"Książę i dybuk"

Od dawna czekałam na nagrodzony w Wenecji najnowszy dokument Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego, autorów znakomitego "Efektu domina". Tym razem zafascynowani historią Michała Waszyńskiego postanowili zmierzyć się z pytaniem, kim naprawdę był, jaką tajemnicę skrywał. Jeśli czytelniku tej notki nie wiesz nic albo prawie nic o bohaterze tego dokumentu, jeśli udało ci się nie wysłuchać ani nie przeczytać żadnego wywiadu z twórcami, żadnej recenzji, żadnej informacji od producenta, a chcesz mieć niespodziankę i jeszcze większą przyjemność, to nie czytaj dalej, tylko idź do kina, bo naprawdę warto. Powinno ci wystarczyć zapewnienie, że film jest znakomicie zrobiony i trzyma w napięciu, bo twórcy podążają tropem Michała Waszyńskiego, polskiego księcia i filmowca, który w przedwojennej Polsce kręcił cieszące się wielką popularnością filmy, a po wojnie osiadł we Włoszech i współpracował z tuzami filmowego świata. Współprodukował choćby "Upadek Cesarstwa Rzymskiego", wielką superprodukcję. Właściwie mogłabym w tym miejscu skończyć, ale ponieważ bohater filmu to postać znana i informacje o nim można znaleźć jednym kliknięciem, to jednak trochę jeszcze napiszę.

Niewiera i Rosołowski próbują zmierzyć się z zagadką jego życia. Jak to się stało, że polski Żyd z Kowla, syn kowala, stał się księciem i ważnym człowiekiem europejskiego, a nawet światowego kina? Dlaczego ukrywał swoją prawdziwą tożsamość i udawał kogoś, kim przecież nie był? Dlaczego niczym kameleon zmieniał kilkakrotnie skórę i zaczynał kolejny fascynujący rozdział w swoim życiu? Może kluczem do jego historii jest przedwojenna ekranizacja "Dybuka" An-skiego nakręcona w języku jidisz, tak inna od wszystkiego, co robił wcześniej i potem. Niewiera i Rosołowski czynią ją lejtmotywem swojego dokumentu. Kilka melancholijnych scen z "Dybuka" powraca niczym mantra. Przenikają się z opowieściami o nim, z fragmentami zdjęć z czasów i miejsc, w których żył Waszyński. Oglądamy żydowskie sztetle, przedwojenną elegancką Warszawę, szlak przemierzany z armią Andersa, Rzym lat pięćdziesiątych. Kontrapunktem dla obrazów z przeszłości są odwiedziny ekipy filmowej w miejscach związanych najsilniej z jego życiem. Przejmują czytane zza kadru fragmenty dzienników Waszyńskiego, pełne tęsknoty za przeszłością, za czymś, co utracił. Nawet jeśli zna się jego historię, nawet jeśli wysłuchało się rozmowy z twórcami, to film i tak trzyma w napięciu. Znakomite są zdjęcia, które budują nastrój melancholii i smutku. Ale jednocześnie od osób wypowiadających się na ekranie najczęściej  bije radość, pogoda ducha i energia. Bardzo ciekawy i świetnie zrobiony film.

PS. Waszyński, chociaż w pewnym okresie swojego życia miał żonę, był homoseksualistą, czego nie ukrywał. W filmie pojawia się również ten wątek, chociaż nie stanowi głównego tematu opowieści, dlatego wcześniej o nim nie wspomniałam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty