Philip Roth "Duch wychodzi"

Nadrabiania literackich zaległości ciąg dalszy, czyli kolejne spotkanie z prozą Philipa Rotha. Wciąż mnie zdumiewa, że odkryłam go tak późno, jakieś dwa lata temu, więc mam co nadrabiać, bo to pisarz niezwykle płodny. Pod choinkę zażyczyłam sobie jego książki, dostałam trzy, jako pierwszą wybrałam "Duch wychodzi" ("Czytelnik" 2010; przełożyła Jolanta Kozak). No i nie zawiodłam się. Czytając Rotha, mam zawsze przeświadczenie, że obcuję z prawdziwą literaturą, nie tylko świetnie napisaną, mięsistą, zawiesistą, zaludnioną pełnokrwistymi postaciami, ale ważną, o czymś.

Akcja powieści rozgrywa się w ciągu kilku  jesiennych dni w Nowym Jorku w roku 2004, w tygodniu wyborów prezydenckich. Ale tematem tej książki nie jest polityka. Wybory są o tyle ważne, o ile stosunek do nich charakteryzuje niektórych bohaterów. Poza tym pyszna scena w czasie wieczoru wyborczego, kiedy  para młodych bohaterów nieomal rwie włosy z głowy, rozpaczając z powodu wygranej Georga W. Busha, przypomina emocje, jakie polityczne starcie dwóch przeciwnych obozów wywołuje u nas. Cóż, miło pomyśleć, że i gdzie indziej wybory potrafią podzielić rodziny i przyjaciół. Ale do rzeczy, bo, jak wspomniałam, nie polityka jest tematem powieści Rotha. Co w takim razie? Starość, jej konfrontacja z młodością, ale także literatura, twórczość. Bohaterem i narratorem książki jest siedemdziesięciokilkuletni znany pisarz Nathan Zuckerman (Roth stworzył cały cykl powieści z tym bohaterem; twórczość pisarza składa się z kilku różnych cykli, które łączy albo bohater, albo temat). Po jedenastu latach samotniczego życia na prowincji, w górskiej głuszy, przyjeżdża na kilka dni do Nowego Jorku i nieoczekiwanie dla siebie zostaje wciągnięty w wir życia. Można by powiedzieć, że na nowo zachłystuje się życiem po latach uśpienia. Jeszcze trafniejsze byłoby stwierdzenie, że zachłystuje się ludźmi i to przede wszystkim ludźmi młodymi, bo letarg, w jakim tkwił przez ostatnie lata, był ucieczką właśnie od ludzi, a nie od twórczości. Konfrontacja z młodością jeszcze bardziej uświadamia Zuckermanowi, że się starzeje. Ten proces jednak dotyczy tylko  ciała, nie ducha. Przepaść pomiędzy duchem a cielesnością to dramat narratora. Myślę, że podobny dramat przeżywa wielu ludzi, którzy przekroczyli już smugę cienia. Jego psujące się ciało odgradza go od życia. Duch jest nadal młody i młodości pożąda. Zuckerman nieoczekiwanie dla siebie zaczyna pragnąć Jamie, trzydziestoletniej początkującej pisarki. Wie, że ich spotkanie jest niemożliwe, nie tylko dlatego, że ona ma męża i prawdopodobnie kochanka, ale także z powodu jego impotencji, skutku onkologicznej operacji, którą przeszedł przed laty (niczego tu nie zdradzam, tego czytelnik dowie się na pierwszej stronie). Życie na odludziu odgrodziło go od pokus świata, ułatwiło pogodzenie się z fizyczną niesprawnością, teraz uśpione pragnienia budzą się na nowo. Zuckerman chyba po raz ostatni daje się porwać złudzeniu, że jeszcze wszystko jest możliwe. Broni się przed tym pragnieniem, zdając sobie sprawę, że próba spełnienia może się skończyć w najlepszym razie rozczarowaniem, w najgorszym upokorzeniem. Jest interesujący dla Jamie jako pisarz, nie jako mężczyzna. Ona, marząca o literackiej karierze, doznaje początkowo zawrotu głowy, kiedy w jej życie zupełnie nieoczekiwanie dzięki zrządzeniu losu wkracza sławny literat. Trudno nawet powiedzieć, aby po chwilowym zawrocie głowy, jakoś specjalnie fascynowała się jego intelektem, nie, ona postanawia wykorzystać go do własnych celów (wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie chodzi o jej karierę). Jednak  nie ta niemożliwość związku z kobietą spowodowana fizyczną dolegliwością, która przecież może przytrafić się w każdym wieku, była dla mnie tak przejmująca, ale nasilające się kłopoty z pamięcią. To jest prawdziwy dramat starego pisarza. Zapominanie zaczyna wykluczać go z życia, nie daje kontroli nad tym, co się dzieje, czyni bezbronnym i  podatnym na manipulacje innych, ale przede wszystkim dziurawa pamięć zaczyna mu odbierać możliwość tworzenia. Nie fizyczny defekt, ale utrata pamięci oznaczać będzie prawdziwy kres jego życia. Przejmujące jest śledzenie, jak narrator stopniowo zaczyna sobie uświadamiać problem, jak próbuje z nim walczyć, jak w gruncie rzeczy jest bezradny i bezsilny. Starość wyobcowuje go ze świata. Drażnią go różne przejawy nowoczesności, drażni bezczelna, ekspansywna młodość dążąca do celu po trupach. Właściwie uświadamia sobie, że żyje wspomnieniami, pośród umarłych. Prawdziwie porozumieć się może tylko z Amy, starszą od niego, chorą na guza mózgu kobietą, którą przypadkowo, po latach spotyka w czasie pobytu w Nowym Jorku. Łączy ich przeszłość, wspólne spojrzenie na świat, literaturę, fascynacja pewnym nieżyjącym już od lat pisarzem, starość i choroba. Także kłopoty z pamięcią. Tylko z Amy może jeszcze znaleźć wspólny język. Z młodymi nie. To oni go odrzucają, nie chcą dostrzec w nim człowieka, traktują instrumentalnie. Jest ważny o tyle, o ile może im się na coś przydać.

Starość w powieści Rotha nie jest straszna z powodu fizjologii. Nie ma tu opisów ludzi niedołężnych, przykutych do łóżka, skazanych na pomoc innych. Jak już wspomniałam, i przypadłość Zuckermana, i choroba Amy mogą się przecież przytrafić każdemu w każdym wieku. Starość jest okropna, bo wyobcowuje ze świata, wyklucza, skazuje na samotność, niezrozumienie. A przecież, kiedy słuchamy opowieści siedemdziesięcioletniego Zuckermana, nie mamy poczucia, że obcujemy ze starcem. Przeciwnie.

Ale, jak już pisałam, to nie tylko powieść o starości. Roth zadaje w niej inne istotne pytania, to wokół nich kręci się akcja książki. Zuckermanowi nie daje spokoju znajomy Jamie, Kliman, który chce za wszelką cenę napisać biografię pewnego zapomnianego, niegdyś bardzo znanego, pisarza. Narrator jest przekonany, że biografia, która ma wywołać skandal, to tylko środek do kariery Klimana, bezczelnego, pewnego siebie, dążącego po trupach do celu, niesympatycznego typka. I tu pojawia się szereg pytań. Czy biograf ma prawo ujawniać tajemnice życia pisarza, szczególnie jeżeli żyją jeszcze jego dzieci? Czy taka tajemnica w ogóle istnieje? Na ile twórczość pisarza jest odbiciem jego życia? Na ile życie ją oświetla i tłumaczy? Czy wolno wykorzystywać niedokończone dzieło? Czy możliwe jest dojście po latach do prawdy? Zuckerman na te wszystkie pytania odpowie przecząco, ale czytelnikowi wolno zastanawiać się dalej. Czy przeszłość pisarza, spuścizna po nim może być własnością jednej osoby? Czy taka osoba może strzec pisarza przed jego czytelnikami? Dlaczego nie chce dać jego twórczości drugiego życia? Czy to ona ma prawo decydować, kto napisze jego biografię, a kto nie jest tego godzien? Na Klimana patrzymy oczami Zuckermana i Amy. Pewnie dlatego wydaje nam się wytworem współczesnego świata goniącego tylko za sensacją. Ale może jest inaczej? Może Zuckerman i Amy to przedstawiciele skostniałej przeszłości broniący za wszelką cenę pamięci o ukochanym pisarzu? Może Zuckerman w młodości, kiedy kręcił się wokół swojego literackiego idola, był też takim Klimanem? Tego nie sposób rozstrzygnąć. Roth w swojej powieści dał głos starym, dlatego młodych widzimy ich oczyma.

Świetna książka. Przejmująca, stawiająca ważne pytania. Do tego żywo prowadzona akcja: czytelnik krok po kroku odkrywa tajemnicę, balansuje pomiędzy prawdą, a wyobrażeniem, bo autor cały czas wodzi go za nos. A do tego znakomite, wnikliwe portrety kilku postaci dramatu. Rotha po prostu trzeba czytać!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty