Książek kupuję tyle, że nie jestem w stanie czytać wszystkiego na bieżąco. Czasem zakup czeka i czeka na swoją kolej, gubi się gdzieś w czeluściach czytnika, innym razem biorę się za nowość od razu. Tak było w tym przypadku. Pchnięta ciekawością, dodatkowo motywowana spotkaniem z autorem, na które chciałam pójść, za najnowszy reportaż Cezarego Łazarewicza "Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej" (Czarne 2018) zabrałam się niemal natychmiast. Ma rację autor, mówiąc, że jest coś w tej głośnej sprawie, co rozpala wyobraźnię. W swojej książce opisuje między innymi kolejne fale zainteresowania tamtą zbrodnią i procesem, nie tylko przed wojną, ale i w PRL-u. W każdym razie i ja stałam się ofiarą tej ciekawości, i pewnie dlatego sięgnęłam po reportaż Łazarewicza. Tym bardziej, że całkiem niedawno obejrzałam sobie, po raz pierwszy, film Janusza Majewskiego "Sprawa Gorgonowej".
Muszę przyznać, że książkę czytałam niemal jednym tchem, gotowa zarwać noc, aby ją dokończyć. Na szczęście rozsądek zwyciężył i na finał musiałam czekać do następnego dnia. A "Koronkowa robota" jest naprawdę ciekawa, czyta się ją niemal jak kryminał albo powieść sensacyjną. Autor umiejętnie dozuje napięcie i zwodzi czytelnika, rzuca mu rozmaite tropy, co szczególnie udaje mu się w drugiej części, w której prowadzi dziennikarskie śledztwo, starając się odpowiedzieć na dwa pytania - czy Gorgonowa rzeczywiście zabiła i jakie były jej dalsze losy. Czy znajduje rozwiązanie obu zagadek, a jeśli tak, to jakie, zdradzić oczywiście nie mogę. Trzeba przeczytać.
Jak wspomniałam, reportaż składa się z dwóch części. Pierwsza to lata 1931 -33 - rekonstrukcja zbrodni, dwóch procesów i, co równie ważne, atmosfery tamtych lat. A sprawa budziła ogromne zainteresowanie. Zaremba był we Lwowie postacią znaną, szanowaną, cenionym architektem. Opinia publiczna i media natychmiast wydały wyrok na Gorgonową. Była tak znienawidzona, że gdyby nie ochrona policji, przynajmniej raz mogłoby dojść do linczu. Jedynie Irena Krzywicka, która relacjonowała proces dla Wiadomości Literackich, stawała w jej obronie. Widać zresztą, że i ona pisała swoje teksty pod z góry założoną tezę, więc świadomie czy nie manipulowała czytelnikiem. Pokazywała bezbronną kobietę, samotną, zaszczutą przez stado mężczyzn. Bo to mężczyźni byli wtedy sędziami, prokuratorami, policjantami, zasiadali na ławie przysięgłych. Kobiety stanowiły publiczność, daleko na galerii, też wrogo nastawione.
Bo kim była Gorgonowa? Uzurpatorką, boną, kochanką pana, wyrodną macochą dla jego dzieci, cudzoziemką. Chociaż Łazarewicz akurat temu faktowi nie przypisuje zbyt dużej roli. W jego rekonstrukcji tamtej sprawy i panującej wokół niej atmosfery pochodzenie Gorgonowej nie jest specjalnie istotne. Pokazuje ją za to jako kobietę, która od początku nie miała łatwego życia. Wydana za mąż jako piętnastolatka, wyrwana z rodzinnego środowiska, pojechała za mężem do Lwowa, gdzie nie znała nikogo. Potem, kiedy on najpierw poszedł na wojnę, a potem za chlebem wyjechał do Ameryki, była zdana na łaskę, a raczej niełaskę teściów. Bez środków do życia. Jak mówiła o sobie Irenie Krzywickiej - jest jak suka, bo rodzi dzieci, które jej potem odbierają. Syna z pierwszego małżeństwa - teściowie, Romusię - Zaremba, a Ewę - państwo.
Część druga to, jak wspominałam, dziennikarskie śledztwo. Oprócz szukania odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście to ona zabiła, wszak oskarżenie w dużej mierze opierało się na poszlakach, bardzo twardych dowodów nie było, i na drugie, co się z nią stało, kiedy w 1939 roku po wybuchu wojny wyszła z więzienia, Łazarewicz stara się dowiedzieć, czy śledztwo i proces były prowadzone rzetelnie, czy dzisiaj dzięki postępowi nauki dałoby się lepiej badać znalezione ślady. Ale przede wszystkim pokazuje dalsze losy innych bohaterów tej historii. Pisze o córkach Gorgonowej, Romusi, która była wtedy małym dzieckiem, i drugiej, Ewie, urodzonej w więzieniu, nigdy nieuznanej przez ojca, ale także o ogrodniku Kamińskim, na którego zrzucali winę wszyscy ci, którzy nie wierzyli, że to Gorgonowa zabiła. No bo jeśli wykluczono kogoś z zewnątrz, a wykluczono, to kto dokonał tej zbrodni? Przecież nie ojciec, nie brat. Więc albo ona, albo ogrodnik. Łazarewicz pokazuje, ilu ludziom tamta sprawa złamała życie. Jak do końca się z niej nie otrząsnęli. Jak żyli z piętnem. Ewa - córki tej strasznej morderczyni. Jakby to dziecko odpowiadało za zbrodnię matki. Ona zresztą jest chyba największą ofiarą tamtej sprawy. Miała tragiczne dzieciństwo - samotna, bez rodziny, musiała jeszcze poradzić sobie z pytaniem, dlaczego matka nigdy jej nie odnalazła. Drugą ofiarą stał się ogrodnik Kamiński. Zmagał się z piętnem mordercy, które szczególnie przykleiło się do niego po artykule opartym na fałszywych przesłankach. Pewien dziennikarz po raz kolejny odgrzebał tamtą sprawę i natychmiast wywołał falę ponownego zainteresowania. Do dziś ślady tych pomówień można znaleźć w internecie.
I to chyba, oprócz wątku sensacyjnego, jest największą zaletą reportażu Łazarewicza. Pokazanie, ile nieszczęść kryje się za zbrodnią, ile osób, niewinnych, obrywa rykoszetem, jak wszystko jest skomplikowane i niejednoznaczne. Nie muszę chyba pisać, że po książkę naprawdę warto sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz