John Pomfret "Lekcje chińskiego. Dzieci rewolucji kulturalnej i dzisiejsze Chiny"

 

W kinach posucha, więc opróżniam literackie zapasy, których nieco zgromadziłam. Na dziś wybrałam książkę amerykańskiego dziennikarza Johna Pomfreta "Lekcje chińskiego. Dzieci rewolucji kulturalnej i
dzisiejsze Chiny" (Ushuaia 2010; przełożył Jan Halbersztat), o której dowiedziałam się jakiś czas temu z artykułu Marii Kruczkowskiej (chyba), która polecała to, co o Chinach warto przeczytać. Skrzętnie zapisałam te tytuły, które mogłyby mnie zainteresować, i jak zwykle czekałam, aż nadejdzie ich czas. Do Pomfreta przymierzałam się kilkakrotnie, ale niełatwo go zdobyć. Wydany kilka lat temu przez efemeryczne wydawnictwo-niewydawnictwo (opublikowało tylko cztery pozycje, zajmuje się czymś innym) trochę odszedł w zapomnienie (a kiedy wyszedł, pisano o nim, pamiętam). Wreszcie zażyczyłam  sobie "Lekcji chińskiego" pod choinkę, dostałam i przeczytałam. Z czterech lektur o państwie środka, Liao Yiwu "Prowadząc umarłych", Peter Hessler "Przez drogi i bezdroża", Wenguang Huang "Strażnik trumny", które przeczytałam w ciągu ostatnich dwóch lat, ta jest może najsłabsza. Piszę to z pewnym wahaniem, bo literatura to nie sport, gdzie można jednoznacznie ustalić hierarchię. Nawet jednak jeśli tak jest, to i tak warto ją przeczytać. Jeśli będzie pierwszą książką o Chinach, czytelnik sporo się z niej dowie, jeśli kolejną, nie wszystko będzie pewnie odkryciem, ale niewątpliwie nie będzie to czas stracony. Dla zachęty dodam jeszcze, że "Lekcje chińskiego", pomimo objętości, czyta się jednym tchem, bo ciekawe i sprawnie napisane.

Zacznijmy od autora. John Pomfret, rocznik 1959, zafascynowany Chinami zdobywa chińskie stypendium naukowe i we wrześniu roku 1980 przybywa do Chin. Jest jednym z pierwszych amerykańskich studentów, który będzie tam studiował. Stało się to możliwe dzięki odmrożeniu stosunków amerykańsko-chińskich. Najpierw pół roku spędza na kursie językowym, a potem dostaje się na chińską uczelnię. Wybiera uniwersytet w Nankinie, bo tam studenci zagraniczni studiują wspólnie ze swoimi chińskimi kolegami. Nie koniec na tym. Posuwa się tak daleko, że decyduje się zamieszkać w akademiku dla studentów miejscowych, rezygnując z luksusów przysługujących cudzoziemcom, co budzi zdumienie zmieszane z politowaniem. Zrezygnować z dwuosobowego pokoju, ciepłej wody, codziennego prysznica na rzecz ośmioosobowego pokoju i przydziałowej kąpieli raz w tygodniu? Zaiste trzeba być niespełna rozumu. Ale Pomfret wiedział, że chcąc naprawdę poznać Chiny i Chińczyków, musi żyć z nimi, a nie obok nich. Ta zasada będzie przyświecała mu zawsze. Bo Pomfret Chiny pokocha, będzie do nich wracał wielokrotnie jako dziennikarz, wydalony po masakrze na placu Tiananmen będzie za Chinami tęsknił i zrobi wszystko, aby być jak najbliżej (za bazę wybierze sobie Honkong), a wreszcie do nich wróci. Nie muszę dodawać, że będzie miał tu wielu przyjaciół, także przyjaciółek, i znajomych.

Przyjaciele to klucz do jego książki. Bo Pomfret pisze o Chinach, śledząc życie kilku kolegów z roku i jednej koleżanki. Przyglądając się losom tych, których dzieciństwo i lata nastoletnie przypadły na czas rewolucji kulturalnej, pokazuje kawał chińskiej historii. Od lat sześćdziesiątych po rok dwutysięczny czwarty. Minęła cała epoka, może nawet niejedna. Od kultu jednostki i rewolucji kulturalnej do specyficznego chińskiego kapitalizmu. A ile wydarzyło się po drodze! Pomfret zaczyna od opowieści o dzieciństwie i młodości kilkorga swoich rówieśników z roku. Napisałam rówieśników, ale w rzeczywistości wszyscy byli od niego o kilka lat starsi, bo ich droga na studia była długa, wyboista, pełna wyrzeczeń i wyjątkowej determinacji, a wszystko dlatego, że dorastali w czasie rewolucji kulturalnej. Sporo o tych tragicznych wydarzeniach dowiedziałam się ze wspomnianej książki Liao Yiwu, ale to, co przeżyli koledzy Pomfreta, jest po prostu niewyobrażalne. Autor nie ukrywa, że ich doświadczenia zupełnie nie przystają do jego wygodnego życia i choćby nie wiadomo, jak się starał, nie jest w stanie zrozumieć, co naprawdę przeżyli. Potem przez lata będzie im towarzyszył. Różne były ich początki, różnie ułoży się ich życie. Można powiedzieć, że autor wybrał sobie postacie modelowe. Czerwonogwardzistę, córkę wiejskiego nauczyciela, syna pracowników uniwersytetu zamordowanych przez studentów w czasie rewolucji kulturalnej i jeszcze kilka innych osób. Jak ułożą sobie życie potem? Też modelowo. Jeden zrobi partyjną i biznesową karierę, drugi będzie żył w swoistym rozkroku rozpięty pomiędzy wykładaniem zideologizowanej historii na prowincjonalnej uczelni a raczkującym prywatnym biznesem, inny zdecyduje się na emigrację i los dysydenta, a Mała Guan, jedyna kobieta w tym gronie, zrezygnuje z kariery dla rodziny.

Ale książka Pomfreta to także opis życia codziennego,  zmieniających się obyczajów (choćby stosunków damsko-męskich - od nieporadności, wręcz spętania, do całkowitej swobody), przemian politycznych, społecznych, gospodarczych, próba zrozumienia chińskiej mentalności, sposobu zachowania, reagowania, myślenia. To po prostu kawał chińskiej historii. Centralne miejsce w książce zajmuje rok 1989, studenckie manifestacje i masakra na placu Tiananmen. Opowieść o zdarzeniach z tragicznego czwartego czerwca, których autor był świadkiem i poniekąd uczestnikiem, mrozi krew w żyłach. Pomfret opisuje je od środka, co pozwala odczuć doniosłość i grozę sytuacji. To w optyce autora punkt przełomowy. Zastopowanie przemian na kilka lat, ale przede wszystkim zmiana mentalna. Rozczarowanie sprawiło, że uczestnicy tamtego wolnościowego zrywu utracili swój idealizm i stali się wyznawcami bożka konsumpcji i mamony. Idealizm został zastąpiony przez nihilizm.

Chociaż Chiny są dla Pomfreta drugą ojczyzną, to potrafi spojrzeć na nią krytycznie. Nie tylko na mroczną przeszłość, ale i na to, co dziś. Pisze o rozwarstwieniu społecznym, korupcji, nieliczeniu się z ludźmi, zatruciu środowiska, bezkarności władzy, ale także nie szczędzi słów krytyki przywódcom i uczestnikom manifestacji z roku 1989, wskazując na przykład na ich beztroskę i niedojrzałość.

Na koniec, aby dopełnić obrazu, muszę wspomnieć, że jednym z bohaterów "Lekcji chińskiego" jest także sam Pomfret, który dość hojnie obdarza czytelnika szczegółami ze swojego, głównie chińskiego, życia. Muszę przyznać, że jego nadmierna szczerość w opowiadaniu o intymnych szczegółach nieco mnie razi. Ale wybaczam autorowi relacje ze spotkań z rozmaitymi kobietami, bo to zaledwie fragmencik tej grubej książki, po którą naprawdę warto sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty