"Polowanie" Thomasa Vinterberga

Dziś zgodnie z obietnicą będzie o "Polowaniu" duńskiego reżysera Thomasa Vinterberga, autora głośnego "Festen". Film jest dość agresywnie reklamowany jako thriller: zwiastuny w telewizji, plakaty na przystankach autobusowych. Taka silna akcja promocyjna nastawiona na masowego widza zawsze budzi moje podejrzenia, ale, jako że jestem miłośniczką duńskiego kina i widziałam wspomniany "Festen", musiałam zobaczyć także najnowszy film Vinterberga. Oczywiście, jak przypuszczałam, nie jest to żaden thriller, tylko trzymające w napięciu, poruszające kino społeczne. Owszem, przyznaję, są chyba dwie niespodziewane sceny jak z horroru, powodujące u widza atak strachu, ale to wszystko. Grozę wywołuje przede wszystkim sytuacja, w jakiej znalazł się główny bohater, Lucas, grany przez chyba najbardziej znanego duńskiego aktora Maksa Mikkelsena ("Tuż po weselu", "Jabłka Adama", "Wilbur chce się zabić"). Za rolę w "Polowaniu" otrzymał główną nagrodę aktorską na zeszłorocznym festiwalu w Cannes. Jest to opowieść o tym, jak pomówienie może zniszczyć życie tego, na kogo zostaje rzucone. Historia, jakich od czasu do czasu jesteśmy świadkami. Poważne oskarżenie, szlachetne intencje, pochopne wnioski, brak zaufania, bezkrytyczne uleganie emocjom i oszczerstwom, wyrok wydany. Ale to nie wszystko. O tym, co najbardziej mnie przeraziło, napiszę w drugiej części, jak zwykle przeznaczonej dla tych, którzy "Polowanie", jak ja, już obejrzeli. Pozostałych namawiam. Poruszający film, który ogląda się z prawdziwym zainteresowaniem, w napięciu i z przerażeniem śledząc losy Lucasa.

Akcja filmu rozgrywa się w małym, zamkniętym środowisku, gdzie wszyscy doskonale się znają. To niewielkie, sielankowe miasteczko, a może wioska, urokliwie położone nad jeziorem wśród lasów. Dzika, nieco surowa, jesienna natura i porządne, estetyczne, nowe domy, kilka starych budynków (pisząc starych, myślę zabytkowych), gotycki kościół, starannie utrzymane drogi, elegancki sklep to wszystko tworzy całkiem miły entourage. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby mieszkać w tak przyjemnym otoczeniu, gdybym tylko była miłośniczką życia na wsi. Lucas żyje tu od urodzenia, tu mieszkali jego przodkowie. Podobne korzenie mają jego koledzy, przynajmniej niektórzy. Kiedyś razem chodzili do szkoły, teraz wspólnie polują, wspólnie piją piwo, wspólnie się bawią. Delikatny Lucas wyróżnia się na tle swoich rubasznych kumpli niestroniących od alkoholu, którzy mimo tego wydają się sympatyczni i dobroduszni. Lucas nawet wygląda inaczej: w marynarce, w okularach, do tego pracuje w przedszkolu, kiedyś był nauczycielem. Robi wrażenie nieco nieśmiałego, wycofanego, ma problemy osobiste: rozwiódł się z żoną, która utrudnia mu spotkania z synem. Dzieci go uwielbiają, a on je świetnie rozumie i ma z nimi znakomity kontakt. Spokojną, choć niepozbawioną napięć, egzystencję Lucasa przerwie nieoczekiwane i nieprawdziwe oskarżenie, tym boleśniejsze, że pomówienie rzuca na niego śliczna Klara, uosobienie czystości i niewinności, córka przyjaciela, której okazał wiele serca, ale przecież nic ponadto. Ba, zachował przecież daleko idącą ostrożność. Jedno oskarżenie pociąga za sobą następne, przedszkolaki wymyślają fantastyczne historie, w które przerażeni, ogarnięci paniką i histerią  dorośli po chwilowym zdumieniu bez zastrzeżeń wierzą. Dzieci, podobnie jak w "Białej wstążce" Hanekego czy "W lepszym świecie" Susanne Bier, nie są tu istotami niewinnymi. To one powodują lawinę nieszczęść, chociaż pewnie nie zdają sobie sprawy z konsekwencji, jakie będzie miało rzucone oskarżenie. Smutna, lnianowłosa, budząca sympatię Klara, świetnie zagrana, z premedytacją snuje budzące grozę opowieści, chcąc zemścić się na swoim przyjacielu. Potem bardziej brakuje jej psa niż jego. Na Lucasa, którego przecież wszyscy świetnie znają, wyrok został wydany, mimo że rodzice Klary i pracownicy przedszkola doskonale wiedzą, że dziewczynka ma bujną wyobraźnię. Raz wprawiona w ruch machina rozpędza się coraz szybciej. Wszyscy są przeciwko niemu. Tylko jeden z  przyjaciół i syn Lucasa, Marcus, wierzą w jego niewinność. Oni dwaj ani przez moment nie zwątpili, że to tylko fantazje dziecka. Lucas musi radzić sobie ze społecznym ostracyzmem. Początkowo pokornie przyjmuje zalecenia dyrektorki przedszkola, potem jednak rodzi się w nim bunt. Jest jak w matni. Jak ma dowieść swojej niewinności w świecie, gdzie rozbujana wyobraźnia potęguje zagrożenie? W końcu pedofilia to nie fantazja, więc trudno się dziwić, że dyrektorka przedszkola poważnie podchodzi do oskarżeń, ale później popełnia chyba szereg błędów. Czy znajomy, którego prosi o pomoc, to psycholog? Mężczyzna rozmawia z Klarą, sugerując jej odpowiedzi. Podobnie postąpią rodzice innych dzieci. Nikt nie zwraca uwagi na to, że Klara plącze się w swoich zeznaniach: raz je podtrzymuje, raz im zaprzecza, a wreszcie wyraźnie stwierdza, że już nie pamięta, jak było naprawdę. Nic dziwnego, wszak dorośli nieźle namącili jej w głowie. Tak narasta panika i nie ma znaczenia, że policja ostatecznie nie wniesie oskarżenia, bo opowieści dzieci zostaną szybko zweryfikowane i okażą się produktem wyobraźni podsycanej przez dorosłych. Raz przyklejona łatka nie chce się odkleić. Nikt nie wierzy w niewinność Lucasa. Najbardziej przeraziła mnie odpowiedzialność zbiorowa i metody, jakimi posługują się  sąsiedzi. Można zrozumieć, że początkowo odwracają się od Lucasa, ale dlaczego stosują wobec niego fizyczną przemoc? Dlaczego ostracyzm dotyka też jego syna? A co zawinił im pies? Lucas jednak tym bardziej rzuca wyzwanie światu i decyduje się na gest tyleż odważny, co prowokacyjny: z podniesionym czołem wkracza w wigilijny wieczór do kościoła. Mija rok i wszystko jest znowu na swoim miejscu. Jakby nic się nie wydarzyło. Przyjaciółka wróciła do Lucasa, a on jej wybaczył, znowu wszyscy są razem, a on jakby nigdy nic się nie stało, pomaga Klarze przejść przez pokój tak, aby nie dotknęła linii. Znowu, jak od pokoleń, dokonuje się rytuał przyjęcia chłopca do grona myśliwych. Dlaczego Lucas został w miasteczku mimo wszystkich zniewag, które go tu spotkały? Czy dlatego, że postawił na swoim, dowiódł niewinności i wygrał? W końcu nigdy nie miał się czego wstydzić.  Czy też dlatego, że tu wszystko jest jak w rodzinie? Zapominamy o wyrządzonych krzywdach, nieporozumieniach? Ważniejsze to, co od pokoleń łączy, niż chwilowe waśnie? Ale czy ten spokój jest prawdziwy? Jak rozumieć ostatnią scenę? Czy ktoś strzela celowo do niego, czy celuje do sarny? I kto to robi? Zło nadal się czai? Końcowe sceny sprawiają, że widz wychodzi z kina z uczuciem niepokoju.

Reżyser, który w "Festen" zmierzył się z problemem pedofilii w rodzinie, ukrywanej, zamiecionej pod dywan, tu pokazuje drugą stronę medalu. Jakby mówił: problem jest, ale z oskarżeniem trzeba bardzo uważać. Przecież nie wszyscy są przestępcami. O podobnych historiach słyszymy od czasu do czasu. Ciekawa jestem, jakbyśmy oceniali Lucasa, gdyby twórcy filmu nie zdecydowali się od początku pokazać, jak było naprawdę. Czy uwierzylibyśmy w jego niewinność? Może troszkę szkoda, że nie poddano widzów takiemu testowi. Wydaje się jednak, że tym razem celem reżysera było opowiedzenie o mechanizmie polowania na czarownice. Śledzimy nakręcanie spirali pomówień i przemocy niczym w laboratorium.

I ostatnia kwestia, która mnie nurtuje: tytułowe polowanie. Oczywiście ma ono symboliczne, podwójne znaczenie. Lucas, który jest myśliwym, strzela do pięknych, majestatycznych, niewinnych saren, potem sam staje się zwierzyną. Ale dlaczego nie wyłamuje się z tradycji i pozwala synowi uczestniczyć w rytuale przyjęcia do grona myśliwych? Po raz drugi powtarza ten sam gest: nic nie zmienia w swoim życiu. Czy polowanie jest tu  tylko ozdobnikiem, zabiegiem stylistycznym i elementem tradycji? Czy też ma powiedzieć coś więcej o tym zamkniętym świecie? Przyznaję się do bezradności, nie potrafię rozstrzygnąć swoich wątpliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty