie mówią mu prawdy - rozumieją więcej z angielskiego, niż on sądzi. Tu rodzi się pytanie - po co w ogóle chronić język? Czy stanie się jakieś nieszczęście, kiedy zaniknie? Czy mieszkańcom nie zacznie się żyć lepiej, kiedy poznają angielski?
To ich język, odparł Masson. Ich, wyjątkowy.
No i?
Zawiera w sobie ich historię, sposób myślenia, ich istnienie.
(...)
Na Boga, JP, zaciekły z ciebie romantyk.
Czyżby?
Zapalił papierosa.
To tylko język, JP. Sposób porozumiewania się. Żeby kupić chleb w sklepie. Nic więcej.
Jest jeszcze pytanie o szczerość intencji Francuza. Dlaczego zajął się właśnie gaelickim, a nie wymierającymi odmianami arabskiego? Przecież ma takie korzenie - jego matka pochodzi z Algierii. Czy nie jest tak, że Jean-Pierre chce być świętszy od papieża, chce za wszelką cenę udowodnić swoją francuskość, ma kompleksy wynikające z mieszanego pochodzenia, a irlandzką wyspę traktuje jak etnograf-kolonizator? Tymczasem Loyd uważa, że należy odkryć piękno wyspy - to przyciągnie turystów i zapewni mieszkańcom dobrobyt. Co jest złego w zmianie? Tymczasem i on zachowuje się jak kolonizator. Traktuje miejscowych jak etnograficzną ciekawostkę, maluje ich, chociaż się na to nie zgadzają, ma nadzieję, że swoimi wyspiarskimi obrazami odniesie sukces. Czuje się jak Gauguin. Jak widać, każdy z nich ma swój interes do ugrania, ale pytanie o przyszłość wyspy pozostaje otwarta. Zmiany są nieuchronne. Trudno żyć w skansenie.
Z tym wiąże się kolejny problem. To historia Jamesa, który pod wpływem malarza odkrywa swoją pasję i talent. Nie chce żyć jak jego ojciec, wuj i dziadek. Nie chce być rybakiem, nie chce zginąć w morzu jak oni. Chce mówić po angielsku, wyjechać, uczyć się malować. Dlatego wzbrania się przed swoim prawdziwym irlandzkim imieniem, Seamus, wybierając jego angielską wersję, James. Tylko Jean-Pierre uparcie tak się do niego zwraca, a on go wytrwale prostuje. Ryby kontra pędzle, praca na morzu kontra sztuka. Ta metafora pojawia się w książce wielokrotnie. Dając upust wyobraźni, marząc o wielkim sukcesie, wspólnej wystawie, którą obiecał mu Loyd, dostrzega w sztuce coś, co mogłoby połączyć dwie zwaśnione strony, Anglików i Irlandczyków, malarstwo stałoby się mostem miedzy nimi. Jego matka, chociaż będzie tęsknić, godzi się na ten wyjazd, chce dla niego lepszego życia. Ale James/Seamus zdaje sobie sprawę, że jest ostatnim młodym mężczyzną na wyspie. Jak poradzą sobie kobiety, matka, babka i prababka, kiedy jego zabraknie? Kto będzie łapał króliki, łowił ryby? To źródło jedzenia i utrzymania. Czy wolno mu wyjeżdżać, iść za swoimi marzeniami?
Jesteś jedynym mężczyzną w tym domu
Nie możesz mnie zmusić, żebym został, Francis.
Nie możesz zostawić tych kobiet na pastwę losu.
Mogę robić, co chcę, Francis. Wyjechać, dokąd chcę.
Francis oparł się na krześle.
Nie, James. Nie możesz.
Postawa Jamesa rodzi jeszcze jeden konflikt. Loyd dostrzega jego talent, początkowo pozwala mu malować, ale z czasem zaczyna być zazdrosny. Bo malarstwo chłopaka jest autentyczne, wypływa z jego korzeni, zżycia z naturą, a Loyd jest gościem, nie rozumie tutejszych subtelności. Czuje się zagrożony.
Jest jeszcze wątek feministyczny. Matka Jamesa pod wpływem Loyda zaczyna się po cichu buntować. Nie tylko zgadza się na pozowanie, ale malarstwo budzi w niej jakieś tęsknoty - za pięknem, za stanowieniem o sobie. Sprowadza sobie na wyspę album z reprodukcjami dzieł sztuki, co budzi wśród mieszkańców zdziwienie i zgorszenie. Po co jej to? Póki sypiała z Jean-Pierrem, można było przymknąć na to oko, ale pozowanie i oglądanie obrazów, to już za wiele. Powinna wyjść za mąż za brata zmarłego męża, taka jej powinność. A ona nie chce. Odkrywa nie tylko swoje ciało, jego potrzeby, ale znacznie więcej. Inne życie, inne możliwości, inny świat. Jak długo uda jej się bronić przed niechcianym zamążpójściem?
Do poruszanych przez autorkę problemów dochodzą wspaniałe opisy wyspy oddające jej klimat i atmosferę oraz wnikliwe portrety bohaterów.
Bardzo interesująca powieść.