Mariusz Zawadzki "Nowy wspaniały Irak"

Obalenie Saddama Husajna. Amerykańska inwazja. Kurdowie. Zamachy. Porwania. Fiasko amerykańskiej polityki. Próba demokratyzacji. Śmierć Waldemara Milewicza. Wycofanie wojsk. Więzienie Abu Ghraib. Wojna irańsko-iracka. Broń chemiczna. Polski kontyngent. Dyskusja wokół inwazji. Wojna w Zatoce Perskiej. Tyle wiedziałam o najnowszej historii Iraku (kolejność przypadkowa). A im więcej czasu upływało od wkroczenia amerykańskiej armii i obalenia Saddama Husajna, tym mniej. Wiadomo, z czasem zainteresowanie słabnie. Tyle mi wystarczało. Bardziej interesowały mnie inne zapalne punkty na mapie świata. Prawdę mówiąc, nie miałam ochoty wchodzić w Irak głębiej. Dopiero zeszłoroczna nominacja dla książki Mariusza Zawadzkiego "Nowy wspaniały Irak" (W.A.B. 2012) do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego sprawiła, że zaczęłam myśleć o przeczytaniu tego zbioru reportaży i zainteresowaniu się tematem. Jak widać, trochę wody jeszcze upłynęło, zanim po książkę sięgnęłam. Lepiej jednak późno niż wcale.

Reportaże Zawadzkiego mają kilka zalet. Najważniejsza jest oczywiście poznawcza. Dzięki niej te wszystkie hasła, które w dość dowolnej kolejności wypisałam na początku mojej notki, ożyły, wypełniły się treścią. Tematem książki jest amerykańska inwazja na Irak. Autor towarzyszy jej od początku do mniej więcej 2010 roku (od tamtej pory niewiele się w Iraku zmieniło, bomby jak wybuchały, tak wybuchają). Kiedy trzeba, sięga do przeszłości, nawet tej najdawniejszej z czasów najazdów mongolskich. Czytelnik dostaje zatem dawkę wiadomości historycznych, informację o przyczynach współczesnych kłopotów, których korzenie sięgają jeszcze czasów pierwszej wojny, wkroczeniu Amerykanów i o tym, co nastąpiło potem. Ale jest i druga zaleta. Książka została znakomicie napisana. Zawadzki-reporter nie chowa się, przeciwnie, jest stale obecny, często na pierwszym planie. Opowiada o swoich licznych reporterskich wizytach w Iraku w konwencji przygodowej, często wręcz sensacyjnej. Wyprawa do Basry, angielskiej strefy, gdzie miało być spokojnie i sielankowo, a było jeszcze gorzej niż w Bagdadzie. Kupowanie rakiety przeciwlotniczej. Wojskowa akcja przeciwko Al-Kaidzie w prowincji Anbar, w której brał udział jako reporter wojenny. Próby dostania się z lotniska do miasta szosą-pułapką, na której poluje się na cudzoziemców. Szukanie noclegów. Wybuch bomby pod kołami wozu bojowego, którym jechał. Ale chyba najlepszy kawałek to opowieść o próbie dotarcia do kurdyjskich partyzantów (chodzi o Kurdów tureckich, którzy skryli się w niedostępnych górach Kandil w irackim Kurdystanie). Nie ma co ukrywać, wielokrotnie zaglądał śmierci w oczy, a to, że ze swych rozlicznych przygód wyszedł obronną ręką, zakrawa niemal na cud (oczywiście nie mam pewności, czy autor nieco nie podkolorowuje swoich opowieści). To wszystko sprawia, że książkę Zawadzkiego czyta się niczym powieść przygodową, taką chłopacką. Do pozornie lekkiego tonu opowieści przyczynia się jeszcze ironia, którą autor hojnie szafuje. Już przecież tytuł jest ironiczny, a książka aż roi się od celnych, ironicznych zdań, które są znakomitymi puentami. Oto próbki:

"Dawało to nadzieję na uspokojenie, ponieważ w wielu dzielnicach nie został już nikt do zamordowania."

"Amerykanie przypomnieli sobie, że mury nie tylko chronią przed wybuchami, ale również znakomicie dzielą."

Ale ten lekki ton, ta opowieść o chłopackich przygodach to jednak tylko pozory. Zza nich wyłania się przecież obraz potworny. Obraz kraju, w którym dzięki Amerykanom i ich sojusznikom po obaleniu krwawego dyktatora miała szybko i łatwo zapanować demokracja, miał powstać ten tytułowy nowy wspaniały Irak, a powstało państwo upadłe. Zamiast raju jest piekło. Bagdad  tętniący życiem, pełen knajpek i kafejek, jaki Zawadzki pamięta z czasów swojej pierwszej wizyty, po kilku miesiącach zmienił się w poprzegradzaną murami pustynię, gdzie stale wybuchają bomby i samochody pułapki, sunniccy bojownicy wysadzają się w powietrze, nie ma prądu, benzyny, szyici walczą z sunnitami, porywając się wzajemnie, a ulubionym sposobem egzekucji jest odcinanie głowy nożem. To i tak lepsze niż egzekucje wykonywane w okolicach Mosulu. Tam wrogów przewiercano wiertarką, w kilku miejscach, zaczynając od kończyn. I tak jest w całym kraju. Terror, walki sunnitów z szyitami, porwania, zamachy, rebelie, Al-Kaida, setki tysięcy ofiar. I w tym wszystkim naiwni w swej prostocie Amerykanie, którzy usiłują wprowadzać demokrację i przekazywać odpowiedzialność za kraj Irakijczykom. Amerykanie zamknięci w swoich pilnie strzeżonych bazach, poruszający się uzbrojonymi po zęby, opancerzonymi bojowymi wozami. Ich bezradna działalność zakrawa na kpinę. Zawadzki pisze też o kulisach międzynarodowej wielkiej polityki, tej współczesnej, i tej sprzed stu lat. W sposób prosty i przystępny pokazuje historię inwazji na Irak i wylicza błędy Amerykanów, którzy bardzo szybko roztrwonili początkowy entuzjazm Irakijczyków (przynajmniej szyitów, bo sunnici trwali przy Saddamie) i niechcący przyczynili się do tego, że w Iraku rozpętało się piekło. Ale w tym morzu beznadziei zdarzają się cuda. A największym z nich jest iracki Kurdystan. Państwo w państwie. Szczelnie odgrodzone od reszty kraju. Normalność w nienormalności. Rozdział o Kurdach czyta się jak bajkę.

To tyle. Po dokładniejsze informacje odsyłam do książki. Lektura obowiązkowa. A ja mam ochotę porównać ją z innym reportażem o Iraku autorstwa Pawła Smoleńskiego. A w maju Czarne wydaje "Nadciąga noc" Anthonego Shadida. Też o Iraku. No cóż, przeczytam na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty