"Co jest grane, Davis?"

Nareszcie amerykański film, który nie tylko mnie usatysfakcjonował, ale i pozwolił przejąć się losem bohatera, tytułowego Davisa. Nic dziwnego, wszak jego autorami są niezawodni bracia Coenowie. Nie będę udawać, że śledzę ich twórczość dokładnie, mam luki, nie wszystko widziałam, ale od jakiegoś czasu raczej nie opuszczam ich filmów. "Co jest grane, Davis?" przypomina "Poważnego człowieka". Nie jest ani tak absurdalny i śmieszny jak "Tajne przez poufne", ani tak bezwzględny w opisie świata jak "Fargo" czy "To nie jest kraj dla starych ludzi". To opowieść o codzienności, która przygniata. Kogo? Tytułowego Davisa usiłującego spełnić się w roli folkowego muzyka. Oczywiście opowiedziana w charakterystycznym dla Coenów stylu, dlatego znajdziemy tu groteskę, ironię, absurd. Film bywa śmieszny, ale dominują smutek i melancholia. Tyle we wstępie. A jeśli ktoś opowieść o Davisie już widział, może przeczytać ciąg dalszy. Zapraszam.

Czy historię o pechowcu Davisie należy brać na serio? Czy mam prawo przejmować się jego losem? Oceniać postępowanie? Może to tylko bajka i zabawa? Takie pytania zadawałam sobie, oglądając najnowszy film Coenów. Sposób filmowania sprawia, że świat zatrzymany w kadrze przypominał mi ilustracje starych książek dla dzieci. Ładny, nieco tajemniczy i dziwny. Aż roi się od groteskowych, przerysowanych postaci. Tacy są Gorfeinowie (to, ci, którym zgubił kota), tacy są ich goście, taki jest agent Davisa i jego sekretarka. Typy jakby żywcem wyjęte z jakiegoś panoptikum! Za tym idą oczywiście absurdalne sytuacje czy zabawne dialogi. To wszystko sprawia, że widz może poczuć się zdezorientowany, bo filmowa opowieść o Davisie została wzięta w nawias. Ale nie dajmy się zwieść. Czy Woodego Allena nie traktujemy poważnie? A przecież kręci śmieszne filmy. Podobnie jest z Coenami. Dlatego poświęcę trochę uwagi głównemu bohaterowi.

Przyznam, że historia Davisa przejmuje mnie ogromnym smutkiem. Oczywiście rację będą mieli ci, którzy powiedzą, że sam ściągnął sobie na głowę przynajmniej część kłopotów. Jest roztargniony (dlatego ucieka mu kot), bałaganiarski (tak traci licencję marynarza), myśli tylko o tym, co teraz (tak pozbawia się tantiem z piosenki, która nieoczekiwanie staje się przebojem). Zgodzę się też z tymi, którzy powiedzą, że jest nieodpowiedzialnym lekkoduchem. Romansuje z żoną przyjaciela. Jego związki z kobietami mają charakter przelotny. Nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Bywa też obcesowy i niemiły, potrafi ludzi traktować z góry. Na to wszystko zgoda. Ale już raczej nie przyklasnę tym, którzy twierdzą, że wszystkich wykorzystuje. To prawda, że sypia u znajomych, korzystając z ich gościnności albo na siłę się do nich wpraszając. Robi tak jednak dlatego, że dramatycznie brakuje mu pieniędzy. Davis jest folkowym muzykiem. Marzy o śpiewaniu, występach, nie chce się sprzedać, mierzi go uporządkowane, zwyczajne życie. Oczywiście można powiedzieć, trudno, chłopie, skoro nie muzyka nie przynosi ci pieniędzy, weź się do jakiejś roboty, weź odpowiedzialność za swoje życie. Jest jednak coś poruszającego w determinacji, z jaką stale próbuje utrzymać się na powierzchni. Wzrusza nadzieja, z jaką za każdym razem podchodzi do występu w podrzędnym klubie, gdzie może wystąpić niemal każdy.

Kiedy patrzyłam na boksowanie się Davisa z codziennością, przypominałam sobie takie dni, kiedy nic się nie udaje, tylko pech człowieka prześladuje. Problem w tym, że w jego przypadku to nie dzień, ale życie. Stara się, ciągle gdzieś gna, próbuje coś załatwić, a na koniec i tak jest w punkcie wyjścia. Znowu ten sam klub, znowu ta sama kanapa u Gofreinów. A po drodze nieudana wyprawa do Chicago, zgubiony kot, bijatyka. Nawet nie ma płaszcza, tylko kuli się z zimna w marynarce. Ale to, co w historii Davisa najsmutniejsze i najważniejsze, jest zaledwie delikatnie zaznaczone, półsłówkami, gestem, spojrzeniem. Ból po stracie przyjaciela, który kładzie się cieniem na jego życiu. Stracone złudzenia, bo nieoczekiwanie okazuje się, że Jean przespała się także z właścicielem klubu. Niewykorzystane okazje, bo brakuje odwagi albo wiary, że coś się jeszcze da naprawić. Ból istnienia. Jak długo jeszcze będzie próbował? Czy w końcu szczęście się do niego uśmiechnie? Czy podzieli los tych wszystkich, a nie jest ich wcale mało, którym nigdy się nie uda? Jest w historii pechowego Davisa prawda o życiu. I nieważne, czy marzysz, aby zostać artystą, czy twoje pragnienia są bardziej przyziemne. To film o tych, którzy tłuką głowa w mur. Dlatego taki smutny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty