Tego mi było trzeba. Od czasu do czasu miło jest przeczytać grubą powieść, którą pochłania się jednym tchem. Dobrze napisaną, raczej tradycyjną, solidne rzemiosło, żaden eksperyment, ale jednocześnie niebłahą. Taki właśnie jest niedawno wydany "Zielony namiot" Ludmiły Ulickiej (Świat Książki 2013; przełożył Jerzy Redlich). Powieść środka, o jaką upominają się autorzy artykułu-manifestu "Alice Munro nie miałaby u nas szans" zamieszczonego jakiś czas temu w Gazecie Wyborczej. Ulicka to rosyjska pisarka urodzona w 1943 roku, autorka wielu powieści wydawanych także u nas. Nazwisko słyszałam, ale dotąd jakoś było nam nie po drodze. Zastanawiałam się, czy nie kupić jej poprzedniej powieści, która ukazała się także w Świecie Książki, "Daniel Stein, tłumacz", ale nie zrobiłam tego. Jednak kiedy przeczytałam o świeżo wydanym "Zielonym namiocie", od razu poczułam, że to coś dla mnie. I nie myliłam się.
Akcja tej rosyjskiej książki zaczyna się w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku, jeszcze przed śmiercią Stalina, kończy w roku 1996, w noc śmierci Josifa Brodskiego. Początek jak porządnej, tradycyjnej powieści. Poznajemy trzech kilkunastoletnich chłopców, uczniów tej samej klasy jednej z moskiewskich szkół, Ilję, Sanię i Michę. Każdy pochodzi z innej rodziny, każdy ma za sobą inną przeszłość, ich losy bardzo różnie się potoczą, każdy pójdzie odmienną drogą. Jesteśmy świadkami zarania ich przyjaźni i domyślamy się, że w dalszej części będziemy śledzić ich losy. Po bożemu. Tak rzeczywiście jest, ale tylko do pewnego momentu. Nagle zaczynają się mieszać czas i bohaterowie. Historia traci swą linearność, niekiedy zaczyna bardziej przypominać zbiór opowiadań, aby w następnych rozdziałach znowu wejść w koleiny powieści. Pojawiają się nowi bohaterowie, niektórzy tylko na chwilę, mniej lub bardziej związani z trójką przyjaciół. Na pierwszy plan wysuwa się Ilja, na długo tracimy z oczu pozostałą dwójkę, ale wrócą, a wtedy powieść zyska tragiczną nutę. Autorka swobodnie żongluje ludzkimi losami, niektóre zamykając w jednym rozdziale-opowiadaniu. Ta swoboda dotyczy także czasu. Narrator nie raz nie dwa wybiega w przyszłość, uchylając rąbka tajemnicy. Najpierw ten zabieg dziwi, nawet irytuje, potem jednak czytelnik przyzwyczaja się i nadal towarzyszy mu miłe poczucie potoczystości. Właśnie dlatego nie waham się, mimo wszystko, nazwać powieści Ulickiej tradycyjną. Oczywiście nie sposób nie zadać sobie pytania, po co to wszystko. Otóż "Zielony namiot" jest wspomnieniem przeszłości, z której wybiera się swobodnie ludzi i zdarzenia, nie zważając na chronologię. To pamięć o czasach minionych. Tyle o formie, pora zająć się samą opowieścią, bo to ona jest jednak najważniejsza.
Kim są bohaterowie Ulickiej? To przede wszystkim inteligenci, artyści, naukowcy, wolne ptaki. Dysydenci zaangażowani w działalność konspiracyjną. Rozpowszechniają zakazaną literaturę, samizdat, niektórzy działają na rzecz obrony praw człowieka. Zachłystują się nowymi autorami i ideami. W powieści aż roi się od nazwisk pisarzy niegdyś w Związku Radzieckim zakazanych, Sołżenicyn, Pasternak, Brodski, Wysocki i wielu innych. Sporo na kartach książki fragmentów wierszy, które czytają bohaterowie. Ich życie bywa barwne, awanturnicze, czasem wręcz beztroskie, ale to tylko pozory. Muszą się zmagać z trudami codzienności (ciasne mieszkania, kłopoty finansowe, brak pracy), ale jeszcze gorsze są zmagania z KGB. Bywają śledzeni, prześladowani, stale mówi się o procesach politycznych, łagrach, przesłuchaniach. Atmosfera się zagęszcza, bohaterom towarzyszy lęk i niepewność jutra. Bywa, że schwytani w pułapkę muszą stanąć wobec moralnych wyborów. Różne decyzje podejmują. Wielu, nie mogąc udźwignąć paskudnej radzieckiej rzeczywistości, decyduje się na emigrację. Szczególnie Żydzi, którzy stale muszą mierzyć się z antysemityzmem. Autorka nie potępia swoich bohaterów, stara się ich zrozumieć.
Są w tej powieści momenty dużej urody (opowieść o beztroskiej wyprawie na Krym, o malarzu ukrywającym się na zabitej wsi czy o królu Arturze, eks marynarzu mieszkającym pod Moskwą), momenty wzruszające, skłaniające do zadumy (na przykład nad tym, jak często przypadek wywraca nasze życie na nice, albo nad tym, na ile jesteśmy odpowiedzialni za los innych), a wreszcie momenty chwytające za gardło, tragiczne. Kiedy czytamy o tym, jak pętla zaciska się na szyi niektórych bohaterów, jak nagle spadają na nich wszystkie nieszczęścia, jak się szamoczą z życiem, jak nie widzą wyjścia z sytuacji, jak popadają w depresję czy marazm, czujemy, że dotykamy spraw najważniejszych. Trzech przyjaciół, trzy różne losy. Nieco szalony, beztroski, trochę cyniczny, pragmatyczny Ilja, wolny ptak rozprowadzający samizdat. Wrażliwy, nieśmiały, tajemniczy artysta Sania bezwarunkowo oddany muzyce, wierny przyjaciel. I wreszcie mój ulubiony bohater, Micha, Żyd, sierota na garnuszku ubogiej ciotki, bez reszty gotów zaangażować się w coś, w co wierzy, czy to będzie praca z głuchoniemymi dziećmi, czy miłość, czy konspiracyjna działalność, czy pomoc drugiemu człowiekowi. Wierny przyjaźni, miłości i sprawie.
Dawno żadna powieść nie sprawiła mi takiej zwyczajnej, literackiej przyjemności. Na pewno sięgnę po inne książki Ulickiej, a wyszło ich w Polsce kilka.
PS W "Zielonym namiocie" pojawia się bardzo piękny i ciekawy wątek Tatarów Krymskich. Wspominam o tym, bo problem jakże aktualny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz