"Pozycja dziecka"

Na co iść do kina? W tym tygodniu wybór był oczywisty, nie tylko dlatego, że bez wahania odrzuciłam "Witaj w klubie" (po "Sierpniu w hrabstwie Osage" i "Tajemnicy Filomeny" mam na jakiś czas dość filmów gładkich i przewidywalnych). Po prostu pojawił się nowy (nowy na naszych ekranach) rumuński film, "Pozycja dziecka" Calina Petera Netzera, kolejnego cudownego dziecka rumuńskiej kinematografii. Film, jak wspomniałam, nie jest już taki świeży, otrzymał Złotego Niedźwiedzia na zeszłorocznym festiwalu w Berlinie. Polecam bez wahania. Nieznających najnowszej rumuńskiej kinematografii, tej spod znaku Cristiana Mungiu, muszę jednak uprzedzić, że to kino na pewno nie dla masowego widza. Surowe, ascetyczne (w "Pozycji dziecka" właściwie nie ma muzyki, cisza aż dźwięczy z ekranu), niemal dokumentalne, werystyczne, gadane i poruszające nielekkie tematy. Bywa nieprzyjemne. Bohaterowie "Pozycji dziecka" to wprawdzie reprezentanci rumuńskiej klasy średniej, ale opowieść o nich jest równie przerażająca jak historia bohaterek "Prowincji", "Za wzgórzami" czy "4-ech miesięcy, 3-ech tygodni i 2-óch dni". Ale film Netzera to nie tylko kino społeczne, także, dla niektórych przede wszystkim, psychologiczne. Bo jest to opowieść o splątanej relacji matki i dorosłego syna. Jeśli ktoś gotowy jest na takie wyzwanie, niech koniecznie wybierze się do kina. A dla tych, którzy już byli, napisałam, jak zwykle, ciąg dalszy.

Kto widział przywołane we wstępie "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", na pewno pamięta przytłaczającą atmosferę i przerażający obraz zniewolonego społeczeństwa w czasach Causescu. Przywołuję tamten film, od którego zaczęła się chyba kariera rumuńskiej kinematografii, bo przy wszystkich różnicach, dostrzegam w nim jedno podobieństwo do "Pozycji dziecka". Cóż z tego, że nie ma już krwawego dyktatora, cóż z tego, że czasy inne, niekomunistyczne, a Rumunia należy nawet do Unii. Otóż portret rumuńskiego społeczeństwa jest tu równie przygnębiający. Przyznam, że ta warstwa filmu wydała mi się najciekawsza, więc od niej zacznę. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę na ekranie! A przecież mam prawo sądzić, że realia nie zostały wyssane z palca. I nie chodzi tylko o matkę, która jest gotowa zrobić wszystko, aby uchronić swojego dorosłego syna od kary za spowodowanie śmiertelnego wypadku. Podobnie postępuje jej siostra. Cornelia i Olga zachowują się na komisariacie jakby były u siebie. Policjantów zupełnie nie dziwi bezceremonialne, wręcz bezczelne, zachowanie obu kobiet. Niby protestują, ale przecież jakże nieśmiało. Protokół z przesłuchania zostanie zmieniony za ich, wcale nie cichym, przyzwoleniem. Przysługa za przysługę. Policjant nie zawaha się prosić Cornelię o pomoc w obejściu przepisów budowlanych. Świadek wypadku także nie jest zdziwiony prośbą matki. Do ustalenia zostaje tylko cena, za jaką zmieni zeznania, bo że się zgodzi, jest oczywiste. Kto ma pieniądze i pozycję, towarzyskie i biznesowe powiązania, odpowiednie znajomości, ten może wszystko. A przecież obie kobiety nie należą do jakiegoś szemranego środowiska. Jedna jest architektką wnętrz, druga, o ile dobrze pamiętam, lekarką. Obracają się w towarzystwie naukowców, prawników, lekarzy, artystów. One mogą wszystko, ale rodzina chłopca, który zginął przejechany przez Barbu, syna Cornelii, traktowana jest zupełnie inaczej. Nikt wokół nich nie skacze, nikt im nie pomaga. Bezradni i zrozpaczeni czekają na korytarzu komisariatu.

Druga warstwa filmu Netzera, dla krytyków chyba ważniejsza, to relacja zaborczej matki i niedojrzałego, bezwolnego syna. Cornelia chce nad Barbu sprawować kontrolę całkowitą. Film zaczyna się sceną zwierzeń. Kobieta żali się, że syn jej unika. Wypadek, który spowodował, daje jej okazję do odzyskania władzy nad nim. Będzie go nie tylko chronić od karnej odpowiedzialności, ale chce niepodzielnie panować nad jego życiem. Wyrwać z rąk innej kobiety, którą traktuje jak rywalkę. Jest jej małym, chociaż dorosłym, synkiem, za którego najchętniej podejmowałaby wszystkie decyzje. Żeby go ukoić, zrobi mu masaż pleców, niewiele brakuje, aby wykąpała go jak małe dziecko.

Ale Cornelia to nie jedyna silna kobieta w tym filmie. Podobna jest jej siostra, podobna cicha i pozornie wycofana Carmen, partnerka Barbu. Kiedy trzeba kobiety zjednoczą się, aby go ratować. To one są twarde, a mężczyźni bezwolni i słabi. Nieprzypadkowo pozostają na drugim planie. Barbu to niedojrzały trzydziestolatek. Nie potrafi i nie ma ochoty wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Carmen oskarża go, że nie chce mieć dziecka. Nie stać go jednak na postawienie sprawy wprost, woli robić uniki. Kiedy spowoduje wypadek, pozwoli kobietom przejąć kontrolę nad wszystkim. Nie widać, aby miał wyrzuty sumienia, aby rozumiał, co zrobił, histerycznie skupia się na sobie, swoim bólu głowy, swoim cierpieniu. Oddaje stery matce, niech załatwi, co trzeba. Mam wrażenie, że, jak Felicjan Dulski, najchętniej wykrzyknąłby, a raczej powiedział cichym, płaczliwym głosikiem, dajcie mi święty spokój. Ale może jest dla niego jakaś nadzieja? W końcu nie zważając na protesty matki, chce stanąć twarzą w twarz z ojcem chłopca, którego zabił. Twardo domaga się, aby wypuściła go z samochodu. Co powie zrozpaczonemu mężczyźnie, kiedy się z nim spotka? Czyżby wreszcie zrozumiał, do jakiej tragedii doprowadził?. Jego łzy wydają się szczere.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty